Kiedy wróciliśmy do Oazy, słońce już wznosiło się nad horyzontem, oblewając piaskowe mury ciepłym, pomarańczowym blaskiem. Cisza, która nas otaczała, była niemal namacalna – nie śmieliśmy odezwać się ani słowem. Droga powrotna była trudna i długa, a każdy krok zdawał się ciążyć coraz bardziej. Choć ciała mieliśmy zmęczone, to w naszych głowach panował chaos, wypełniony strachem i obawą przed konsekwencjami.
Przystanęliśmy przy bramie Oazy, gdzie mur wyglądał na jeszcze bardziej surowy i niedostępny niż zwykle. Zwykle powrót tutaj przynosił ulgę, poczucie bezpieczeństwa. Dziś jednak mury zdawały się nas oskarżać, przypominać o tym, co zrobiliśmy. Kiedy brama otworzyła się z przeciągłym skrzypnięciem, nasze nadzieje na ciche przemknięcie się do kwater legły w gruzach.
Przy wejściu czekał James – wysoki, wyprostowany jak struna, z dłonią zaciśniętą na rękojeści miecza przy pasie. Nie potrzebował broni, by wywoływać lęk. Jego twarz, zwykle spokojna i pełna surowej godności, teraz była napięta i groźna. Spojrzenie jego stalowych oczu przemykało po nas jak zimne ostrze. Tuż obok niego stał Patrick. Wyglądał jak jego młodsza wersja – te same rysy twarzy, ten sam chłodny spokój, ale coś w jego spojrzeniu bolało bardziej niż gniew Jamesa. Patrzył na mnie. Tylko na mnie.
James uniósł głowę i zmierzył nas wzrokiem. Milczenie trwało chwilę, która zdawała się wiecznością. W końcu odezwał się niskim, groźnym tonem, który wbijał się w nasze dusze jak sztylet.
– Czy ktoś z was raczyłby mi wyjaśnić, co się tutaj, do cholery, dzieje? – zapytał, przeciągając każde słowo, jakby miało dodatkowy ciężar.
Zatrzymaliśmy się jak wryci, jakby niewidzialna siła powstrzymała nas przed ruchem. Wymienialiśmy między sobą nerwowe spojrzenia. Nikt nie chciał się odezwać. Nikt nie chciał być tym, który pierwszy stanie przed Jamesem.
To Jacob w końcu zrobił krok naprzód. Jego szerokie ramiona były napięte, a głos – choć pewny – zdradzał lekki drżenie.
– To ja, James. Ja ich wyciągnąłem – powiedział, prostując się dumnie. Widać było, że walczy ze sobą, próbując nie ugiąć się pod spojrzeniem komendanta.
James zmrużył oczy i spojrzał na Jacoba jak na coś, co właśnie wyciągnął z bagna. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu jego głos przebił powietrze.
– Czyli cała ta banda uznała, że moje zasady nic dla nich nie znaczą? – Jego ton był chłodny, ale w jego głosie było coś groźniejszego niż zwykły gniew. – Wymknęliście się poza Oazę, wiedząc, jakie to niebezpieczne? Złamaliście zasady, które chronią życie każdego człowieka w tym miejscu!
Wiedziałam, że powinniśmy coś powiedzieć, że cisza tylko pogarsza sprawę, ale żadne słowa nie chciały przejść przez gardło. Zaciśnięte pięści Jamesa mówiły wszystko, co musieliśmy wiedzieć – każdy nasz argument byłby jak dolewanie oliwy do ognia.
– Amy – usłyszałam nagle znajomy głos. Był chłodny, niemal obojętny, a jednak przeszył mnie jak lodowy sztylet. Patrick zrobił krok w moją stronę. Jego spojrzenie było jak ostrze, które wbijało się we mnie bez litości. – Ty też? – zapytał, a jego głos wypełniony był rozczarowaniem, które ciężarem przygniatało mnie bardziej niż wszystkie słowa Jamesa razem wzięte.
Spróbowałam coś powiedzieć.
– Patrick, ja… – zaczęłam, ale słowa nie chciały się ułożyć w coś sensownego. Co mogłam powiedzieć? „Przepraszam” wydawało się zbyt słabe, „musiałam to zrobić”
– Myślałem, że ci zależy na zasadach, na bezpieczeństwie – przerwał mi, a w jego głosie pobrzmiewał ból, który próbował ukryć za maską chłodu. – Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał.
Chciałam mu wyjaśnić, chciałam powiedzieć, że to nie było tak, jak myśli, ale nie dał mi szansy. Uniósł rękę, dając mi do zrozumienia, że nie chce słuchać.
– Nic nie mów. Nie chcę tego słuchać – rzucił, po czym odwrócił się do mnie plecami i stanął obok ojca.
Czułam, jak coś we mnie pęka. Spojrzenie Patricka było pełne lodowatej obojętności, zdawało się mówić, że ta więź została zerwana.
James ponownie zabrał głos, a jego ton był jeszcze bardziej nieugięty niż wcześniej.
– Posłuchajcie mnie uważnie – powiedział, mierząc nas wszystkich wzrokiem. – Nie obchodzą mnie wasze powody ani wymówki. Złamaliście najważniejszą zasadę w Oazie. Mogliście doprowadzić do tragedii. Gdyby coś wam się stało, kto miałby za to zapłacić?
Jacob, zawsze odważny, postanowił jeszcze raz zabrać głos.
– Ale nie doprowadziliśmy – wtrącił, unosząc brodę w geście pewności. Jego głos był silny, ale jego słowa okazały się błędem.
– Zamknij się! – ryknął James, wskazując na niego palcem. Jacob cofnął się odruchowo, jakby ten gest był fizycznym ciosem. – Twoje szczęście, że nikomu nic się nie stało. Ale to nie zmienia faktu, że złamaliście zasady, które ja ustanowiłem, żeby chronić ludzi w tym miejscu.
Jego słowa ciążyły jak wyrok. Wiedzieliśmy, że cokolwiek powiemy, tylko pogorszy sytuację. James przeszedł się przed nami, mierząc każdego z nas wzrokiem pełnym rozczarowania i gniewu. W końcu zatrzymał się i oznajmił:
– Będziecie pracować przez dwa tygodnie przy najbardziej niewdzięcznych zadaniach w Oazie. To nie jest kara – to wasza szansa, by naprawić to, co zepsuliście. Ale ostrzegam was: jeśli jeszcze raz usłyszę, że ktoś z was łamie moje rozkazy, możecie zacząć szukać innego miejsca do życia.
Nikt się nie odezwał. Wiedzieliśmy, że zasłużyliśmy na to, a może i gorzej. James wskazał na nas ręką, dając do zrozumienia, że możemy odejść. W ciszy zaczęliśmy rozchodzić się do swoich kwater. Nikt nie powiedział ani słowa. Każdy był zbyt pogrążony we własnych myślach.
Kiedy dotarłam do swojego mieszkania, zastałam Nicole czekającą przy stole. Była wyraźnie zaniepokojona. W jej dłoniach zobaczyłam moją kartkę – tę, na której zapisywałam swoje plany i myśli. Musiała ją znaleźć. Jej spojrzenie przeszywało mnie, kiedy usiadłam naprzeciwko.
– Amy, co się stało? – zapytała z troską. Jej głos był cichy, ale wyraźnie pełen napięcia.
Westchnęłam, czując, jak wszystkie emocje dnia zaczynają mnie przytłaczać.
– Trochę narozrabialiśmy. Nic wielkiego – odpowiedziałam, próbując zabrzmieć lekko, ale w moim głosie brakowało przekonania.
Nicole uniosła brew, patrząc na mnie sceptycznie.
– Nie wydajesz się pewna – zauważyła, nie odrywając ode mnie wzroku.
Uśmiechnęłam się słabo, próbując ją uspokoić.
– To tylko praca przy sprzątaniu i naprawach przez dwa tygodnie. Dam radę. – Próbowałam nadać swoim słowom pewności, ale wiedziałam, że nie dała się zwieść.
Nicole pokiwała głową, ale jej spojrzenie wciąż mówiło, że coś jest nie tak. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, a ja zastanawiałam się, jak to wszystko naprawić.
Kiedy wieczór zapadł nad Oazą, cisza wypełniała wszystkie zakamarki. Cienie rzucane przez lampy oliwne tańczyły na ścianach, nadając miejscu tajemniczy i nieco niepokojący nastrój. Mimo zmęczenia nie mogłam zasnąć. Słowa Patricka odbijały się echem w mojej głowie. Każde jego spojrzenie, pełne zawodu, zdawało się palić mnie żywym ogniem. Wiedziałam, że nie mogę tego tak zostawić.
Wstałam z łóżka, starając się nie obudzić Nicole, która już spała. Ubrałam się szybko i bezszelestnie wymknęłam z pokoju. Wiem, gdzie go znajdę, pomyślałam. Patrick zawsze wieczorem szedł do zbrojowni, żeby przygotować się na kolejny dzień. Było to jego miejsce wyciszenia, azyl, gdzie mógł zebrać myśli.
Dotarłam tam po kilku minutach. Wąskie korytarze prowadzące do zbrojowni zdawały się ciągnąć w nieskończoność, ale w końcu stanęłam przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Odetchnęłam głęboko, próbując zebrać odwagę. W końcu zapukałam delikatnie, a gdy nie usłyszałam odpowiedzi, uchyliłam drzwi.
Patrick stał przy stole, pochylony nad rozłożonymi elementami ekwipunku. W świetle lampy jego sylwetka wyglądała na jeszcze bardziej surową. Słysząc kroki, uniósł głowę. Nie powiedział nic, ale jego oczy znów były pełne tego chłodnego, oskarżycielskiego spojrzenia, które bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa.
– Patrick – zaczęłam cicho, zamykając drzwi za sobą.
Nie odwrócił się w moją stronę, choć jego ruchy na chwilę ustały. Po krótkiej chwili kontynuował swoją pracę.
– Nie mam ci nic do powiedzenia, Amy – rzucił zimnym tonem, wciąż skupiony na swoim zadaniu.
– Wiem, że zawiodłam – przyznałam, robiąc krok w jego stronę. Czułam, jak narasta we mnie napięcie, ale wiedziałam, że muszę to powiedzieć. – Ale to nie znaczy, że nie zależy mi na zasadach. Nie chciałam…
– Nie chciałaś? – przerwał mi, odwracając się nagle. Jego spojrzenie było jak błysk pioruna. – Amy, co ty wiesz o konsekwencjach swoich działań? Zasady, które łamiesz, to nie wymysł. To linia oddzielająca życie od śmierci.
Zamilkłam, czując, jak jego słowa uderzają we mnie z siłą młota.
– Wiesz, czego się boję? – kontynuował, zbliżając się o krok. – Boję się, że kiedyś podejmiesz złą decyzję i ktoś za to zapłaci życiem. Może Jacob, może Nicole… może ktoś zupełnie niewinny. Czy jesteś gotowa wziąć na siebie taką odpowiedzialność?
Jego słowa były brutalne, ale szczere. Nie miałam jak się przed nimi bronić. Patrzyłam na niego, próbując zebrać myśli, ale wszystko w mojej głowie było rozmazane.
– Patrick… – zaczęłam cicho, ale on uniósł rękę, dając mi znak, żebym przestała.
– Nie chcę słuchać przeprosin ani wymówek – powiedział, a jego głos był teraz bardziej zmęczony niż gniewny. – Jeśli naprawdę zależy ci na tym miejscu, na ludziach tutaj, to musisz zacząć myśleć o czymś więcej niż o swoich impulsywnych decyzjach.
Cisza wypełniła zbrojownię. Czułam ciężar jego słów, jakby powietrze nagle zgęstniało. Wiedziałam, że miał rację. Moje działania, choć podyktowane dobrymi intencjami, były lekkomyślne. Wzięłam głęboki oddech, próbując zebrać siły.
– Nie pozwolę, żeby ktoś ucierpiał przez moje decyzje – powiedziałam w końcu stanowczo. – Obiecuję ci, Patrick, że naprawię to. I odzyskam twoje zaufanie.
Przez chwilę patrzył na mnie, jakby oceniając, czy moje słowa coś dla niego znaczą. W końcu jego spojrzenie złagodniało, choć wciąż było w nim coś, co mówiło, że to nie wystarczy.
– Mam nadzieję, że masz rację – rzucił, odwracając się z powrotem do stołu. – Ale to nie słowa sprawią, że mi uwierzę.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że moje czyny muszą mówić za mnie. Opuściłam zbrojownię, czując na barkach ciężar odpowiedzialności.
CZYTASZ
Black Mist
Science FictionAmy i Nicole, dwie młode siostry, zostają uwięzione w bunkrze, który miał być dla nich schronieniem przed światem ogarniętym śmiertelną epidemią. Ich ojciec, wybitny naukowiec, obiecuje im bezpieczeństwo, zapewniając, że na zewnątrz czai się tylko ś...