XXI.

81 11 1
                                    

Mieli przed sobą jeszcze resztę nocy, by odpocząć i być może odespać atak piratów, jednak w tych warunkach żaden z nich nie był w stanie zasnąć. Otrzymali więc niepowtarzalną okazję obejrzenia wschodzącego nad zatoką słońca, minutę po minucie, i na dobre pożegnać się z tym, co pozostawili za sobą, a teraz osnute było jeszcze cieniem – Derynią. Rosła przed nimi jednak nowa wizja możliwej przyszłości, powoli budząca się do życia w pierwszych promieniach złotego słońca – Adeliya.

Gdy słońce było już wysoko na niebie, w końcu powitały ich pierwsze adelijskie półwyspy. Jera z zachwytem obserwował zapierające dech w piersiach gigantyczne rzeźby z białego kamienia, wysokie kolumny i pozostałości dawnej architektury, które zdobiły poszarpaną linię brzegową.

Znał tę krainę jedynie z opowieści braci i nauczycieli. Mówiono mu, że Adelijczycy pozbawieni byli wszelkich trosk, a żyli winem, oliwą i sztuką w każdej postaci. Nie spodziewał się zatem ujrzeć tak przepięknego krajobrazu, który, przede wszystkim, był zaledwie wspomnieniem dawnych czasów, a nie przedstawieniem tego państwa w pełnej krasie.

Już w samym porcie przekonał się, jak bardzo różniło się od wszystkiego, co znał. W Derynii nawet latem poranki były wyjątkowo chłodne – Deryńczycy chodzili w pełnych strojach złożonych ze spodni, koszul i płaszczy, a w przypadku kobiet oczywiście sukien z długim rękawem. Ubiór Adelijczyków był całkowicie inny – większość tutejszych chodziło w bieli, a Jerze stroje te przypominały coś jakby zaledwie jeden wielki kawałek materiału, który jedynie pospinany był w paru miejscach złotymi bądź srebrnymi ozdobami.

Port w Lychnidos tętnił życiem, a jednocześnie był jasny, kolorowy i przede wszystkim – czysty. Miasto nie tylko przyjmowało podróżnych i handlarzy, ale pełne było także różnorakich straganów i sprzedawców. Gdy Jeran opuścił pokład statku, nie wiedział nawet, na czym skupić wzrok... Dopóki u jego boku nie pojawił się Milo razem ze swoją klaczą.

– Pięknie tu, prawda? – Zagadnął go, stając tuż obok. – To najpiękniejszy i najczystszy port, jaki widziałem – wyznał, rozglądając się. Docierał do nich przede wszystkim zapach wody i ryb, które wręcz perfekcyjnie odzwierciedlały to, co mieli przed oczami. – Chodź, musimy dostać się do Revny, a to kawałek stąd. Trzymaj się blisko – rzucił jeszcze przez ramię, zanim spróbowali wmieszać się w tłum.

Jera miał wrażenie, że w tym miejscu nikt nawet nie zwracał uwagi na tak wielkiego kota, jakim był Milo. Gepard bardziej przyciągał wzrok ze względu na to, jak bardzo był umorusany, a nie przez to, jak wielki był. Trzymał się blisko nich, niemal plącząc się pod nogami klaczy, która, na szczęście, już zdołała się do niego przyzwyczaić.

– Ale jestem głodny – odezwał się niespodziewanie książę, gdy przechodzili obok kolorowych straganów pełnych owoców, jakich jeszcze nigdy nie widział.

Milo uśmiechnął się, słysząc to, i zatrzymał się przy jednym ze sprzedawców. Sięgnął do kieszeni po sakiewkę, z której wyciągnął parę adelijskich monet.

– Więc zjedzmy coś – odparł. – Czego chciałbyś spróbować?

– Nie wiem... Wybierz coś.

Wokół rozłożono mnóstwo różnych owoców oraz warzyw, których mogli spróbować, ale wzrok Milo spoczął na figach. Po raz pierwszy jadł je tutaj, w tym samym porcie, i bardzo je polubił. Owoce były małe, mieszczące się w ich dłoniach wręcz idealnie, o czym książę bardzo szybko się przekonał, gdy sprzedawca wręczył mu dwa ciemnofioletowe owoce. Dla siebie Milo również wziął dwa.

– Skórka jest jadalna – oznajmił Milo, zanim sam wgryzł się w figę.

Jera zamrugał, przypatrując się dwóm małym owocom, które przypominały mu małe sakiewki. Zerknął na Milo, a potem, naśladując go, ugryzł owoc. Nie był zbyt soczysty, raczej bardziej mięsisty, ale bardzo słodki. Zjadł go szybko w całości, wyrzucając tylko mały ogonek.

Zapach malin [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz