Rawena
Zsiadam z konia, uważając na nogę, po czym odprowadzam wierzchowca na trawiasty odcinek blisko drzewa, przy którym się zatrzymaliśmy. Jesteśmy na zachód od Winger otoczeni ciągnącymi się w dal pastwiskami. Pomimo zbliżającego się zmroku, łowcy zdecydowali się pojechać tu ze mną. Calia też tu jest, choć sądziłam, że zdecyduje się wrócić do domu w mieście. Złość nadal z niej nie uszła i przez całą drogę celebrowała ją milczeniem.
– Zostańcie tu. Konie mogą się spłoszyć – odzywam się, a następnie ruszam przed siebie.
Trawa sięga mi niemal kolan, jest pokryta rosą, mieniącą się w świetle zachodzącego słońca. Łąki wydają się teraz złote, gdy niebo przybiera różowe odcienie. Oddalam się od dębu na bezpieczną odległość i zatrzymuję. Nie muszę długo czekać, bo już po chwili słyszę mocny trzepot skrzydeł oraz dobrze mi znane skrzeczenie. Na niebie pojawia się ciemniejszy punk, który z każdą sekundą zaczyna się zbliżać. W końcu wyraźniej widzę smocze cielsko, szeroko rozłożone skrzydła, mieniące się w słońcu złote błony oraz długi ogon z tak zwanymi lotkami.
Za sobą słyszę nerwowe rżenie koni, lecz łowcy powinni dać sobie z nimi radę.
Vonarys wyrównuje lot. Zniża się, wprawia w ruch trawę, która zaczyna falować pod wpływem podmuchu wiatru. Później zatrzymuje się w powietrzu, lecz tylko na kilka sekund. Spogląda na mnie, potem na łowców skrytych pod dębem i decyduje się wylądować. Ziemia drga, kiedy opada na nią całym swoim ciężarem.
– Hej, gadzinko.
Wyciągam rękę. Vonarys od razu opuszcza łeb, po czym moja dłoń znajduje się między jego nozdrzami. Układam ją na twardych i ciepłych łuskach. Smok wydaje z siebie pomruki, przypominające kocie mruczenie. Wydaje się spokojny, choć poruszający się na boki ogon sugeruje, że do końca tak nie jest. Znam przyczynę.
– Spokojnie, nic ci nie zrobią – zapewniam. – I tak jesteś od nich silniejszy. Nie mają z tobą szans.
Vonarys przestaje zwracać na nich uwagi, a skupia się na czymś innym. Zniża łeb ku samej ziemi i lekko muska moją nogę.
– Zagoi się. To nic poważnego, wkrótce gdzieś polecimy.
Donośny krzyk Calii znowu zwraca uwagę Vonarysa, ale także moją. Odwracam się akurat w momencie, kiedy łowczyni popycha Ereta na drzewo.
– To niezła komedia, serio. – Klepię gada po szyi i zaczynam zmierzać wzdłuż jego ciała, aby sprawdzić, czy nie ma ran po ostatnim bliskim spotkaniu ze smokami. – Teraz łowcy będą dyskutować o tym, czy chcą naszej pomocy czy nie, skoro zataiłam ciebie przed nimi. – Szyja oraz brzuch są nietknięte, więc oddalam się nieco, aby ominąć skrzydła. Uważnie przyglądam się błonom. – Myślę, że Byron już podjął decyzję. Zależy mu na przetrwaniu, więc powinien mieć świadomość tego, że bez nas nie pokona damalińczyków. – Skrzydła są w dobrym stanie, tylna noga również. Gdy tylko Vonarys przestaje machać ogonem, przechodzę na nim i oglądam drugą stronę smoka. – A przeczuwam, że ten, który przeżył doniósł już, że pojawiłeś się przy tamtych ruinach. Ale raczej nie mają jeszcze pojęcia, że mnie chroniłeś. – Wracam do smoczego pyska. – Nie mam tylko pojęcia, co się stanie, gdy już odkryją, że nie są pierwszymi jeźdźcami.
Dyskusja nadal trwa, robi się nawet bardziej zażarta i donośnie głosy niosą się po całej polanie. Vonarys nieco podnosi łeb i nagle wydaje z siebie długi ryk. Łowcy przestają się spierać, konie nadstawiają uszu, lecz Kaladin z Eretem w porę je chwytają, by nie uciekły.
– Idealny sposób na zakończenie tego teatru. – Spoglądam w oko gada. – Zobaczymy się za jakiś czas. Bądź blisko, ale pozostań w ukryciu. Tak, jak zawsze.
![](https://img.wattpad.com/cover/367374690-288-k801444.jpg)
CZYTASZ
Płomienie | Drakara tom 1
FantasyDziesięć lat po tragicznym wydarzeniu nikt nie spodziewa się, że coś lub ktoś naruszy względny spokój. Łowcy żyją tak, jak kiedyś, szkoląc nowych rekrutów oraz pozbywając się szkodników, jakimi od wielu wieków są smoki. Gdy do akademii docierają pog...