VIII.

149 17 2
                                    

Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Przemierzając pokrytą morzem kwiatów łąkę, Milo czuł na nogach ciepło bijące z długiej, nagrzanej słońcem trawy. Już z daleka to wielkie, stare drzewo było doskonale widoczne, odznaczając się na tle ciemnego lasu, rosnącego gdzieś daleko, w tle. Nieco w oddali brunet dostrzegł dość sporych rozmiarów ciemną plamę, która korzystała z łąki w pełni, wypasając się na świeżej trawie. Po tym Milo wiedział już, że się nie pomylił.

Książę siedział na najniższej gałęzi. Opierał się plecami o pień, zwrócony do Milo w największej mierze tyłem, a jego chude, nieszczególnie długie nogi zwisał swobodnie po obu stronach konaru. Nie poruszył się, choć z pewnością usłyszał Milo przedzierającego się przez polanę.

– Jera? – Odezwał się cicho mężczyzna, zatrzymując się kawałek od drzewa. Nie miał pojęcia, co powinien mu powiedzieć, choć dwa dni temu, gdy jechał do stolicy, miał w głowie mnóstwo historii do opowiedzenia.

Książę nawet nie drgnął. Opierał się o pień z lekko zadartą głową, wpatrując się w przepięknie zieloną, jasną koronę drzewa. Przez gęsto rosnące liście przedzierały się ciepłe promienie słońca, jeszcze bardziej rozjaśniając ich zieleń. Właśnie dlatego wcale nie musiał się odwracać, ani tym bardziej schodzić z drzewa – czuł się tak, jakby i tak wpatrywał się w j e g o oczy.

– Lepiej nie podchodź bliżej – poradził mu niespodziewanie. W jego głosie nie było już słychać wrogości ani złości... Raczej zrezygnowanie. Brzmiał okropnie smutno, choć nadal chłodno. – Nie zna cię i nie wiem, jak się zachowa, a wie, że jestem zły.

I faktycznie – dopiero kiedy Milo zadarł nieco głowę, był w stanie dostrzec, że z jednej gałęzi, położonej wysoko, zwisał długi, złocisty i lekko nakrapiany ogon wielkiego kota. Serce aż zadudniło w jego piersi.

– Masz nowego przyjaciela? – Zapytał cicho, wracając spojrzeniem do postaci Jery.

Gepard lekko wychylił łeb znad swojej gałęzi, patrząc na Milo z góry. Jego ogon poruszał się lekko, bardzo powoli ruchem wahadłowym, ale sam kot nie poruszył się. Wyczuwał co prawda lekkie napięcie ze strony swojego pana, ale ponieważ Milo nie podszedł bliżej, sam nie zareagował.

– Nie lubi obcych – odpowiedział książę, a to jedno słowo było niczym cios. Znacznie mocniejszy i boleśniejszy niż pięść Dagaza. Eihwaz przez pomyłkę nazwał go obraźliwie "alius", lecz to było niczym przy tym, kiedy to Jera nazwał go obcym. Ze wszystkich osób, właśnie on.

Milo aż zacisnął powieki, czując się tak, jakby Jera wymierzył mu uderzenie w drugi policzek. Wcale nie był obcym. Był przecież najbliższą osobą Jery... Był.

Przełknął głośno ślinę i milczał przez chwilę.

– Dlaczego jesteś na mnie tak bardzo zły? – Ośmielił się zapytać.

Wielki kot leżący na gałęzi wydał z siebie głęboki, jakby ostrzegawczy pomruk, gdy Milo się odezwał. Natomiast Jera bardzo długo milczał, choć w końcu spuścił wzrok z korony drzew na własne dłonie. Przebierał palcami, bawiąc się czymś, prawdopodobnie sznureczkami od swojej koszuli. Naprawdę chciał nie być zły na Milo. Nie potrafił się do tego przyznać, ale tak bardzo pragnął móc dokładnie tak jak inni przywitać się z Milo, tęsknie i w radosnym nastroju, ciesząc się z jego powrotu. Całymi dniami, tygodniami, miesiącami, nie – latami, wyobrażał sobie, jak to będzie, gdy czarnowłosy w końcu wróci do pałacu. Gdy wróci do niego. Niestety, żadne z tych wyobrażeń nie wyglądało właśnie tak.

– Gdy byliśmy mali, obiecywałeś mi, że kiedyś stąd uciekniemy – odezwał się wreszcie. W tym cichym głosie, Milo nareszcie usłyszał znajomą nutę – ten pewnego rodzaju smutek, pełen żalu, był o dziwo najbardziej podobny do Jery, którego znał. – Przez pierwsze kilka dni myślałem, że wyjechałeś tylko na chwilę, że musisz załatwić w sekrecie jakąś pilną, bardzo ważną sprawę. To było dziecinne i naiwne z mojej strony, wiem – wyznał, zamykając na moment oczy. – Ale jeszcze bardziej naiwnym było myślenie, że być może faktycznie wyjechałeś. Wówczas byłem pewien, że wrócisz po mnie, gdy już znajdziesz jakieś właściwe miejsce... I spełnisz tę obietnicę – bolesny uśmiech wykrzywił jego wargi, co Milo był w stanie ujrzeć tylko częściowo. – Jak się domyślasz, ta nadzieja też w końcu zgasła.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz