I.

408 24 7
                                    

– Wierzysz w przeznaczenie, chłopcze?

Nie bez powodu wybrał to miejsce. Karczma znajdowała się na obrzeżach miasta, z dala od królewskiego pałacu oraz dzielnicy zamieszkałej przez arystokrację. To był jeden z wielu powodów, dla których przychodził właśnie tutaj. Cenił sobie jej spokój, dobry alkohol i... anonimowość, jakiej najbardziej potrzebował. Co więcej, nie ściągała do siebie marginesu społecznego, a w zdecydowanej większości podróżnych, którzy zmierzali do stolicy z różnych stron świata. Miejscowi zwykle nie zaczepiali ich, w głównej mierze przez nieznajomość ich języka. Pomimo tego, że jak zwykle wybrał najsłabiej oświetlony stolik umiejscowiony w kącie pomieszczenia, a jego twarz osłaniał cień rzucany przez kaptur długiego płaszcza, dosiadła się do niego stara, zaniedbana kobieta. Zdążył zauważyć, że miała w zwyczaju dość często męczyć klientów swoją obecnością.

– Jeśli zechcesz, mogę zdradzić ci twoją przyszłość, tylko za cenę jednej złotej monety!

Wróżbitka zaprezentowała mu swój najszerszy uśmiech, przez który jedynie skrzywił się pod kapturem, dostrzegając jej prawie całkowicie bezzębne dziąsła. Zęby, które się ostały, były w tak opłakanym stanie, że zdecydowanie wolałby, aby kobieta już nigdy więcej się do niego nie uśmiechała.

– Czy dasz mi spokój, jeśli dostaniesz tę jedną monetę? – Zapytał, nie kryjąc w głosie swojej irytacji. Chciał tylko w spokoju napić się zwykłego piwa, zanim będzie musiał wrócić do pałacu. Zanim będzie zmuszony męczyć się na tej cholernej uroczystości.

Sięgnął za połać płaszcza, po omacku szukając sakiewki, z której wyciągnął pojedynczą, idealnie okrągłą, złotą monetę. Na jej powierzchni wybita została podobizna ryczącego lwa. Staruszka z największą ochotą wyciągnęła po nią pomarszczoną dłoń i nie odmówiła sobie sprawdzenia jej rzetelności na własnych zębach. A raczej ich pozostałościach. Nic nie wskazywało jednak na to, by miała zamiar dać mu spokój. Schowawszy do kieszeni przy piersi monetę, ponownie wyciągnęła ku niemu rękę, uśmiechając się zachęcająco.

– Jestem wróżbitką, nie żebraczką, mój dobry chłopcze.

Przewrócił oczami, wzdychając ciężko. Mógłby tak po prostu wstać i wyjść, gdyby tylko nie zagradzała mu przestrzeni własnym ciałem, a że nie chciał wszczynać zamieszania w karczmie, z największą niechęcią ściągnął prawą rękawiczkę i wcisnął ją do kieszeni wierzchniego okrycia. Podał kobiecie dłoń, niezwykle filigranową i bladą, o długich palcach, zadbanych paznokciach i skórze tak delikatnej, że dostrzec pod nią można było każdą, nawet najmniejszą żyłę.

Ujęła ją szybko, od razu odwracając wnętrzem ku swojej twarzy. Przesunęła po jednej z widocznych linii pomarszczonym palcem, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Niewiele brakowało, a wzdrygnąłby się zauważalnie.

– Taka drobna... – wymamrotała, mając na myśli jego dłoń. Nawet nie podniosła na niego wzroku, jakby faktycznie coś w niej dostrzegała. Cóż, na pewno nie przyszłość. – Za słaba, aby unieść miecz... a jednak będzie musiała go dzierżyć. Miecz, bardzo ciężki miecz... brudny od krwi. Nosisz tak wiele na swoich barkach, chłopcze – wyszeptała. Dziwna troska emanowała z jej głosu i jakieś ogromne zmartwienie.

Westchnął, po raz kolejny teatralnie wywracając oczami pod kapturem, czego nie mogła zobaczyć.

– Czy to wszystko? – Zniecierpliwiony, chciał cofnąć przedramię, ale staruszka skutecznie mu to uniemożliwiła. Miała więcej siły, niż mógł się spodziewać.

– Widzę, że jesteś bardzo zagubiony... i to cię przeraża. Czujesz się porzucony, tak bardzo porzucony... Nie próbuj oszukiwać samego siebie, to nigdy nie przynosi niczego dobrego.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz