ROZDZIAŁ 4

89 19 2
                                    

Całą noc nie spałam. Myśl, że Aaron nie będzie mógł chodzić nie dawała mi spokoju. Jak sobie z tym poradzimy?
Była godzina 7:30 postanowiłam, że wstanę i zacznę się szykować. Odwiedziny są od godziny 9:00 miałam dużo czasu. Chciałam zostać w szpitalu przy Aaronie, ale rodzice się upierali mówiąc, że nie ma to najmniejszego sensu.

Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i lekko pomalowałam. Zajęło mi to pół godziny. Mimo wszystko chciałam dla niego jakoś wyglądać. Zakrycie worów pod oczami trochę trwało. Zeszłam na dół chcąc jak najszybciej jechać do szpitala.

- Mamo możemy już jechać? - zawołała do rodzicielki, która popijała kawę.
- Kath nic nie zjadłaś?
- Nie jestem głodna - mama patrzyła na mnie z troską w oczach. Wiem, że się o mnie martwi, ale nie ma ku temu powodów, przecież sobie radzę jakoś...
- Wczoraj też nic nie zjadłaś. Kath, musisz myśleć też o sobie! - odparła podchodząc do mnie. Nie martwiłam się o siebie, nie było powodów
- Wiem, ale to... to wszystko jest takie trudne - nie chciałam by mama widziała mnie w takim stanie. Próbowałam udawać silną, by rodzice się o mnie nie niepokoili. Ta sytuacja mnie przerastała, czego nie dało się ukryć.
- Zjedz coś i pojedziemy. Tu masz kanapki - wskazała na talerz, na którym leżało kilka kanapek. Zwykle jestem łakomczuchem, ale wtedy na prawdę nie miałam ochoty. Nie chciałam robić mamie przykrości, dlatego pośpiesznie zjadłam dwie kanapki tak, aby jak najszybciej jechać do Aarona. Gdy mama zrozumiała, że nic więcej nie wskóra, wyruszyłyśmy do szpitala. Droga strasznie się dłużyła. Postanowiłam, że zadzwonię do mamy Aarona.
Po dwóch sygnałach odebrała.
- Dzień dobry. Właśnie jadę do szpitala. Będę za nie długo. - odparłam gdy kobieta odebrała.
- Spokojnie, nie śpiesz się. Ja już jestem w szpitalu.
- Widziała pani Aarona? Jak się czuje?
- Nie,  jeszcze go nie widziałam. Śpi i nie chce go budzić.
- Aaa... rozumiem. Dobrze za chwile będę. Do zobaczenia.

Rozłączyłam się. Myślałam, że będę miała to za sobą i Aaron już o tym wie. No niestety to jeszcze przede mną.
To będzie trudne nie tylko dla niego, ale i dla mnie.

Aaron

Obudziłem się w dziwnym miejscu niczego nie pamiętając. Co ja tu robię i gdzie jestem?
Chciałem wstać rozejrzeć się, ale nie mogłem się ruszyć. Czułem się sparaliżowany i jeszcze ten ból głowy. Nagle do pomieszczenia, w którym się znajdowałem weszła jakaś kobieta.
- Widzę, że się pan obudził. Jak się pan czuje? - zapytała podchodząc do mnie.
- Gdzie ja jestem? -zignorowałem pytanie kobiety.
- Jest pan w szpitalu panie... Aaronie- spojrzała na jakiś notes i wyczytała moje imię. W szpitalu? Nic nie rozumiem, co jest grane.
- Co ja tu robię?!- nic nie rozumiem przecież ja... czy ja miałem wypadek?
- Proszę się uspokoić. Miał pan wypadek. Przeszedł pan ciężką operacje, dlatego ważne jest, aby się pan nie denerwował -mówiła kobieta, która prawdopodobnie była pielęgniarką. 

Po chwili wyszła, aby powiadomić moją matkę, która już czekała aż się obudzę.
Myśl, że miałem wypadek przeraziła mnie. Jak mogłem do tego dopuścić. Pamiętam byłem wściekły i jechałem do Katherine mimo, że pogoda nie była odpowiednia do jazdy motocyklem. Nagle do pokoju weszła moja matka, przerywając moje rozmyślania. Wyglądała jakby długo nie spała. Widać było, że płakała. Aż tak było to poważne.
- Synku- podeszła do mojego łóżka i złapała mnie za dłoń- Jak się czujesz?
- Dobrze... - skłamałem, czułem się fatalnie nie chciałem jej martwić.
- Na pewno? Przyniosłam ci wszystkie potrzebne rzeczy. Trochę owoców i coś słodkiego...
- Ale po co?! Jak długo mam tu zostać? I jaką miałem operacje? - zapytałem kilka pytań oczekując jak najszybciej odpowiedzi.
Mama patrzyła na mnie jakby chciała coś ukryć. Nie umiała kłamać a zwłaszcza mnie. Wiedziałem, że coś jest nie tak.
- Aaron wypadek spowodował duże urazy na twoim ciele... a zwłaszcza na nogi... -jej oczy powoli pokrywały się łzami, które najwidoczniej chciała ukryć. Gdy to powiedziała zacząłem się domyślać co może mieć na myśli. Nie mogłem się ruszyć. Moje nogi były bezwładne.
- Mamo co mi jest!- mimo tego, że gdzieś w sobie podejrzewałem co mi dolega to miałem nadzieję, że się mylę. Przecież czemu ja miałbym mieć takiego pecha? To nie mogłoby być prawdą.
- Synku ty...nie będziesz mógł...chodzić.
Te słowa uderzyły we mnie z ogromną siłą. Tak chciałem się mylić! Matka zaczęła płakać, nie potrafiła dłużej udawać, że jest wszystko w porządku. Leżałem jak wryty, nie wiedziałem co powiedzieć. Jak mam dalej żyć, jestem kaleką! To jest moja wina! Kath czy ona wie? Będzie miała chłopaka kalekę?! To, to moja wina...
- Mamo proszę cię nie płacz. To moja wina. Powinienem być ostrożny -próbowałem jakoś załagodzić sytuacje mimo, że wszystko mnie rozrywało od środka. Nie chciałem patrzeć na rodzicielkę w takim stanie.
- To moja wina, gdybym się z tobą nie pokłóciła...
- To nie twoja wina! - tłumaczyłem nie chcąc by się obwiniała. - Przestań dobrze? -prosiłem bo dobrze wiedziałem,  że nic tym nie wskóram - Ja...ja chcę zostać sam.- odparłem po chwili wiedząc, że właśnie tego potrzebuję. Mama spojrzała na mnie z troską. Wiem, że wolałaby zostać, ale zna mnie i wie, że muszę pobyć sam.
- Dobrze. - odpowiedziała cicho, lekko zawiedziona - Ja będę na korytarzu. Jak coś to mnie wołaj.

Skinąłem głową i wyszła. Miałem ochotę krzyczeć!
Kurwa nie czuje nóg tak jakby wcale ich nie było. Nie chce tak żyć! Z całej siły uderzyłem w łóżko by w jakiś sposób odreagować. Nic to nie pomogło. Wiem jedno, moje życie nie miało już sensu. Nie wiem co robić.

Katherine

Szłam korytarzem przez, który przechodziły pielęgniarki, lekarze i pacjenci. Dopiero wtedy zrozumiałam jak często borykamy się ze śmiercią. Tyle ludzi umiera, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Powinnyśmy korzystać z życia jak najlepiej tak, aby wszystko co robimy nas uszczęśliwiało. Och gdyby to było takie proste. Szukałam sali, w której leży Aaron. Wiem, że się obudził i już wie o swoim kalectwie. Chciałam go zobaczyć, przytulic pokazać, że mimo wszystko jestem i może na mnie liczyć. Stojąc już na przeciwko drzwi do pokoju Aarona zastanawiałam się czy zapukać. Lekko stuknęłam palcami w drzwi i weszłam. Moje spojrzenie od razu powędrowało w jego stronę. Uśmiechnęłam się lekko i wydusiłam z siebie słowo hej. Dziwnie się czułam widząc go w tym stanie. Nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć by go pocieszyć. Mimo wszystko byłam szczęśliwa, że go widzę.
- Jak się czujesz? -zapytałam.
- Czy wszyscy teraz będą zadawać mi te pytanie?- powiedział oschle. Na co ja zasmuciłam się. Nigdy w ten sposób do mnie się nie zwracał. Lecz po tym co musi teraz przechodzić, nie dziwię mu się.
- Yyy... przepraszam ja...
- Nie, to ja przepraszam - przerwał mi - Wybacz, ale powoli zaczyna mnie ta cała sytuacja irytować -powiedział spuszczając głowę w dół.
- Jakoś damy rade. Zobaczysz wszystko będzie dobrze -powiedziałam chcąc podnieść go na duchu.
- Będzie dobrze?! Katherine nic nie będzie dobrze! Jestem kaleką rozumiesz!  - wykrzyczał, a ja przymknęłam powieki nie chcąc go takiego widzieć.
- Jest jakaś możliwość, że uzyskasz sprawność w nogach, ale potrzeba czasu i musisz przejść rehabilitacje.- odparłam próbując go pocieszyć, pamiętając co mówił lekarz - Twoja mama rozmawiała z lekarzem i...
- Wiem o tym, ale chyba w to nie wierzysz. - przerwał mi ozięble - Oni wciskają te brednie ludziom, aby nie tracili nadziej i po co? I tak większość kończy na wózku! - nie chciałam tego słuchać, to raniło mnie od środka. 
- Ale tobie może się to udać! Wystarczy tylko chcieć- mówiłam do niego a moje słowa spływały z niego jak po kaczce.
- I ty to mówisz? - zapytał jakby naprawdę go to dziwiło - Katherine, zrozumiem to jeżeli będziesz chciała odejść...

Spojrzałam na niego nie dowierzając, że to powiedział. 

- Co ty w ogóle wygadujesz?!-powiedziałam prawie krzycząc. 

Jak on mógł o tym pomyśleć. Gdyby nie to, że właśnie niedawno przeszedł poważną operację to chyba bym go spoliczkowała. 

- Przecież wierz, że cię kocham. Nigdy cię nie zostawię. - dodałam po chwili, chcąc go jakoś uspokoić.  

- Kath, ja nie będę mógł chodzić! Chcesz się przy mnie zmarnować? - mówił tak, jakby naprawdę w to wierzył, było mi go bardzo żal.
- Nie będę się przy tobie marnować!- odparłam chcąc go zapewnić - Jak w ogóle możesz tak mówić! -nawet o tym nie pomyślałam, aby go zostawić. Jego słowa bardzo mnie dotknęły.
- Ty sobie w ogóle zdajesz z tego sprawę? Wyobraź sobie nasze spotkania, ja na wózku i ty. Chcesz tego?

Wiedziałam czego chce. Kocham Aarona i nic tego nie zmieni. Nie zastanawiałam się jeszcze, jak to będzie wyglądać nasza przyszłość od teraz. Ta myśl trochę mnie zmartwiła. Wiem, że może być ciężko, jednak czuje, że damy rade. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
- Zrozum w końcu, chce z tobą być mimo wszystko! Kocham cię i nic tego nie zmieni.
- Ja też cię kocham, dlatego chcę dla ciebie, jak najlepiej.

Wiedziałam, że cierpi i że nie chce, bym i  ja przez to przechodziła. 

- To nie mów tak więcej. Damy rade, wierze w to. 
- Jeżeli kiedyś będziesz chciała odejść...
- Nie- przerwałam mu. Nie miałam zamiaru słuchać tych bzdur - Zrozum ja nie odejdę!
Patrzyliśmy sobie w oczy, widziałam, że walczy ze sobą.
- Więcej nie będę drążyć tego tematu-powiedział dając mi za wygraną na co ja się uśmiechnęłam.
Przytuliłam się do niego na znak zgody. Obią mnie swoimi ramionami i pocałował w czoło. Teraz już wiedziałam, że wszystko będzie dobrze.

I need your loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz