XXXIII.

46 9 2
                                    

UWAGA! W poniższym rozdziale pojawiają się sceny przeznaczone dla dorosłych czytelników 🌶️


Jedynie Rhyssein nie spał. Czuwał, pełniąc wartę przez pół nocy, a nawet odrobinę dłużej. Pilnował także ognia, bowiem choć sam nie potrzebował światła, to wiedział, że płomienie trzymały z daleka dzikie zwierzęta. Chcąc nie chcąc, obudził w końcu Milo, bo choć był w stanie wytrzymać do samego rana, to wiedział, że późniejsza podróż może okazać się dla niego zbyt ciężka, jeśli nawet odrobinę nie odpocznie.

Gdy brunet zajął jego miejsce, sam powoli wcisnął się do namiotu, który niemal w całości zajmował Lavender. Ułożył się jednak na boku wzdłuż jego ciała, przez długi czas wpatrując się w tył rudej głowy... Aż w końcu zasnął.

Rudowłosy obudził się jakiś czas później i obrócił się w kierunku Rhysa. Głód ściskał jego pusty żołądek, ale nie opuścił namiotu. Zamiast tego przycisnął się do ciała Deryńczyka, zarzucając na nie ramię i długą nogę, aż w końcu ponownie zasnął.

Rhys natomiast obudził się dopiero krótko po świcie. Towarzyszyło mu dziwne, przyjemne ciepło... I choć klimat w Meytrei był inny, nie mogło pochodzić ono po prostu z zewnątrz. Chcąc się przekręcić, poczuł również ciężar i właśnie wtedy uświadomił sobie, że ktoś na nim leżał. Nie. Obejmował go. A tym ktosiem był Lavender.

W pewnym momencie bard rozluźnił uścisk, a gdy tylko Rhys przekręcił się na plecy, rudowłosy niemal wspiął się na niego, od razu zasypiając głęboko na jego piersi. Nie mogąc powstrzymać tego w żaden sposób, Deryńczyk uśmiechnął się delikatnie. Upewnił się jedynie, że Lavender faktycznie śpi, zanim objął go, głaszcząc krótko po plecach.

Leżeli tak jeszcze jakiś czas... Aż w końcu do ich namiotu zajrzał Milo.

– Rhys?

Kapitan już nie spał głęboko, a jedynie przysypiał, dlatego kiedy zjawił się Milo, poderwał gwałtownie głowę.

– Hm?

– Nie ruszaj się – mruknął niezadowolony Lavender, zarzucając na niego swoją szczupłą nogę. Milo natomiast z trudem stłumił śmiech, widząc to.

– Wygląda na to, że jestem uziemiony – wymamrotał kapitan, krzywiąc się przy tym lekko.

– Powinniśmy niedługo ruszać – odparł Milo z rozbawieniem. – Obudź go – poprosił, wycofując się z namiotu.

Rhyssein westchnął cierpiętniczo i przetarł zaspaną twarz dłonią. Druga jego ręka przesunęła się po plecach Lavender, próbując go obudzić.

– Wstawaj.

– Może grzeczniej? – Wymamrotał sennie Lavender, wciąż niemal całkowicie na nim leżąc.

– Grzeczniej wstawaj – rzucił, ale sam wciąż nie poruszył się, choć mógł zrzucić z siebie barda jakieś dwadzieścia razy.

Rudowłosy wreszcie westchnął przeciągle, zanim w końcu podniósł głowę i obdarzył Rhysa zaspanym spojrzeniem.

– Zadowolony?

Gdy zielone oczy Lavender spotkały się z błękitnym spojrzeniem Rhysa, bard dostrzegł w nich cień rozbawienia... Lecz nie ujrzał nawet odrobiny złości. Deryńczyk wyglądał na absolutnie zaspanego, tak jakby spało mu się nad wyraz dobrze, pomimo tych trudnych warunków.

– Spałeś na mnie – oznajmił, jak gdyby nigdy nic.

Rudy wywrócił oczami, słysząc to, zanim powoli zsunął się z ciała Deryńczyka i położył obok, próbując się przeciągnąć.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz