Rozdział 38: Prezent na pożegnanie

82 12 2
                                    

A w następnym rozdziale cofniemy się w czasie i poznacie skrawek Idyrii.

Rawena

Zaciskam palce na sztylecie, wykonuję piruet, biorę zamach, wykorzystując całą pozostałą mi siłę, a potem czuję, jak rękojeść zderza się z twarzą Nasha. Słyszę pęknięcie, później odgłos ciała uderzającego od podłogę i jęk. Szykuję się, by wymierzyć kolejny cios, ale powstrzymuję się na widok mężczyzny trzymającego się za nos. Po dłoni spływa mu krew, a oczy mrużą się z bólu.

Z ciężkim oddechem opuszczam broń i stawiam kilka kroków w tył. Nash unosi na mnie wzrok. Bardzo stara się uśmiechnąć, lecz usta wykrzywia w oznace cierpienia.

– Nieźle. Myślę, że dasz sobie radę.

– Za wolno – mamroczę do siebie.

– Co ty gadasz? Byłaś naprawdę szybka...

– Za wolno! – krzyczę, tym samym go uciszając.

Ocieram pot z czoła. Zaczynam chodzić w kółko, a echo moich kroków roznosi się po pustej sali. Rzucam okiem na nadal leżącego na podłodze Nasha. Trzyma się za nos, a krew nie przestaje lecieć. Z pewnością mu go złamałam.

– Idź do medyka. Albo do Nereusa, szybciej poskleja ci te kości.

– Już nie chcesz trenować?

– Byron by mnie zatłukł, gdybym przypadkiem cię zabiła albo bardziej okaleczyła. Zakończmy na złamanym nosie.

Nie czekam na odpowiedź, tylko ruszam do wyjścia. Zbliża się wieczór, uczelnia jest pusta, ale w mieście tętni życie. W oddali słyszę melodię oraz śmiechy ludzi, które nie zachęcają, by się tam udać. Wchodzę po schodach na taras, później otwieram drzwi, jednak w środku jest tak cicho jak w murach akademii. Nie płonie żadna świeca, nie ma ognia w kominku ani psa w legowisku. Dom jest pogrążony w mroku oraz ciszy. Nikogo w nim nie ma.

Dziś jakoś nie chcę być sama. To przyciągnęłoby do mnie natrętne myśli, a nie tego potrzebuję. Jutro będzie czas na myślenie, kiedy stanę na arenie z jednym celem.

Przeżyć.

Muzyka staje się głośniejsza, do moich uszu docierają oklaski i pogwizdanie. Docieram na dziedziniec, na którym odbywa się jakieś wydarzenie. Ludzie stoją wokół muzyków, grających na przeróżnych instrumentach. Od fletu po gitarę. Dzieci biegają dookoła, śmieją się i bawią. Okrążam tłum, przyglądając się skrzypkowi płynnie ruszającym ramieniem. Prawie na kogoś wpadam. Mężczyzna rzuca mi krótkie spojrzenie, jednak powstrzymuje się od komentarza, a ja dostrzegam Ereta z resztą ekipy. Nogi same mnie do nich prowadzą.

Kaladin zauważa mnie jako pierwszy. Posyła delikatny uśmiech i przesuwa w bok, by zrobić mi miejsce. Staję na schodku, skąd mam lepszy widok na przedstawienie. Eret wychyla się zza ramienia przyjaciela.

– Długo cię nie było – zauważa.

Calia na moment się odwraca, ale gdy widzi, kto do nich dołączył, poirytowana wzdycha i wraca wzrokiem przed siebie.

– Trenowałam z Nashem – wyjaśniam.

– I jak było?

Biorę głębszy wdech. Zaczynam odczuwać ból w plecach oraz biodrach, bo ten drań kilka razy posłał mnie na beton. Niestety upadki nie należały do przyjemnych.

– Złamałam mu nos.

Kaladin parska śmiechem. Eretowi chyba jednak nie jest do śmiechu, chociaż unosi brew.

Muzycy zmieniają utwór i kilka par wychodzi przed tłum, aby zatańczyć. Przyglądam się, jak suknie kobiet falują, włosy rozwiewa podmuch wiatru, a jednemu facetowi spada czapka. Ale nawet to nie przerywa zabawy. Ludzie wydają się szczęśliwi. Jakby wszystkie zmartwienia i problemy odeszły na bok albo nigdy nie istniały. Żyją chwilą, niczym się nie przejmują, po prostu żyją.

– Martwisz się jutrem – stwierdza Kaladin, po czym szturcha mnie ramieniem.

Zwracam na niego uwagę i nawiązuję kontakt wzrokowy.

– To normalne przed walką, ale na pewno sobie poradzisz. – Uśmiecha się, chcąc dodać mi tym otuchy.

Ale to nie pomaga.

– Przestań się szczerzyć. To może być mój pogrzeb.

– Taa... Eret coś wspominał. – Rzuca okiem na kumpla, który stara się nie zwracać na nas uwagi. – Ale ja w ciebie wierzę. Serio. Zastanawiam się tylko, czy twoja relacja z tym idyryjczykiem wpłynie na walkę.

Zaciskam dłoń w pięść oraz usta w wąską linię.

– Czyli wpłynie – uświadamia sobie.

A potem robi coś nieoczekiwanego. Oplata mnie ramieniem i przyciąga do swojego boku. Spoglądam najpierw na palce zaciśnięte na moim ciele, a następnie w oczy rudzielca. Widzę w nich troskę i ciepło. Ta bliskość jest... dziwna. Niby przyjemna, jednak też przerażająca. Nie mam własnej przestrzeni. Czuję się przytłoczona.

– Puść mnie, proszę – szepczę.

Nie zastanawia się, tylko to robi. Zabiera rękę, później stawia krok w bok. Wypuszczam z płuc głęboki wydech. Nie mogę się jednak pozbyć widmowej ręki na ramieniu.

– Wracamy? Robi się chłodno.

Cichutki głosik Adiry przywraca mnie do rzeczywistości. Calia otacza ją ręką tak, jak wcześniej Kaladin zrobił to ze mną, po czym odwracają się w naszą stronę. Nie musi nic mówić, bo każdy wie, o co zapyta i się na to zgadzamy. Wycofujemy się i ruszamy w drogę powrotną do domu. Chłód wiosennej nocy kłuje w policzki, więc pewnie wszyscy marzą o rozpaleniu ogniska w kominku. Nawet ja na to czekam.

Przyspieszam nieco kroku, by jak najszybciej znaleźć się w zaciszu domu, gdy wtedy dostrzegam na werandzie Cahira. Też mnie zauważa. Tym razem nie posyła mi figlarnego uśmiechu, nie ma też kamiennego wyrazu twarzy, który sugerowałby, że zaraz powie coś, co mi się nie spodoba. Wydaje się raczej... na przygnębionego. Schodzi ciężkim krokiem po schodach, a następnie zmierza w moją stronę. Nie chcę z nim rozmawiać. Wolałabym go nie widzieć, bo jutro staniemy na arenie jako wrogowie. Spuszczam wzrok na kamienną drogę, omijam mężczyznę i chociaż staram się iść dalej, staję, kiedy słyszę jego głos.

– Zaczekaj, proszę.

Odwracam się. Nic nie mówię. Nie mam na to siły. Gdy na niego patrzę, czuję się wyprana z energii, jakby ktoś wyssał ze mnie całą esencję życia. Może zrobił to trening z Nashem, a może natrętne myśli o jutrzejszym dniu. Nie sypiam przez lęk, że przegram. Przez obawę przed palącym bólem, jaki jutro poczuję. Nie da się przywyknąć do cierpienia. Można o nim na chwilę zapomnieć, ale nigdy nie być gotowym na ponowne doznanie tego.

– Chcę ci coś dać – mówi i podchodzi bliżej.

Nie ruszam się. Łowcy także, choć Adira zdaje się trząść z zimna. A jednak twardo stoi na ziemi, wpatrując się w plecy idyryjczyka. Kątem oka zauważam, że Kaladin umieszcza dłoń na rękojeści miecza.

Z każdym krokiem Cahira, zadzieram bardziej brodę. Te zielone tęczówki były kiedyś moją zgubą i okaże się, czy będą tym także jutro.

– Może to niewiele znaczy, ale chciałbym, abyś to miała.

Unosi dłonie i niespodziewanie zdejmuje z szyi swój wisiorek z kamieniem. Kieruje kamień w moją stronę, a kiedy nie reaguję, wciska mi go do dłoni. Później się uśmiecha. Tak beztrosko, że coś miażdży mi serce i gdy odchodzi, czuję spływającą po policzku łzę. Ściskam palcami kamyk. Wyczuwam każdą wypukłość, ostrzejsze krawędzie oraz chłód przenikający kości. Jest dosyć ciężki. Na tyle, że po włożeniu wisiora do kieszeni, wiem, że tam jest.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz