024. Próbuję przestać, ale ciągle wracam po więcej.

994 55 8
                                    

Kate's POV:

Musiałam być naprawdę głupia, pozwalając mu tak po prostu wyjść. Przecież ja tak nie myślałam. Nie uważałam go za kapusia, nigdy przenigdy nie pozwoliłabym, by James znalazł się ponad nim. A teraz? Cholerne hormony!

On nie może ode mnie odejść, po prostu nie może.

Nie poradziłabym sobie bez niego.

Westchnęłam, przewracając się na drugi bok. Może po obudzeniu to wszystko okaże się marnym żartem, a Justin znowu będzie przy mnie? Z taką myślą udało mi się zasnąć.

*

Moja dzienna dawka snu coraz bardziej zaczynała mnie martwić. Przespałam minimum dwanaście godzin, o ile nie więcej. Rozciągnęłam się, przy okazji rozglądając się po sypialni. Justina nie było. Moje kąciki ust natychmiast opadły. A miałam nadzieję...

Po kilku minutach sturlałam się z łóżka, by bez jakiejkolwiek gracji wreszcie wstać i ruszyć do kuchni. Głód zaczynał mi doskwierać. Przygotowałam sobie na szybko grzanki, po chwili przesmarowałam je dżemem i wszystkie popiłam gorącym mlekiem. Nawet pyszne śniadanie nie potrafiło wyciągnąć mi z głowy kłótni z Justinem i jego odejścia. Proszę, niech Justin wróci.

Co ja miałam bez niego zrobić?

*

Mimo godzinnym staraniom, nie udało mi się wyczyścić plamy krwi, nadal widocznej na kanapie. Spojrzałam na nią ze smutkiem, który chwilę później zamienił się w obrzydzenie. Nie chciałam takiego życia, ciągły strach powoli mnie zabijał.

Zmęczona, wrzuciłam mokrą ścierkę do kuchennego zlewu. Chrzanić to, kupię nową sofę. Próbując wyrzucić z głowy Justina, postanowiłam zacząć oglądać jakiś serial. Zatrzymałam się tuż przed schodami, słysząc dzwonek do drzwi. Czyżby Justin postanowił wrócić?

*

Justin's POV:

- Kim, musimy pogadać – powiedziałem do telefonu. - Jesteś w Nowym Jorku?

- Zawsze dla ciebie – zaśmiała się. - Tylko gdzie?

- Park centralny. Potrzebuję świeżego powietrza.

- Jasna sprawa, kwadrans i tam będę.

- W takim razie do zobaczenia. - Miałem jedynie nadzieję, że dziewczyna mi pomoże, bo jeśli nie ona to kto? Musiałem w końcu schwytać Jamesa.

*

Kate's POV:

- Boże, proszę żeby to był Justin – szepnęłam do siebie, robiąc krok w stronę drzwi. Chwilę później, drżącymi dłońmi udało mi się je otworzyć. Na progu stał nie kto inny, a Austin.

Nie powiedział ani słowa na mój widok, a zamiast tego po prostu wepchnął mnie do domu.

- Gdzie są oboje?

- Kto? - Spojrzałam na niego w konsternacji, czując gdzieś w środku, że nadchodzą kolejne kłopoty.

- Justin i James. Ci dwaj kretyni – parsknął, rozglądając się dookoła. - Pewnie trzymasz ich w łóżku, co?

- Stul pysk – warknęłam, czując narastający ból. Justin wcale nie wrócił. Tylko o co mogło chodzić jemu? Wpatrywałam się w zielone oczy gościa. - Czego od nich chcesz? - Spytałam, chcąc, żeby wyszedł z mojego domu jak najszybciej. Nie mogłam zdzierżyć jego obecności.

- Powiem ci, ale obiecaj, że im przekażesz nowinki, hm? - Uśmiechnął się do mnie, a mną aż zatrzęsło. - Niech ci dwaj już lepiej szukają adwokatów, bo pozwałem ich oboje za ciężkie pobicie – i nagle rzuciły mi się w oczy żółto-zielone, wyblakłe ślady po siniakach, których sprawcami był Justin i James. Cholera, on nie mógł mówić poważnie.

You part of me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz