Wieczorem, gdy Nicole poszła spać, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam Lily.
- Mogę wejść? - zapytała.
Skinęłam głową, wpuszczając ją do środka. Usiadłyśmy przy stole, a Lily spojrzała na mnie z troską.
- Słyszałam od Patricka, jak ci poszło - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Pewnie niezbyt dobrze - mruknęłam, bawiąc się rękawem koszuli.
- Właśnie przeciwnie - powiedziała. - Jak na pierwszy dzień, podobno było całkiem nieźle.
Westchnęłam ciężko, opierając głowę na dłoniach.
- Lily, a co jeśli nie dam rady? - zapytałam cicho.
Lily położyła rękę na mojej dłoni.
- Każdy, kto zaczyna, zadaje sobie to pytanie - powiedziała. - Ale uwierz mi, masz w sobie więcej siły, niż myślisz. Naszą rozmowę przerwało ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam Devona. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Amy, Lily, musicie iść ze mną - powiedział krótko.
- Co się dzieje? - zapytała Lily, wstając.
- James chce was widzieć - odpowiedział, patrząc na mnie.
Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić.
- Dlaczego? - zapytałam cicho.
Devon spojrzał na mnie, a jego twarz była poważna.
- Zwiadowcy wrócili. Mają informacje o Marcusie. Kiedy weszłam do sali dowodzenia, James stał przy dużym stole, na którym rozłożona była mapa. Kilku żołnierzy, w tym Patrick, Harry i Jacob, również było obecnych. Wszyscy wyglądali na skupionych.
James spojrzał na mnie, gdy tylko weszłam.
- Amy, dobrze, że jesteś - powiedział.
- Co się dzieje? - zapytałam, czując narastający niepokój.
James wskazał na mapę.
- Zwiadowcy potwierdzili, że twój ojciec jest przetrzymywany w budynku na obrzeżach terenu Marcusa - powiedział. - To stary magazyn, dobrze zabezpieczony, ale nie niezdobyty.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
- Kiedy ruszacie? - zapytałam, próbując opanować drżenie w głosie.
James spojrzał na mnie poważnie.
- Już jutro - odpowiedział. - Potrzebujemy czasu na przygotowanie.
- Chcę iść z wami - powiedziałam natychmiast. W sali zapadła cisza. Patrick spojrzał na Jamesa, a potem na mnie.
- Amy... - zaczął James, ale przerwałam mu.
- To mój ojciec - powiedziałam stanowczo. - Macie rację, nie jestem gotowa, ale to nie zmienia faktu, że muszę tam być.
James westchnął ciężko, spoglądając na Patricka i Lily. Od samego rana atmosfera w Oazie była napięta. James zwołał wszystkich biorących udział w misji na odprawę, a ja, mimo wyraźnych sprzeciwów niektórych, zostałam uwzględniona w planie. Choć wiedziałam, że nie jestem jeszcze gotowa na walkę, postanowili mnie włączyć jako wsparcie logistyczne - i być może moralne. Patrick i jego ekipa - Harry i Jacob - mieli prowadzić grupę zwiadowczą. Lily także miała iść, co mnie uspokajało, bo czułam, że mogę jej zaufać.
Na placu treningowym zebrała się większość grupy. Patrick tłumaczył szczegóły planu, pokazując na mapie trasę i miejsce, gdzie przetrzymywany jest mój ojciec. Harry i Jacob, jak zwykle, nie mogli się powstrzymać od żartów.
- Amy, to twoja pierwsza misja, co? - rzucił Harry z szerokim uśmiechem.
- Tak - odpowiedziałam, próbując nie dać po sobie poznać, że jestem zdenerwowana.
- Ciekawe, czy księżniczka z bunkra wytrzyma cały dzień w siodle - dodał Jacob, na co Harry parsknął śmiechem.
- Lepiej, żebyś nie spadła, bo nikt nie będzie cię zbierał - dorzucił Harry, a ich śmiech rozbrzmiał na placu. Patrick, który stał obok, rzucił im ostrzegawcze spojrzenie.
- Wystarczy - powiedział chłodno. - Amy robi postępy.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, choć ich żarty wciąż odbijały się echem w mojej głowie.
Po odprawie ruszyliśmy do stajni. Moje serce biło szybciej z każdym krokiem. Od dzieciństwa bałam się koni - były dla mnie zbyt duże, zbyt nieprzewidywalne. Gdy tylko weszliśmy do stajni, zapach siana i ciepłych zwierząt przypomniał mi ten strach.
- Amy, to będzie twój koń - powiedział Patrick, wskazując na potężnego, brązowego konia z białą plamką na czole.
- Nie mogę... - zaczęłam, czując, jak krew odpływa mi z twarzy. Harry i Jacob oczywiście to zauważyli.
- No proszę, nawet koń ją przeraża - rzucił Jacob, krzyżując ramiona.
Harry zaśmiał się.
- Lepiej trzymaj się mocno, bo inaczej skończysz na ziemi.
Patrick westchnął ciężko, podchodząc do mnie.
- Amy, dasz radę - powiedział spokojnie. - Pomożemy ci. Spojrzałam na konia, który wydawał się patrzeć na mnie z lekką ciekawością. Jego ogromne ciało sprawiało, że czułam się jeszcze mniejsza, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
- Najpierw go dotknij - powiedział Patrick, podając mi rękę.
Niepewnie wyciągnęłam dłoń, która delikatnie drżała. Koń wąchał ją przez chwilę, po czym szturchnął mnie pyskiem, co wywołało śmiech Harry'ego.
- No proszę, polubił cię - powiedział z sarkazmem.
Patrick rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, a potem sam wdrapał się na konia.
- Wskakuj - powiedział, wyciągając do mnie rękę.
- Co? - zapytałam, patrząc na niego z przerażeniem.
- Na razie pojedziesz ze mną - wyjaśnił spokojnie. - Będziesz bezpieczna.
Nie byłam przekonana, ale wiedziałam, że nie mam wyjścia. Patrick pomógł mi wspiąć się na siodło. Kiedy usiadłam za nim, moje serce biło jak szalone, a ręce automatycznie zacisnęły się na jego pasie.
- Trzymaj się mocno - powiedział, odwracając lekko głowę.
- Uwierz mi, trzymam - odpowiedziałam, próbując nie zdradzić, jak bardzo się boję.
Gdy koń ruszył, poczułam, jak moje ciało spina się jeszcze bardziej. Ale Patrick mówił do mnie spokojnym tonem, co pomagało mi się trochę uspokoić. Harry i Jacob jechali obok, nie szczędząc kolejnych żartów.
- No proszę, Amy na koniu - powiedział Harry z uśmiechem. - Jeszcze trochę i zostaniesz prawdziwą wojowniczką.
- Albo spadniesz - dodał Jacob, śmiejąc się pod nosem. Mimo ich komentarzy, czułam, że z każdym krokiem konia moje ciało zaczyna się trochę rozluźniać.
Patrick odwrócił się lekko i spojrzał na mnie.
- I jak? - zapytał.
- Nadal przerażona - przyznałam szczerze.
Uśmiechnął się lekko.
- To dobrze. Strach to znak, że ci zależy. Ale pamiętaj, że jesteś w stanie pokonać każdy lęk, jeśli tylko dasz sobie szansę.
Te słowa utkwiły mi w głowie, gdy jechaliśmy dalej. Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze wiele wyzwań, ale tego dnia po raz pierwszy poczułam, że mogę je pokonać - jedno po drugim. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rzucając pomarańczowe światło na mur Oazy. Grupa wojskowych zebrała się przed główną bramą, gotowa do wyruszenia na misję. Konie rżały niespokojnie, a ich oddechy unosiły się w chłodnym powietrzu. Czułam, jak napięcie wisi w powietrzu, a każdy ruch wydawał się obciążony wagą nadchodzących wydarzeń.
Patrick, siedząc na swoim koniu, spojrzał na nas wszystkich. Jego twarz była poważna, ale w jego oczach widniała determinacja.
- Słuchajcie! - zaczął, a jego głos był donośny i pewny, przerywając ciszę. - Wiem, że dla niektórych z was to będzie pierwsza taka misja - jego spojrzenie zatrzymało się na mnie na krótką chwilę. - Ale musimy pamiętać, po co tu jesteśmy.
Wskazał ręką na mapę, rozłożoną na stojącym obok stole.
- Marcus to nie tylko zagrożenie dla tego, kogo chcemy uratować - powiedział, jego głos stawał się bardziej stanowczy. - To zagrożenie dla nas wszystkich. Dla Oazy. Dla naszych rodzin. Jego spojrzenie przesunęło się po wszystkich zgromadzonych.
- To nie będzie łatwe - kontynuował. - Marcus ma ludzi, którzy są lojalni wobec niego nie z wyboru, ale z przymusu. Nie wszyscy, których spotkamy, będą naszymi wrogami. Ale pamiętajcie: nasze życie jest na pierwszym miejscu. Każda decyzja, którą podejmujemy, musi być przemyślana.
Patrick wrócił na naszego konia i spojrzał na nas wszystkich jeszcze raz.
- Każdy z nas wie, co jest stawką - powiedział głośno. - Nie tylko życie Williama, ale także przyszłość Oazy. Marcus nie spocznie, dopóki nie zniszczy tego, co zbudowaliśmy.
Zrobił krótką pauzę, pozwalając swoim słowom wybrzmieć.
- Dziś nie jedziemy tam tylko jako żołnierze - kontynuował. - Idziemy tam jako rodzina. Wspólnie walczymy, wspólnie wracamy. Nikogo nie zostawiamy.
W jego głosie słychać było szczerość i determinację, które zdawały się przenikać każdego z nas.
- Pamiętajcie - dodał, unosząc rękę. - Wrócimy. Razem.
Wszyscy kiwnęli głowami, a atmosfera była pełna napięcia, ale też nadziei.
Patrick dał sygnał ręką, a brama zaczęła się powoli otwierać. Po drugiej stronie czekał , zdała było widać już ciemny las, który zdawał się kryć w sobie wszystko, co nieznane i przerażające.
Siedząc za Patrickiem na koniu, czułam, jak moje serce bije szybciej. Nie wiedziałam, co nas czeka, ale czułam, że to była chwila, która mogła zmienić wszystko.
- Ruszamy! - zawołał Patrick, a konie zaczęły powoli poruszać się do przodu.
Z każdym krokiem zbliżaliśmy się do niebezpieczeństwa, ale w głębi duszy wiedziałam jedno: muszę być gotowa na wszystko. Dla ojca. Dla Nicole. Dla Oazy.
Jechaliśmy wolno wzdłuż gęstego lasu, który zdawał się nie mieć końca. Powietrze było wilgotne i pachniało sosnowymi igłami. Na gałęziach drzew słychać było ptaki, które co jakiś czas przerywały ciszę swoim świergotem. Było coś hipnotyzującego w tym odgłosie - niemal uspokajającego, gdyby nie fakt, że cała ta podróż była jak marsz w nieznane.
Za nami rozciągał się równy szereg żołnierzy na koniach. Było ich około piętnastu, każdy z nich uzbrojony po zęby. Jechałam obok Patricka na koniu na czele grupy, starając się zachować równowagę i jednocześnie nie wyglądać jak kompletna amatorka. Z tyłu, na swoich wierzchowcach, Harry i Jacob oczywiście nie mogli przepuścić okazji, żeby coś powiedzieć.
- No proszę, Amy już na samym początku zdobyła najlepsze miejsce - rzucił Harry, wskazując na mnie i Patricka.
Obróciłam głowę, by spojrzeć na nich, ale zanim zdążyłam się odezwać, Jacob dorzucił:
- Kto by pomyślał, że księżniczka z bunkra będzie się wozić jak królowa? Patrzcie, całkiem nieźle jej idzie, choć wygląda, jakby zaraz miała spaść.
Zacisnęłam zęby, starając się ich ignorować, choć moje ręce kurczowo trzymały wodze. Koń Patricka szedł spokojnie, jakby zupełnie nie przejmował się atmosferą, która coraz bardziej mnie irytowała. Patrick spojrzał na mnie kątem oka, jakby chciał sprawdzić, czy zaraz wybuchnę.
- Jak ci idzie, Amy? - zapytał cicho, ignorując komentarze z tyłu.
- Trzymam się - odpowiedziałam.
Jacob, nie mogąc powstrzymać swojej wrednej natury, dodał:
- Lepiej się trzymaj, bo jak spadniesz, będziemy musieli cię zbierać z ziemi. A wiesz, nie mamy czasu na takie akcje.
Harry zaśmiał się głośno i od razu dorzucił swoje:
- Patrz, Patrick, może ona po prostu chciała być bliżej ciebie? Może to jakiś sposób na przyciągnięcie twojej uwagi?
Czułam, jak policzki mi płoną, ale zanim zdążyłam się odezwać, Patrick rzucił:
- Wystarczy - choć w jego głosie było słychać lekki uśmiech, co jeszcze bardziej mnie zirytowało.
- Oho, patrzcie, Patrick jej broni - podłapał Jacob, udając, że jest wzruszony. - To takie romantyczne. Rycerz i jego dama serca, na białym koniu. No prawie.
Wzięłam głęboki oddech, starając się ich ignorować, ale Harry nie dawał za wygraną:
- Tylko coś tu nie pasuje. Myślałem, że damy serca umieją jeździć na koniu, a nie wyglądają, jakby zaraz miały się z niego zsunąć jak worek ziemniaków.
- Harry, zamknij się - warknęłam, nie wytrzymując.
Patrick spojrzał na mnie z ukosa, jakby chciał powiedzieć, żebym się nie przejmowała, ale ja już byłam na granicy. Spokojnie, Amy, spokojnie. Nie daj się wciągnąć w ich głupie gierki.
Jacob, widząc, że się irytuję, tylko dodał:
- Hej, Amy, spokojnie! Lepiej trzymaj się tych wodzy, bo zaraz twój koń wyczuje, że się stresujesz i ruszy galopem. A wtedy... cóż, chyba nie trzeba będzie cię zbierać, bo sam się zatrzymasz na pierwszym drzewie.
- Jeśli skończyliście, może skupcie się na drodze, bo zaraz któreś z was spadnie - wtrącił Patrick, tym razem z nutą zniecierpliwienia w głosie.
Z satysfakcją zauważyłam, że Jacob i Harry na chwilę ucichli. Może to nie był triumf, ale przynajmniej mogłam skupić się na tym, żeby nie wyglądać, jakbym zaraz miała spaść.
Chociaż ich komentarze mnie irytowały, w głębi duszy wiedziałam, że w jakiś sposób starają się mnie rozluźnić. Próbowałam nie zwracać na nich uwagi, skupiając się na otoczeniu.
Lasy, które mijaliśmy, były gęste i ciemne. Słońce z trudem przebijało się przez wysokie drzewa, rzucając cienie na ziemię. Wszystko wydawało się takie spokojne, jakby świat poza Oazą zapomniał o epidemii i całym chaosie, który nas otaczał.
Jednak każdy odgłos - skrzypiąca gałąź, trzepot skrzydeł ptaka - przypominał mi, że ten spokój mógł być tylko złudzeniem.
Po pewnym czasie Patrick zerknął na mnie przez ramię.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho, tak żeby inni nie usłyszeli.
- Tak, chyba tak - odpowiedziałam, choć mój głos brzmiał niepewnie.
Patrick zaśmiał się lekko.
- Spokojnie. Wiem, że to dla ciebie nowe, ale radzisz sobie całkiem nieźle.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
- Serio? - zapytałam, nieco zaskoczona jego słowami.
- Tak - odpowiedział. - Znasz to powiedzenie: „najtrudniejszy pierwszy krok"? Już go zrobiłaś. Reszta to kwestia praktyki.
Chciałam coś powiedzieć, ale jego słowa sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać. Czy rzeczywiście radziłam sobie lepiej, niż myślałam? A może Patrick po prostu próbował mnie uspokoić?
Trzymałam się Patricka, obserwując, jak las powoli zaczyna się przerzedzać. Przed nami wciąż było wiele kilometrów do przebycia, a ja zaczynałam czuć zmęczenie. Ale mimo wszystko wiedziałam, że muszę wytrwać.
Koń stąpał pewnie po miękkiej ziemi, a jego rytmiczny chód niemal mnie usypiał. Jednak w mojej głowie panował chaos. Myśli o ojcu były jak burza, której nie mogłam powstrzymać. Próbowałam skupić się na otoczeniu - na szumie wiatru w koronach drzew, na odgłosach ptaków, które co jakiś czas przerywały ciszę. Ale to nie działało.
Zastanawiałam się, co teraz dzieje się z ojcem. Czy jest ranny? Czy Marcus traktuje go jak więźnia, czy może... gorzej? Moje myśli zaczęły iść w mrocznym kierunku, którego nie chciałam nawet dopuszczać do siebie.
„Czy on w ogóle jeszcze żyje?" - to pytanie pojawiło się w mojej głowie, jakby ktoś nagle zadał je na głos. Poczułam, jak moje serce ściska lęk. Przypomniałam sobie jego twarz - zmęczoną, ale zawsze pełną determinacji. To on trzymał nas wszystkich razem, kiedy życie w bunkrze wydawało się nie do zniesienia. Zawsze miał plan, zawsze wiedział, co robić. A teraz? Teraz to ja powinnam coś zrobić, ale czułam się tak mała i bezradna.
Wspomnienia powracały jedno po drugim. Widziałam go, jak przygotowuje dla nas posiłki z resztek zapasów. Jak tłumaczy Nicole, dlaczego musimy oszczędzać wodę. Jak patrzy na mnie, gdy pytam, czy kiedykolwiek wyjdziemy na powierzchnię. Im dłużej jechaliśmy, tym bardziej mój strach narastał. Co jeśli nie będziemy w stanie go uratować? Co jeśli Marcus będzie o krok przed nami? A co jeśli zrobimy coś, co sprawi, że sytuacja stanie się jeszcze gorsza?
„Nie możesz tak myśleć" - powiedziałam sobie w duchu. Ale strach nie odpuszczał.
Spojrzałam na Patricka, który siedział przede mną na koniu. Był spokojny, jakby wiedział dokładnie, co robić. Chciałam zapytać go, skąd bierze tę pewność, ale nie mogłam zmusić się do otwarcia ust.
Nagle poczułam dłoń Patricka na mojej.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho, odwracając głowę w moją stronę.
Chciałam powiedzieć „tak", ale moje usta same wypowiedziały coś innego.
- Boję się - przyznałam szeptem, ledwo słyszalnie.
Patrick spojrzał na mnie z troską.
- To normalne - powiedział, jego głos był ciepły i spokojny. - Strach to nic złego. Ważne, co z nim zrobisz.
Jego słowa na chwilę przyniosły mi ulgę, ale strach wciąż był gdzieś we mnie, jak cień, którego nie mogłam się pozbyć.
Nagle, w mojej wyobraźni, pojawiły się obrazy ojca w rękach Marcusa. Widzę, jak jest związany, jego twarz pobita, a oczy puste. Słyszę jego głos, słaby i zmęczony, wołający moje imię.
Zamknęłam oczy, próbując odegnać te myśli, ale one wracały jak uparty sen.
- Amy, musisz się skupić - powiedział Patrick, zauważając, że moje dłonie zaciskają się na jego pasie mocniej niż wcześniej. - Jeśli dasz się pochłonąć strachowi, on cię pokona.
- Jak ty to robisz? - zapytałam nagle, spoglądając na jego plecy. - Jak trzymasz wszystko w ryzach? Patrick przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć.
- Nie zawsze trzymam - powiedział w końcu. - Ale mam ludzi wokół siebie, którym ufam. To pomaga.
Poczułam, że jego słowa trafiają głęboko. Nie byłam sama. Byłam z grupą ludzi, którzy wiedzieli, co robią.
Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić. Strach wciąż tam był, ale zaczęłam widzieć w nim coś więcej. Był przypomnieniem, że ojciec wciąż żyje i czeka na mnie.
„Muszę być silna" - pomyślałam. „Nie mogę pozwolić, żeby strach mnie zniszczył. Ojciec by tego nie chciał." Spojrzałam na drzewa mijające nas z każdą chwilą i zdałam sobie sprawę, że ta podróż to nie tylko misja ratunkowa. To moja walka ze sobą, z moim strachem.
I wiedziałam jedno: muszę wygrać. Dla niego.
CZYTASZ
Black Mist
Science FictionAmy i Nicole, dwie młode siostry, zostają uwięzione w bunkrze, który miał być dla nich schronieniem przed światem ogarniętym śmiertelną epidemią. Ich ojciec, wybitny naukowiec, obiecuje im bezpieczeństwo, zapewniając, że na zewnątrz czai się tylko ś...