Rozdział 15: Chyba możemy współpracować

85 12 4
                                    

Rawena

Zwykle długo zastanawiam się nad swoimi decyzjami. Rozważam je, analizuje wszelkie za i przeciw, tworzę plany oraz możliwe drogi ucieczki. Nie zawsze działam spontanicznie. Tym razem jest inaczej. Myśl, która wpadła mi do głowy, gdy stałam nad martwym smoczym cielskiem, trzymając w ręku hełm należący do jego jeźdźca, wtedy wydawała się mądrym posunięciem. Jednakże teraz żałuję, że nie poświęciłam więcej czasu na ułożenie planu działania i tego, co powiem łowcom.

Teraz jest już za późno, bo stoję kilka metrów za główną bramą otoczona przez sześciu uzbrojonych łowców. Z początku nie chcieli mnie wpuścić, jeden próbował nawet wypuścić strzałę, ale ktoś go powstrzymał i kazał się zwijać z muru. Zostałam jednak wprowadzona na teren akademii.

Wśród strażników są tylko dwie kobiety, ale wszyscy nie spuszczają ze mnie oczu. Nie są wrogo nastawieni ze względu na moje noże, bo zabrałam podarowany mi płaszcz i okryłam się nim. Nie mam jednak maski ani kaptura, dlatego każdy widzi, że twarz mam obryzganą krwią. W dodatku jestem dla nich obca, a to potęguję niepewność.

Stanie w miejscu w bezruchu staje się niewygodne. Wcześniej w moich żyłach krążyła adrenalina, dlatego sądziłam, że nie mogłabym być ranna. A jednak płuca palą przy każdym oddechu, czuję na sobie ciężar ciała tamtego mężczyzny i mam wrażenie, że na gardle nadal mam jego zaciskające się palce.

Pomimo bólu, biorę głęboki wdech. Znów omiatam łowców długim spojrzeniem, a następnie kieruję wzrok przed siebie. Długa, żwirowa droga pokryta cienką warstwą śniegu prowadzi między krzewami oraz gołymi, wysokimi drzewami. Zakręca w prawo i znika za linią równo przyciętego żywopłotu.

Jakiś czas temu łowca, który mierzył do mnie z łuku, i któremu inny kazał zejść z muru, pobiegł w stronę wznoszącej się wysoko budowli. Teraz widzę, że nie przypomina tej, w której się szkoliłam i przez pewien czas mieszkałam. Została zbudowana na nowo. Kiedyś nie było tyle wieżyczek strzelniczych, murów o balkonów ciągnących się przez całe ściany. Nie było spiczastego dachu ani zewnętrznych schodów widocznych z lewej strony. Mam wrażenie, że patrzę na coś zupełnie mi obcego, choć budynek stoi dokładnie w tym samym miejscu, co poprzedni.

– No nareszcie – odzywa się łowca ze słyszalną ulgą w głosie.

Odrywam spojrzenie od akademii i kieruję przed siebie na idącego młodego chłopaczka w towarzystwie dwóch mężczyzn. Nie dziwi mnie widok Byrona oraz Cravena. Ten drugi wygląda tylko na zaskoczonego moją obecnością i patrzy mi w oczy, jakby pytał: „Co ty tu, na bogów, robisz?".

Prostuję się, ściskając w dłoni hełm skryty pod płaszczem. Później nawiązuję kontakt wzrokowy z Byronem, który nie jest zadowolony z mojej obecności, ale zdaje się być tym również zaintrygowany. Raczej nie spodziewał się, że po tym, jak Craven mnie uwolnił, jeszcze tu wrócę.

Im bliżej są, tym mocniej wali mi serce. Dowódca już otwiera usta zapewne, by wydać rozkaz, ale go ubiegam:

– Zanim skażesz mnie pojmać i wsadzić do tej zimnej celi, wysłuchaj, co mam do powiedzenia.

Zatrzymuje się i zamyka usta. Jednak na krótko.

– Oby to było coś ważnego, bo mam na głowie ważniejsze sprawy niż rozmowa z tobą – warczy Byron.

– Jak na przykład atak na Kilhelm? – zgaduję.

Po jego minie, zaciśniętych ustach oraz złączonych brwiach wnioskuję, że jest zaskoczony tym, że o tym wiem. Mnie dziwi z kolei fakt, że ta wieść tak szybko do nich dotarła. Ktoś musiał przeżyć i od razu wysłać wiadomość poprzez kruka. Jeśli leciał całą noc i ranek, dotarł tu przede mną, bo ja musiałam się uporać ze smoczym ciałem. Nie mogłam zaryzykować, że łowcy, chcąc oszacować straty, natkną się na niego i zobaczą siodło. To musi na razie pozostać w sekrecie.

– Skąd wiesz o ataku smoków do Kilhelm? – pyta, a ja omal nie parskam śmiechem.

Jednak kłamstwem byłoby zaprzeczenie, że te zniszczenia nie są spowodowane smokami. W końcu całe miasto płonęło i pewnie nadal się tli, budynki zostały zrównanie z ziemią, na której zamiast śniegu znajdują się czarne smugi od płomieni.

– Byłaś tam – uświadamia sobie Craven. – I to ja cię tam posłałem – dodaje ciszej.

Ignoruję niepokój w jego głosie.

– To nie były tylko smoki.

Tak właściwie jeden smok, ale nie mogę mówić, że żadnej bestii tam nie było, skoro Kilhelm stoi w ogniu.

– A kto jeszcze? Elfy? – prycha. – Jeśli masz zamiar snuć teorie, choć nie wiem, po co, to ta rozmowa nie ma sensu. Zabrać ją – wydaje polecenie i dwójka łowców stawia krok w moją stronę.

– To był Damalis – unoszę ton i tym samym ich zatrzymuję.

– Co? – Byron marszczy czoło jeszcze mocniej.

– To byli łowcy z Damalis. Pewnie ci sami, którzy wdarli się tutaj i na waszych terenach zabili smoka, oznaczając go swoim symbolem, o czym zapewne wiesz od Ereta i Kaladina. – Przygląda mi się w milczeniu, więc mogę kontynuować. – Nie pierwszy raz najechali khavijskie miasteczko. Zwykle o takich przypadkach słyszy się na północy, jednak tam zwykle są odpierani przez khavijskie wojska. Tym razem wybrali sobie południe i dla podkręcenia atmosfery zagnali jakiegoś smoka prosto na miasto.

Słowa o prowokowaniu gada to stek bzdur, ale to lepsze kłamstwo niż powiedzenie im, że Damalis miał osiodłanego smoka i ktoś na nim latał. W to by nie uwierzyli, a ja nie mogę ryzykować ujawnieniem tego, co sama robię.

– Przeczesaliśmy miasto – odzywa się Craven. – Znaleźliśmy same spalone ciała. Gdyby to byli łowcy z Damalis, zostawiliby jakiś ślad.

Raptem przypominam sobie o hełmie, na którym zdecydowanie za długo zaciskam palce. Wyciągam przedmiot spod płaszcza i rzucam pod nogi Byrona.

– Czy taki ślad wystarczy? – pytam.

Byron schyla się, po czym bierze do ręki hełm. Obraca go i wtedy jego źrenice się rozszerzają, a brwi unoszą gwałtownie. Craven tylko zaciska szczękę.

– Możemy sobie pomóc. – Nie wierzę, że te słowa przechodzą mi przez usta. – Z Damalis nie da się negocjować. Próbowaliście, ukrywaliście, co dzieje się na północy, ale oni nie chcą się już kryć z tym, co robią.

Dowódca spogląda na profesora, a potem na moją twarz. Widzę, jak przesuwa spojrzeniem od moich oczu, po policzki i włosy, które także mam czerwone od krwi. Z nich ciężej będzie zmyć szkarłat.

– Dlaczego w ogóle chcesz nam pomóc, skoro pokazałaś nam, że wolisz siać zniszczenie?

– Mam w tym pewien cel i nie, nie jest to obrócenie was w proch – zapewniam, chłodno się uśmiechając. – W pewnym sensie mi też zagrażają i uważam, że gdy dojdzie do wojny, wolelibyście mieć mnie po swojej stronie.

– Dlaczego? – Byron podaje Cravenowi hełm.

– Bo walczę lepiej niż niejeden wasz łowca i w dodatku mam znajomości rozsiane po całym państwie i nie tylko. – Zadzieram podbródek. – To jak będzie?

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz