Rozdział 27: Skazałam go na śmierć

132 19 3
                                    

Rawena

– Chcę zobaczyć smoka, którego ze sobą zabraliście – mówię cicho, kiedy dziewczyny udają się na piętro.

Zostaję z Eretem oraz Kaladinem, którzy są wyraźnie zaskoczeni moją prośbą.

– Nie sądzisz, że to słaby pomysł? – sugeruje Kaladin. – Co chwila na arenę przychodzą łowcy trenować lub słuchać wykładów o smokach.

– Pójdę tam z wami lub bez was, ale chyba wolelibyście pierwszą opcję – stwierdzam. – Jestem pewna, że jako łowcy, którzy zakończyli edukacje macie większe wpływy niż uczeń na ostatnim roku, dlatego nikt nie będzie pytał, gdy zabronicie ludziom przyjść na arenę przez godzinę lub dwie.

– No nie wiem. – Kaladin patrzy na Ereta. – Co myślisz?

Rzucam chłopakowi długie spojrzenie. Patrzy mi w oczy i z każdą kolejną sekundą dostrzegam, że jest gotów się na to zgodzić.

– Dlaczego chcesz go zobaczyć?

– Czy to ważne?

– Tak, bo musimy wiedzieć, czego się spodziewać – mówi stanowczo Kaladin. – Jesteś nieprzewidywalna. I niebezpieczna.

Uśmiecham się pod nosem. Miło, że to dostrzega.

Z westchnieniem stwierdzam, że nie mam potrzeby się z nimi spierać i to, co mam zamiar zrobić nikomu nie zaszkodzi.

– Chcę sprawdzić, co się z nim dzieje. Tylko tyle, ale w tym celu nie może być tam świadków. Na pewno jesteście w stanie mi to załatwić.

Dziwne, gdyby nie mogli. Są absolwentami akademii, Eret został trenerem, a Kaladin... w sumie nie wiem, czym się zajmuje. Jednakże żaden młodziak nie będzie się stawiał, gdy któryś z nich wyda im polecenie.

A ja niewiele wymagam.

– Myślcie szybciej – poganiam ich.

– Zgoda – mówi Eret. – Daj nam godzinę. Załatwimy co trzeba. Przyjdź za godzinę na arenę. Na pewno ją znajdziesz. Nie da się nie zauważyć wielkiej kopuły na północ od akademii.

Fakt. Ją także widziałam, kiedy leciałam tu po ataku na Kilhelm. Z daleka wyglądała tak, jak ją zapamiętałam. Gigantyczna, w kolorze czerni, z wieżyczkami i szklanym dachem. Z zewnątrz piękna, w środku splamiona krwią.

To z tamtego miejsca uwolniłam smoki dziesięć lat temu. To tam nabyłam ranę, którą nieudolny mag próbował wyleczyć. Została mi po tym długa blizna zajmująca całe plecy. Od karku po krzyż.

Wyrzucam z głowy te wspomnienie.

– No to idźcie. Czas leci.

*

Kiedy staję przed wrotami, czuję się jak maleńka mrówka. Budynek jest cholernie wysoki, znacznie wyższy niż go zapamiętałam. Kamień zdaje się czysty, przynajmniej taki się zdawał z daleka. Nie ma jednak pęknięć ani oznak starości. Jest... odbudowany, jakby nowy. Jest jednocześnie znajomy, ale i obcy. Nie zmienia to jednak faktu, że wiem, co mnie czeka za tymi drzwiami.

Arena splamiona krwią. Wiele aren, na których ginęły smoki.

Biorę głęboki wdech, po czym wchodzę do środka. Mój wzrok musi się przyzwyczaić do półmroku, bo jedynym źródłem naturalnego światła jest szklana kopuła. Na kolumnach, ścianach oraz murkach znajdują się płonące pochodnie.

Schodzę po schodach, obok długiej rampy prowadzącej na sam dół. Wokół okręgu usypanego piaskiem wznoszą się ławki. Miejsca do siedzenia a arenę oddziela kamienny murek. Nie jestem pewna, jak miałby ochronić obserwatorów przez smokiem wyrwanym spod kontroli.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz