XXX.

59 8 3
                                    

🌶🌶🌶🌶🌶🌶


Jera nie obudził się nawet wtedy, gdy wrócił Milo. Brunet przysunął drugie łóżko, aby dołączyć do księcia. Jakiś czas później zgodnie stwierdzili, że nie powinni niepotrzebnie się wychylać i zapadać miejscowym w pamięć, dlatego pozostali w swoim pokoju.

Rhys natomiast chętnie z korzystał z chwili spokoju i późnym wieczorem zszedł do tętniącej życiem karczmy, aby za deryńską walutę kupić trochę alkoholu. Gospoda pełna była przybyszów z różnych części świata, ale i okolicznych mieszkańców, którzy wyraźnie na coś czekali... albo na kogoś. Znalazł dla siebie miejsce gdzieś w spokojnym, ciemnym kącie karczmy, gdzie wraz ze swoim kuflem miał idealny widok na scenę. Nie przyszedł tu z zamiarem oglądania występu, jednak słuchanie muzyki zawsze sprawiało mu przyjemność... Zwłaszcza, gdy powstawała za sprawą tak pięknej istoty, jak ta, która właśnie pojawiła się na podwyższeniu tworzącym scenę.

Wokół w moment rozbrzmiały gwizdy i okrzyki, gdy rudowłosa piękność ukłoniła się głęboko, zanim usiadła na przygotowanym krześle, a Rhys mógł jej się w końcu przyjrzeć. Jej długie, lekko kręcone i wściekle rude włosy związane były nisko w kucyka, ale parę kosmyków opadało na delikatną, mocno piegowatą twarz. Miała na sobie delikatną, ciemnofioletową koszulę z głębokim dekoltem i ciemne skórzane spodnie, które idealnie opinały jej nogi. A raczej – jego.

Grał pięknie. Jego długie palce przesuwały się sprawnie po strunach lutni, która wydawała cudowne dźwięki, a potem do melodii dołączył głos – cichy, miękki, po prostu piękny. Rudowłosy nie śpiewał jednak, a mówił. To były wiersze, które idealnie pasowały do granej przez niego muzyki.

Rhys znał adelijski, jednak nie na tyle, by rozumieć poezję. To nie miało jednak znaczenia. Niemal zapomniał o swoim piwie, gdy słuchał słów wypowiadanych tym przepięknym głosem, brzmiąc niczym magiczne zaklęcia... Pod koniec występu odniósł dziwne wrażenie, że grajek spoglądał w jego stronę, a gdy podniósł się i zarzucił lutnię na plecy, spojrzał w kierunku mężczyzny i... mrugnął do niego, przez co Rhyssein zachłysnął się własnym piwem.

Parę osób próbowało go zatrzymać, ale rudowłosy zniknął ze sceny... Aby po paru minutach pojawić się w kącie, w którym siedział Rhys.

– Można się dosiąść? – Zapytał płynnie po adelijsku.

Mężczyzna właśnie próbował nieudolnie wytrzeć rozlane na stolik piwo, przez co kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś chciał mu potowarzyszyć. Natychmiast poderwał głowę i niemal połknął swój własny język, dostrzegając rudowłosego barda.

– Oczywiście? – Odpowiedział, tak niewinnie, jakby sam nie był pewien tego, co mówił.

Rudowłosy uśmiechnął się szeroko, prezentując swoje śnieżnobiałe, równe zęby, zanim usiadł naprzeciwko mężczyzny. Przyniósł ze sobą kufel piwa i napił się, a piana osadziła się tuż nad jego górną wargą.

Deryńczyk nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Obserwował obcego mężczyznę z rezerwą, lecz sam łapał się na tym, że konkretne miejsca zdecydowanie bardziej przyciągały jego wzrok. Oczy, piegi... usta.

Odchrząknął, przywołując się do porządku.

– Twój występ, panie... Nie zrozumiałem praktycznie ani słowa, ale nigdy nie słyszałem czegoś piękniejszego – wyznał, mówiąc z silnym, deryńskim akcentem.

Artysta spojrzał na niego spod rzęs, zanim w jego intensywnie zielonych oczach pojawił się błysk.

– Nie jesteś stąd – zauważył.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz