02. Oddam ostatnią monetę, by móc go dzisiaj trzymać.

3.5K 131 14
                                    

            Jasne promienie oświetliły moją twarz. Wyciągnęłam się na fotelu i przetarłam jeszcze zaspane oczy. Miejsce obok mnie było wolne i całe szczęście, bo nie chciałam spędzać reszty lotu z jakimś gburem lub rozwydrzonym dzieckiem. Wyjęłam z torebki telefon (oczywiście włączyłam tryb samolotowy) i spojrzałam na godzinę. Lecieliśmy już cztery godziny. W Los Angeles powinniśmy wylądować o szesnastej (od autorki: samolot wyleciał o trzynastej, wiem, ale tu chodzi o czas lokalny – obliczałam strefy czasowe i tak mi wyszło). Wyjrzałam za malutkie okno. Ucieszyłam się, bo chmury, które wisiały nad Nowym Yorkiem już dawno zniknęły, a teraz mogłam zobaczyć zielone pola pod nami. Westchnęłam i podniosłam się, by pójść do toalety. Część ludzi w samolocie smacznie spała, a reszta typowych biznesmenów była zaczytana w różne gazety. Ruszyłam wąskim przejściem, uważając, by nikogo nie trącić. Wcisnęłam się do małego pomieszczenia, błędnie określanego, jako łazienka.  Spojrzałam w lustro, by ocenić swój aktualny stan. Włosy były miejscami jeszcze trochę wilgotne i rozczochrane, więc dłońmi spróbowałam je poprawić. Palcem wytarłam roztarty tusz nad okiem. Po kilku minutach wyszłam z kabiny i wróciłam na swoje miejsce. Postanowiłam, że znów pójdę spać, bo i tak nic lepszego nie miałam do roboty. Ułożyłam się wygodnie, umieściłam słuchawki w uszach, a kiedy muzyka zaczęła lecieć, ja odpłynęłam. 
            - Proszę pani, już wylądowaliśmy – usłyszałam stłumiony głos. Chciałam obrócić się na drugi bok, jednak poczułam uścisk na ramieniu. Leniwie rozchyliłam powieki, a wtedy ujrzałam schylającą się nade mną stewardessę. Oszołomiona wstałam z miejsca, zabrałam torebkę i bez słowa ruszyłam do wyjścia. Skierowałam się w stronę miejsca, z którego miałam odebrać swoją walizkę. Zdjęłam ciężki bagaż z pasma i poszłam w stronę drzwi. Na dworze było ciepło, wiał lekki wietrzyk. Na ulicy panował niezły ruch, a gdzie się nie spojrzało, wszędzie można było dostrzec żółte taksówki. Cieszyłam się z tego powodu, bo wystarczyło, że stanęłam na krawędzi chodnika i machnęłam dłonią. Transport podjechał do mnie po kilku sekundach. Cóż za prędkość. Kierowca wysiadł i schował moją walizkę do bagażnika, a ja wygodnie umościłam się na tylnim siedzeniu. Humor poprawił mi się znacząco. Można nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam szczęśliwa, znajdując się w tym samym mieście, co James. Uśmiechnęłam się. 
            - Proszę do hotelu Plaza – powiedziałam mężczyźnie. 
            Nie włączyłam ponownie muzyki, gdyż bałam się, że mogę znów zasnąć. W tamtej chwili byłam jedynie zdana na własne myśli. Czy to się uda? Czy ja go w ogóle znajdę? Przecież to miasto jest ogromne. On może być gdziekolwiek! Zamieszkał w hotelu? A może już zdążyli sobie kupić mieszkanie? Nie mogę się poddać. Nie po to tu przyjechałam, żeby teraz się załamywać. Muszę dotrwać do końca i wrócić z moim mężczyzną życia, do domu. Przetarłam energicznie dłonie, ze stresu. Czułam jak serce mi przyśpiesza. Uda mi się, wystarczy uwierzyć. Zanim się obejrzałam podjechaliśmy pod wielki, szklany budynek. Najsampierw oddałam pieniądze taksówkarzowi, a potem wysiadłam i już sama wyjęłam torbę z bagażnika. Udało mi się ją jakoś dociągnąć do wejścia, gdzie przywitałam ochroniarza promiennym uśmiechem i ciepłym „dzień dobry”. Dobrze, że mają tu miłą obsługę.
         Weszłam do wielkiego holu, w którym pod sufitem wisiał wielki diamentowy żyrandol. Ruszyłam, krocząc po pięknej posadzce, w stronę recepcji. Zapomniałam wcześniej zadzwonić i zarezerwować pokój, jednak miałam szczęście, bo przed chwilą zwolnił się jeden apartament, który chętnie zajęłam. Podałam Izabelli (tak głosiła plakietka na jej uniformie)  kartę kredytową. Zastanawiacie się pewnie skąd młoda kobieta, którą jestem ma tyle pieniędzy, skoro nie pracuje, hm? Po śmierci mojego ojca, cały jego majątek otrzymała matka, która teraz mieszka samotnie w Chicago i co miesiąc podsyła mi sporą sumę, a musicie wiedzieć, że naprawdę potrafię oszczędzać. Po otrzymaniu karty do sypialni, zmaterializował się przy mnie lokaj, który zabrał moją walizkę. Czułam, że wszystko idzie dobrze. Miałam nadzieję, że będzie tak idealnie, aż do końca. Ruszyłam w stronę windy, w której pośpiesznie wcisnęłam guzik z numerem trzydzieści osiem. Sięgnęłam do torebki, która wisiała bezwiednie na moim ramieniu. Wrzuciłam do niej telefon i portfel, by nic przypadkiem nie zgubić. Kartę pokojową wsunęłam w tylnią kieszeń jeansów. Po niecałej minucie usłyszałam charakterystyczny dzwonek, obwieszczający, że jestem na właściwym piętrze. Korytarz wyglądał cholernie elegancko, a okna od sufitu, aż do podłogi rozświetlały go maksymalnie. Ruszyłam do pokoju numer siedemset osiem i wsunęłam w specjalny mechanizm klucz. Drzwi otworzyły się bez problemu, a ja już na progu zaniemówiłam. Jedna ściana apartamentu była szklana. Wielkie okno, dzięki któremu widoczne było całe Los Angeles wraz z oceanem. Udało mi się zamknąć usta, które rozwarły się samoistnie, z wrażenia. Zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam w głąb. Wystrój był nowoczesny, a wszystkie pomieszczenia przestronne. Łazienka była ogromna, a w rogu mieściła się olbrzymia wanna. Łóżko było wygodne i wielkie. Po zobaczeniu całego „mieszkania”, usiadłam wygodnie na jednej z dwóch białych kanap. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
            - Proszę – powiedziałam na tyle głośno, by lokaj, który miał za zadanie dostarczyć tu moją walizkę, usłyszał. Młody człowiek, z lekkim zarostem i mizerną posturą ustawił bagaż obok drzwi. Posłał mi drobny uśmiech i szepnął „miłego pobytu w naszym hotelu Plaza”.
Po jego wyjściu podeszłam do torby i ustawiłam ją przy nogach łóżka. Wyjęłam ciemne jeansy, czarne body oraz czerwone buty na koturnach. Weszłam do łazienki, by się przebrać, a po powrocie do pokoju dobrałam dodatki. Rozczochrane włosy spięłam w mały koczek, a niektóre kosmyki wypuściłam. Na nos nałożyłam okulary przeciwsłoneczne. Przyznam skromnie, że wyglądałam całkiem nieźle, a mój tyłek w tych spodniach… Oh. Wiedziałam, że każdego dnia w tym mieście muszę wyglądać cudownie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy spotkam James’a. Zaśmiałam się cichutko i poprawiłam materiał góry. Mój brzuch zaburczał, a do mnie dotarło, że prawie nic od rana nie zjadłam. Spojrzałam na zegarek w telefonie, który ustawił się na czas lokalny automatycznie. Szesnasta jedenaście. Czas na obiad. Wyjęłam telefon z torebki, a kartę wyciągnęłam z jeansów i wyszłam. Po zamknięciu apartamentu ruszyłam do windy, by zejść do hotelowej restauracji. Znajdowała się ona na pierwszym piętrze. Ruszyłam korytarzem i dotarłam do wielkich szklanych drzwi. W środku był średni ruch. Wybrałam stolik na tarasie. Nie chciałam marnować tak pięknej pogody, która w Nowym Yorku o tej porze roku zdarzała się rzadko. Po chwili podszedł do mnie kelner i podał kartę dań, proponując szklankę wody. Kulturalnie odmówiłam i zaczęłam przeglądać serwowane dania. Wybrałam spaghetti bolognese i kieliszek białego wina. Machnęłam dłonią na przechodzącego młodzieńca w fartuszku i złożyłam zamówienie. Odwróciłam się twarzą do słońca, przymykając oczy. Czułam ulgę. Chociaż coś mi się udało. Teraz wystarczy znaleźć James’a. Bałam się jednak, że ta część planu okaże się trudniejsza. Po dziesięciu minutach dostałam zamówione wcześniej włoskie danie i kieliszek chłodnego trunku. Po jednym łyku, moje kubki smakowe były zaspokojone. Poprawiłam się na krześle. Zaczęłam jeść spaghetti. Było przepyszne. Musiałam pilnować się, by przez przypadek nie jęknąć z rozkoszy. 

You part of me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz