XXXV.

34 5 0
                                    

Milo nie mógł mieć co do tego pewności, jednak szczęście zdecydowanie bardziej im sprzyjało. Nie zostali wtrąceni do celi, a poprowadzeni dalej, by ostatecznie wylądować w miejscu, które Jerze momentalnie skojarzyło się z kwaterami służby w deryńskim pałacu, choć była to zdecydowanie ich bardziej prymitywna wersja. Wewnątrz znajdowało się już kilka kobiet, które od razu wycofały się na ich widok... lub może raczej na widok prowadzącego ich mężczyzny.

Prowadzący ich Sulota zatrzasnął za nimi drzwi... i przekręcił w nich klucz. Poczucie wolności Jery było zatem niemal boleśnie ulotne, zwłaszcza, że kobiety patrzyły na nich z niepewnością oraz niepokojem. Większość z nich wyglądała dokładnie jak niewolnicy z podziemi – o bardzo ciemnej karnacji i krótkich, czarnych włosach. Niektóre z nich jednak znacznie bardziej przypominały Sulotów lub Meytrejczyków z okolic granicy niż prymitywne plemiona. Ich skóra była znacznie jaśniejsza, a włosy długie, ciemnobrązowe bądź czarne.

Rudowłosy spojrzał w kierunku drzwi i dopiero gdy usłyszał dźwięk zamka, rozluźnił się. Wiedział, że znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, ale mieli dach nad głową. Przynajmniej tyle.

Nie skrzywdzimy was – zwrócił się do kobiet po meytrejsku.

Dach nad głową nie był jednak jedynym "udogodnieniem" w ich sytuacji. Na ziemi leżały różnorakie posłania, a na prymitywnych meblach stały karafki... Najpewniej również z wodą.

Jesteście mężczyznami – stwierdziła z zaskoczeniem jedna z Meytrejek.

Jesteśmy – przyznał Lavender, a Jera mógł mieć wrażenie, że zrobił to dość niechętnie. – Próbowaliśmy wrócić do domu. Ja i... – zawahał się, spoglądając na księcia. W końcu jego wargi wygięły się w krzywym uśmiechu. Jera nie mógł go zrozumieć, więc pozwolił sobie na następne słowa: – Ja i mój brat.

Jeran tylko przyglądał się tej rozmowie w milczeniu, a ponieważ nie był w stanie zrozumieć ani słowa, uważnie obserwował ich rozmówczynie.

Nie da się przejść przez tę pustynię – odpowiedziała mu kobieta. – Sayf ad-Din nie przepuści nikogo.

Dlaczego?

Nie odpowiedziała mu na to pytanie. Zamiast tego zbliżyła się niepewnie i chwyciła Jerę za dłonie.

Nie wyglądacie dobrze – stwierdziła, swoje słowa kierując również do Lavender. – Usiądźcie i napijcie się wody – poprosiła, ciągnąc Jerę głębiej w jaskinię, aby mógł usiąść na kocu na ziemi. Obaj bardzo szybko dostali karafkę z wodą do picia.

Ostatnie dni spędziliśmy na pustyni – wyjaśnił rudowłosy, zanim łapczywie się napił. – Mówi, że nie wyglądamy dobrze – mruknął do Jery po deryńsku.

Książę spojrzał na Lavender, a widząc, że pije, sam również nabrał ufności i napił się wody. Pierwsze kilka łyków wziął niepewnie, ale już po chwili zaczął pić tak łapczywie, że kilka kropli spłynęło mu po brodzie.

Dziękuję – powiedział po meytrejsku. To jedyne słowo, którego zdołał się nauczyć. – A co one tu robią?

Bard wypił jeszcze trochę, zanim starł z brody parę kropel. Spojrzał krótko na Jerę, zanim przeniósł wzrok na kobiety.

Co tu robicie? Co każą wam robić?

Kobieta spojrzała w stronę drzwi, jakby chciała się upewnić, że nikt ich nie podsłuchiwał.

Służymy panom w czasie walk na arenach – odpowiedziała, zanim ściszyła głos do szeptu: – A niektóre z nas czasem służą panom na osobności.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz