XXIX.

36 6 4
                                    

Deryńczycy opuścili posiadłość Diona i Revny. Choć Eihwaz pragnął wyładować swoją złość i puścić całą rezydencję z dymem, powstrzymał się przed tym, mając przed oczami jedyną osobę, która pomagała mu zachować trzeźwość umysłu – Emelisse. Emelisse, która nosiła pod sercem jego dziecko... Dziecko, o którego istnieniu nie miał pojęcia. Nie wspomniała mu o nim nawet jednym słowem. Nie dała żadnego znaku, jawnie utrzymując to w tajemnicy. Wiedziała o nim nawet Revna, od lat mieszkająca tak daleko, po drugiej stronie Wspólnej Zatoki.

Musiał wrócić do Derynii, do Tristram, i to jak najszybciej. Choć przysiągł, że dopadnie bękarta Everalda oraz Jerana nawet na końcu świata, to wiedział, że musiał zachować zdrowy rozsądek. Stracił kilku ludzi. Stracił Rhysseina – mężczyznę, który był dla niego symbolem oddania i wierności koronie, a jednocześnie najlepszym dowódcą. Jego zdrada nie była bolesna, o nie. Odarła Eihwaza z godności, napełniając jej miejsce pragnieniem zemsty. Nie mógł jednak ścigać ich dalej w Adeliyi – państwie, którego praw nie znał, a sam był tu zaledwie gościem. Revna miała rację. Jego władza tu nie sięgała, a w Derynii... W Derynii czekały na niego ważniejsze sprawy.

Nie zamierzał jednak odpuszczać. Tylko schwytanie morderców króla, a także kolejnego zdrajcy w postaci Rhysseina, mogło zmyć plamę na jego honorze. Rozesłał więc swoich ostatnich ludzi po całym Lychnidos, podczas gdy sam zaszył się wraz z bratem w jednej z najlepszych karczm w okolicy.

– Naprawdę uważasz, że to Jera stoi za śmiercią ojca? – Zapytał niepewnie Dagaz, zaciskając palce na kielichu pełnym adelijskiego wina.

Eihwaz, rozebrany od pasa w górę, stał przy ozdobnej misie z wodą, obmywając swoje ciało. Wciąż nie był w stanie domyć krwi zakrzepłej na jego włosach, choć sama rana na skroni szczęśliwie przestała już krwawić.

– Oczywiście. Dlaczego by uciekał, skoro jest niewinny?

Dagaz pociągnął łyk z kielicha, zanim skrzywił się niemiłosiernie. Z trudem znosił jego wyjątkowo cierpki smak... Ale może to wcale nie wino powodowało taką gorycz w jego ustach.

– Bo chce chronić Milo – wymamrotał cicho, mając nadzieję, że brat go nie usłyszał.

Eihwaz jednak prychnął cicho, słysząc to. Dagaz miał, oczywiście, rację. Jeran, jako książę, mógł liczyć na sprawiedliwy proces, jednak Milo... Był zwyczajnym zdrajcą. Zdrajcą, a do tego oszustem, który opuścił księżniczkę Berkano w dniu ślubu. Za samą tę zniewagę królewskiej córki mógł stracić głowę, a co dopiero za ucieczkę z oskarżonym o królobójstwo księciem.

– Widziałeś ich razem – powiedział Eihwaz z prawdziwym niesmakiem, niemal obrzydzeniem. – Gdyby ojciec o tym wiedział... Jestem pewien, że kazałby wykastrować bękarta, o ile nie powiesić – rzucił, wrzucając mokrą szmatę do miednicy z wodą. Potarł kark, obracając się w stronę brata. – A Jerę wydziedziczyłby i odesłał na drugi koniec świata – dodał, zanim nagle drgnął, gdy coś sobie uświadomił. Ogarnęła go nowa fala złości, gdy podszedł do stołu, aby napełnić kielich szkarłatnym winem. – Dlatego go otruł. Żeby zapewnić sobie pozycję, z bękartem u boku... Nie – jego oczy nagle otworzyły się szerzej, a on aż spojrzał na Dagaza. Nawet nie był świadomy tego, że kielich był już pełen, a wino zaczęło przelewać się na stół. – Zabiliśmy nasze matki, by dopełnić tradycji i zaimponować radzie... Co mogłoby to przebić, jak nie zabójstwo samego króla?

Dagaz wpatrywał się w starszego brata, nawet nie kryjąc trwogi w spojrzeniu swoich piwnych oczu. Nie zdążył mu jednak odpowiedzieć, bowiem właśnie wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Do środka zajrzał jeden z ich ludzi, informując, że znaleźli chętnego najemnika.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz