Meytrejskie miasto było ciasne i skąpane w gorącym słońcu. Jeran na próżno szukał cienia pośród prostych domostw wzniesionych z suszonych cegieł, a przez podeszwy butów czuł, jak rozgrzana była piaszczysta droga. Miał wrażenie, że skończyłby z poparzonymi stopami, gdyby tylko stanął na niej boso. Jakby tego było mało, pomimo tego, że wcale nie znajdowali się daleko od adelijskiej granicy, mieszkańcy posyłali im nieprzychylne spojrzenia. Niektórzy na widok geparda nawet chowali się w domach bądź uciekali do wąskich uliczek, dlatego, chcąc nie chcąc, Jera musiał założyć na szyję kociego Milo sznur i prowadzić go blisko przy sobie.
Na niewielkim targu w centrum miasta rozdzielili się. Rhys wyruszył na poszukiwanie odpowiedniego siodła dla Callisto, a towarzyszył mu Lavender, który miał być dla niego zarówno tłumaczem, jak i zaopatrzyć ich w więcej prowiantu. Milo oraz Jera natomiast skupili się na potrzebnych im ubraniach.
– Wyglądacie na zagubionych, Parsowie – odezwał się do nich stary handlarz, siedzący za swoim stoiskiem. Mówił po adelijsku z silnym, meytrejskim akcentem zniekształcającym słowa.
– Nie jesteśmy... – Jera chciał zaprotestować i sprostować ich narodowość, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język.
Milo również lekko trącił go swoim ramieniem, zanim zbliżył się do stoiska. Mogli być Parsami. Mogli zostać uznani za kogokolwiek, byle tylko nikt nie zorientował się, że byli uciekającymi Deryńczykami.
– Jesteśmy trochę zagubieni – przyznał, posyłając mężczyźnie uprzejmy uśmiech. – Potrzebujemy odpowiednich ubrań.
Książę zerknął na niego, początkowo chcąc zgromić go spojrzeniem, ale ostatecznie jedynie posłał mu nieme pytanie.
– Dokąd to zmierzacie, Parsowie? – Zapytał Meytrejczyk, podnosząc się. Zaciągnął się swoją długą, rzeźbioną w drewnie fajką, zanim wysypał jej zawartość do popielnicy i odłożył ją na bok.
Czarnowłosy wiedział, że musieli ostrożnie ważyć słowa. Nie zastanawiał się jednak długo, tylko powiedział:
– Do Pars. Do domu. – Zamilkł na chwilę. – Planowaliśmy kierować się na zachód, aby jak najszybciej tam dotrzeć.
Handlarz zagwizdał przeciągle, rzucając im kilka ubrań.
– Nie ma mowy – stwierdził, po czym jak gdyby nigdy nic powiedział: – Nie dotrzecie nawet do granicy z Pars. Tubylcze plemiona zabiją was i zjedzą.
Milo poczuł, jak nieprzyjemny dreszcz wstrząsa jego ciałem. Sięgnął po materiał, aby mocno zacisnąć na nim palce.
– Nie mamy innego wyjścia. Musimy... Musimy wrócić do Pars.
– Te dzikusy nigdy nie widziały białego człowieka – mruknął Meytrejczyk. – To podróż w jedną stronę. A nawet jak przedostaniecie się przez ich tereny, nie przedrzecie się żywi przez dżunglę.
– Więc co mamy zrobić? – Zapytał Jera, nie dając się zastraszyć. Prawda była jednak taka, że Meytrea stanowiła dla nich zupełnie nieznaną krainę. Podróżowali w ciemno, sugerując się mapą, która pokazywała, że gdzieś daleko na zachodzie znajdowało się Pars... i Derynia.
– Możecie wybrać bezpieczniejszą drogę. Na północ – zasugerował mężczyzna.
– No nie wiem – wtrącił się Milo, a w jego głosie doskonale słyszalne było zwątpienie. – Jeśli ruszymy na północ, będziemy musieli przejść przez pustynię – zauważył.
– Podróż przez pustynię będzie trudna, ale nie niemożliwa. I przynajmniej nie traficie na kanibali.
– Nie byliśmy nigdy na pustyni – upierał się Milo, a Jera z łatwością rozpoznał napięcie w jego głosie. – Nie wiemy nawet, jak się po niej poruszać.
CZYTASZ
Zapach malin [bxb]
RomanceKwitnące królestwo Derynii nie ma sobie równych na Wspólnym Kontynencie. Po wieloletnich wojnach z Pars, nad oboma państwami nareszcie rozciąga się widmo pokoju. W deryńskim pałacu nic nie jest jednak takie, jak się wydaje. Nadchodzi czas, w którym...