XXXI.

74 7 5
                                    

Lavender nie pamiętał, kiedy ostatnio spał tak głęboko. Wtulony w to wielkie, niezwykle ciepłe ciało, spał spokojnie aż do świtu. Przebudził się wtedy, czując okropny ból w dolnej części ciała. Uśmiechnął się jednak do samego siebie, bo był to dla niego najbardziej ulubiony ból. Uwielbiał go.

Jego uśmiech zaczął jednak znikać, gdy przypomniał sobie całą tę noc... I Rhysa. Deryńczyka, który był inny od każdego poprzedniego mężczyzny, jakiego spotkał na swojej drodze. Niechętnie wyswobodził się z gorącego uścisku i zsunął z wąskiego łóżka, chwiejnie stając na podłodze. Pozwolił sobie rzucić okiem na to ogromne ciało... A jego własnym wstrząsnął dreszcz podniecenia.

Rhys obejmował go przez całą noc, ale gdy rudowłosy opuścił jego objęcia, przez sen przekręcił się na plecy, rozkładając się na całej dostępnej powierzchni. Lavender miał teraz doskonały widok na całe jego ciało, od stóp aż po rozczochrany czubek głowy. Poczuł nie tylko podniecenie, gdy spojrzał na tego mężczyznę. Poczuł coś jeszcze... Coś, do czego nie zamierzał się przyznawać.

Ubrał się bardzo szybko, choć jego ciało było cholernie brudne. Zebrał swoje rzeczy, zanim po cichu zaczął przeglądać rzeczy Rhysa, zaczynając od tobołka, a następnie pasa. Oprócz porządnego miecza, znalazł też sakiewkę pełną deryńskich monet. Pieniądze zabrzęczały, a Rhys przekręcił się, mrucząc coś pod nosem.

– Lavender...? – Wymamrotał, otwierając oczy i szukając go gdzieś na łóżku.

Gdy tylko rudowłosy usłyszał swoje imię, od razu pożałował, że mu je wyznał. Absolutnie nie powinien tego robić... Nigdy tego nie robił. Znieruchomiał, zaciskając palce na sakiewce.

Nie słysząc żadnej odpowiedzi, Rhyssein rozbudził się bardziej, podnosząc się na łóżku. Dostrzegł rudowłosego, w pełnym ubraniu i z sakiewką w ręce. Jego sakiewką. Aż zamrugał, zaciskając palce na prześcieradle... Ale nie odezwał się słowem, zbyt zaskoczony.

Lavender wpatrywał się w niego bez słowa, czując, jak serce wręcz dudni mu w piersi.

– Nic nie powiesz? – Zapytał ochryple.

– Co mam powiedzieć? – Rhys gorzko odbił pytanie, wręcz nerwowo przeczesując splątane włosy. Odwrócił wzrok. – Powinienem się spodziewać, że taki mężczyzna jak ty nigdy nie obejrzałby się za kimś takim, jak ja, bez powodu – wymamrotał, czując jedynie cholerny żal.

– Pierdolisz – prychnął rudy. Chciał pójść z nim do łóżka odkąd tylko go zobaczył i nie chodziło o nic więcej, ale...

– Nie mam racji? – Zapytał surowo mężczyzna, znów na niego spoglądając i unosząc brew.

Lavender podniósł się, zaciskając wargi w wąską linię, i rzucił w niego sakiewką.

– Tylko pozazdrościć, że masz tyle pieniędzy i stać cię na karczmę – rzucił ze złością, wycofując się do drzwi.

Nie chodziło o pieniądze. Nawet gdyby deryńska waluta miała być jeszcze dla nich przydatna, Rhyssein byłby gotów oddać je Lavender... Gdyby tylko poprosił. A nie zwyczajnie spróbował go okraść.

Nie zatrzymał go. Czuł się zbyt oszukany... I zraniony wręcz. Pozwolił mu nawet wyjść, w milczeniu odwracając wzrok.

Lavender aż zazgrzytał zębami. Był nie tylko zły na Deryńczyka, ale też wściekły... na siebie. Nigdy by się do tego nie przyznał, jednak pragnął, by mężczyzna go zatrzymał.

Wyszedł z jego pokoju, głośno trzaskając drzwiami.

Rhys jeszcze przez jakiś czas pozostawał w swoim pokoju. Dopiero gdy doprowadził się do porządku, zszedł na dół karczmy, gdzie spotkał niewyspanych rodaków. Jera i Milo siedzieli w kącie, już w strojach podróżnych, a gepard leżał rozciągnięty pod stolikiem. Milo podniósł na Rhysa zaspane spojrzenie, ale jego wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz