Rozdział 31: Piękno i potęga złotych skrzydeł

82 14 5
                                    

Rawena

Zsiadam z konia, uważając na nogę, po czym odprowadzam wierzchowca na trawiasty odcinek blisko drzewa, przy którym się zatrzymaliśmy. Jesteśmy na zachód od Winger otoczeni ciągnącymi się w dal pastwiskami. Pomimo zbliżającego się zmroku, łowcy zdecydowali się pojechać tu ze mną. Calia też tu jest, choć sądziłam, że zdecyduje się wrócić do domu w mieście. Złość nadal z niej nie uszła i przez całą drogę celebrowała ją milczeniem.

– Zostańcie tu. Konie mogą się spłoszyć – odzywam się, a następnie ruszam przed siebie.

Trawa sięga mi niemal kolan, jest pokryta rosą, mieniącą się w świetle zachodzącego słońca. Łąki wydają się teraz złote, gdy niebo przybiera różowe odcienie. Oddalam się od dębu na bezpieczną odległość i zatrzymuję. Nie muszę długo czekać, bo już po chwili słyszę mocny trzepot skrzydeł oraz dobrze mi znane skrzeczenie. Na niebie pojawia się ciemniejszy punk, który z każdą sekundą zaczyna się zbliżać. W końcu wyraźniej widzę smocze cielsko, szeroko rozłożone skrzydła, mieniące się w słońcu złote błony oraz długi ogon z tak zwanymi lotkami.

Za sobą słyszę nerwowe rżenie koni, lecz łowcy powinni dać sobie z nimi radę.

Vonarys wyrównuje lot. Zniża się, wprawia w ruch trawę, która zaczyna falować pod wpływem podmuchu wiatru. Później zatrzymuje się w powietrzu, lecz tylko na kilka sekund. Spogląda na mnie, potem na łowców skrytych pod dębem i decyduje się wylądować. Ziemia drga, kiedy opada na nią całym swoim ciężarem.

– Hej, gadzinko.

Wyciągam rękę. Vonarys od razu opuszcza łeb, po czym moja dłoń znajduje się między jego nozdrzami. Układam ją na twardych i ciepłych łuskach. Smok wydaje z siebie pomruki, przypominające kocie mruczenie. Wydaje się spokojny, choć poruszający się na boki ogon sugeruje, że do końca tak nie jest. Znam przyczynę.

– Spokojnie, nic ci nie zrobią – zapewniam. – I tak jesteś od nich silniejszy. Nie mają z tobą szans.

Vonarys przestaje zwracać na nich uwagi, a skupia się na czymś innym. Zniża łeb ku samej ziemi i lekko muska moją nogę.

– Zagoi się. To nic poważnego, wkrótce gdzieś polecimy.

Donośny krzyk Calii znowu zwraca uwagę Vonarysa, ale także moją. Odwracam się akurat w momencie, kiedy łowczyni popycha Ereta na drzewo.

– To niezła komedia, serio. – Klepię gada po szyi i zaczynam zmierzać wzdłuż jego ciała, aby sprawdzić, czy nie ma ran po ostatnim bliskim spotkaniu ze smokami. – Teraz łowcy będą dyskutować o tym, czy chcą naszej pomocy czy nie, skoro zataiłam ciebie przed nimi. – Szyja oraz brzuch są nietknięte, więc oddalam się nieco, aby ominąć skrzydła. Uważnie przyglądam się błonom. – Myślę, że Byron już podjął decyzję. Zależy mu na przetrwaniu, więc powinien mieć świadomość tego, że bez nas nie pokona damalińczyków. – Skrzydła są w dobrym stanie, tylna noga również. Gdy tylko Vonarys przestaje machać ogonem, przechodzę na nim i oglądam drugą stronę smoka. – A przeczuwam, że ten, który przeżył doniósł już, że pojawiłeś się przy tamtych ruinach. Ale raczej nie mają jeszcze pojęcia, że mnie chroniłeś. – Wracam do smoczego pyska. – Nie mam tylko pojęcia, co się stanie, gdy już odkryją, że nie są pierwszymi jeźdźcami.

Dyskusja nadal trwa, robi się nawet bardziej zażarta i donośnie głosy niosą się po całej polanie. Vonarys nieco podnosi łeb i nagle wydaje z siebie długi ryk. Łowcy przestają się spierać, konie nadstawiają uszu, lecz Kaladin z Eretem w porę je chwytają, by nie uciekły.

– Idealny sposób na zakończenie tego teatru. – Spoglądam w oko gada. – Zobaczymy się za jakiś czas. Bądź blisko, ale pozostań w ukryciu. Tak, jak zawsze.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz