013. Wystarczająco troskliwa, by pozwolić ci odejść.

1.1K 58 3
                                    

Kate's POV:

W zupełnym osłupieniu wpatrywałam się w sylwetkę Justina. Dlaczego pojawił się akurat w takim momencie? Przeklinałam w myślach samą siebie za to, że pozwoliłam, by zastał mnie w dwuznacznej sytuacji z Jamesem.

- To nie tak – powiedziałam bardziej do siebie, niż do chłopaka. Odgarnęłam kosmyki włosów opadające mi na twarz i znów zabrałam głos, przedzierając się przez niekomfortową ciszę.
- To nie to, na co wygląda, Justin – zrobiłam krok w jego stronę, ale on nie reagował. Cały czas stał w tej samej pozycji, przerzucając spojrzenie z moich malinek na Jamesa i z powrotem. 
- Co on tu robi? - Spytał cicho. Nie musiał podnosić głosu, by wywołać u mnie ciarki. Wiedziałam, że jest bliski wybuchu.

- Sama nie wiem – zaśmiałam się, chcąc rozluźnić atmosferę w pomieszczeniu. I zgadnijcie co? Nie udało mi się to. Zagryzłam wargę, układając w głowie przemowę tłumaczącą całe to zajście. Jednak kiedy słowa zaczęły wypływać z moich ust, nie brzmiały ani wiarygodnie ani chociaż spokojnie. Głos drżał mi niemiłosiernie, a język plątał się. W jednym momencie dostałam gorączki. Stres całkowicie nade mną zapanował.
- Jest tu, bo go potrzebowałam – skłamałam. - Nie zrozumiałeś tego, co powiedziałam ci w Chicago? - Specjalnie przemilczałam temat szpitala, by James się o nim nie dowiedział. Im mniej wiedział, tym lepiej dla wszystkich. 
- Zrozumiałem nawet to, czego nie powiedziałaś* – odpowiedział sarkastycznie, posyłając mi swój złośliwy uśmieszek. Podwyższył mi temperaturę o kilka stopni. - Ale to nie zmienia faktu, że nie mam pojęcia skąd wzięły się siniaki na twoim ciele? - Tym razem to on zrobił krok do przodu, dzięki temu znajdując się bliżej mnie i Jamesa. 
- To nie twój interes – odezwał się drugi mężczyzna. Jay najwyraźniej nie potrafił patrzyć się na nasze potyczki słowne w milczeniu. - Nie rozumiesz, że ona cię nie chce? Jest przebiegła. Kiedy ciebie nie ma, ma mnie i dobrze o tym wie. Nie widzisz tego, koleś? Owinęła sobie nas wokół palca. - Po wypowiedzeniu słów, które wywołały u mnie osłupienie, założył na siebie koszulkę, wcześniej leżącą na ziemi.
- Zwariowałeś? - Obróciłam się w jego stronę. - Czy ty słyszysz, co mówisz? - Spytałam, czując szczerą ochotę na to, by wyrzucić ich oboje z domu. Miałam serdecznie dość kłótni i napadów złości, do których każdy z nich mnie doprowadzał.
- Nie wierzę – znowu odezwał się Justin. 
- I dobrze, bo kłamie! - Krzyknęłam, wyrzucając ramiona w górę. Moja głowa była bliska wybuchnięciu.
- Nie wierzę, że muszę się z tobą zgodzić – Justin przytaknął Jamesowi.
Zadrżałam, wpatrując się jak ten podchodzi do swojego byłego przyjaciela.
- Zwariowałeś? - Uniosłam głos, wytrzeszczając przy okazji oczy. Byłam w kompletnym szoku. 
- To, że się nami bawisz, nie zmienia faktu, że to ja cię lepiej posuwałem – zaśmiał się Jay, spodziewając się rozbawienia ze strony Biebera. Jak bardzo się mylił... Szatyn o karmelowych oczach w jednej chwili z rozbawionego, przybrał bojową pozycję i nim się obejrzałam, jego pięść znalazła się na twarzy Jamesa. 
- Nie będziesz tak o niej mówił – wysyczał, zadając kolejne ciosy. Jak bardzo byłabym złą, gdybym ich tu zostawiła? Zdanych na samych siebie? Niestety, moje sumienie uzmysłowiło mi, że nie powinnam pozwolić na to, by pozabijali się we wnętrzu mojego domu.
- Wynoście się! - Warknęłam, podchodząc do nich. Justin atakował, podczas gdy temu drugiemu pozostało tylko się bronić. Nie wchodziłam między nich, bojąc się, że mogę oberwać.
- Nie chcę was widzieć! - Chwyciłam za koszulkę Jamesa, by chociaż zwrócić ich uwagę. Sytuacja ta musiała wyglądać naprawdę komicznie, ale mi nie było do śmiechu, gdy ciągle w głowie huczały mi słowa ukochanego. 
- Wynoście się z mojego domu! - Zagrzmiałam, a głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Wreszcie zareagowali, zatrzymując swoje pięści. Oboje byli nieźle poturbowaniu – Justin miał pod okiem czerwony, podpuchnięty ślad, gdzie pewnie niedługo pojawi się siniak; warga Jamesa była rozcięta, a koszulka przy szyi rozdarta. Wpatrując się w nich, nagle zachciało mi się wymiotować. Czułam się totalnie rozstrojona psychicznie. 
- Kazałam wam się wynosić – zaakcentowałam rozkaz, wymawiając każde słowo głośno i wyraźnie. Miałam naprawdę po dziurki w nosie ich szczeniackiego zachowania. 
- Jeszcze się zobaczymy – powiedział Justin. Nie wiedziałam jak interpretować jego słowa, tuż po tym jak potwierdził to, że się nim bawię. 
- Idźcie już – mój ton z szorstkiego i władczego, zamienił się w błagalny. Gdy wreszcie wypchnęłam ich przez próg, mogłam zrobić to na co cały czas czekałam. Opierając się o drzwi, osunęłam się na kolana i zaczęłam płakać. 
Łzy skapywały na moją koszulkę, tworząc coraz to rozleglejsze plamy. 

You part of me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz