Rozdział 28

1 0 0
                                    

Siedziałam oszołomiona, wpatrując się w twarz ojca. Jego słowa wciąż brzmiały w mojej głowie. Nie chciał wracać. Nie obchodziło go, że dla niego ryzykowaliśmy życie. Nie obchodziło go, co stanie się ze mną i Nicole.
– Nie mogę w to uwierzyć... – wyszeptałam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach.
Patrick spojrzał na mnie i położył rękę na moim ramieniu.
– Spokojnie – powiedział cicho. – To nie jest jeszcze koniec.
Ale ja czułam, że coś we mnie pękło. Ojciec, który przez całe moje życie był fundamentem, opoką, teraz wyglądał jak obcy człowiek.
Marcus, widząc moje emocje, zaśmiał się cicho i oparł dłonie na stole.
– No proszę, rodzinna drama – rzucił z ironią. – Ale niestety, moi drodzy, czas wam się skończył.
– Co masz na myśli? – warknął Patrick, stając naprzeciw Marcusa.
Marcus wyprostował się i wskazał na swoich ludzi.
– Moi żołnierze odprowadzą was do wyjścia – powiedział zimno. – Macie jedną szansę, żeby opuścić to miejsce żywi. Jeśli spróbujecie czegokolwiek, nie będę już taki gościnny.
Zwiadowcy otoczyli nas, wyprowadzając z budynku. Ojciec nawet nie spojrzał w moją stronę. Chciałam krzyczeć, rzucić się na niego, błagać, żeby zmienił zdanie, ale coś we mnie się zablokowało.
Szliśmy przez teren Oazy Marcusa w ciszy, a ludzie, którzy tam mieszkali, patrzyli na nas z mieszanką lęku i ciekawości. W ich oczach widziałam strach, ale też rezygnację. Marcus miał nad nimi taką samą władzę, jak teraz miał nad moim ojcem.
Kiedy dotarliśmy do granicy lasu, jeden z żołnierzy Marcusa spojrzał na Patricka.
– Nie wracajcie – powiedział zimno. – Bo następnym razem nie będzie rozmów.
Patrick nic nie odpowiedział. Zacisnął szczęki i odwrócił się, prowadząc nas w głąb lasu.
Dotarliśmy na miejsce, gdzie wcześniej rozbiliśmy obóz. Wszyscy milczeli. Devon rzucił plecak na ziemię i usiadł ciężko przy ognisku. Jacob, który zwykle miał coś do powiedzenia, teraz siedział w ciszy, bawiąc się jednym z nabojów.
– To jakiś żart – warknął Jacob w końcu. – Przyszliśmy tu po to, żeby ratować tego faceta, a on… on nawet nie chce z nami wracać.
Patrick, który wciąż stał na skraju obozu, odwrócił się powoli.
– On jest zmanipulowany – powiedział cicho. – Marcus wie, jak zdobywać ludzi. Daje im iluzję wolności, władzy… ale to tylko gra. William jest teraz jego pionkiem.
– Więc co teraz? – zapytał Jacob, patrząc na Patricka. – Wracamy do Oazy? Z pustymi rękami?
– Wracamy – powiedział stanowczo.
Droga powrotna była ciężka i pełna milczenia. Każdy z nas był wstrząśnięty tym, co się wydarzyło. Myślałam, że kiedy dotrzemy do Oazy Marcusa, znajdziemy ojca i zabierzemy go do domu. Ale wszystko się rozsypało. Ojciec… on nie chciał wracać.
Patrick jechał ze mną na czele, jego twarz była kamienna, ale widać było, że w środku się gotuje. Jacob  jechała obok mnie, od czasu do czasu spoglądając na mnie z troską, ale nic nie mówiła. Devon nie mógł powstrzymać się od nerwowych komentarzy.
– To był kompletny cyrk – warknął w pewnym momencie. – Jechaliśmy tyle godzin, ryzykowaliśmy życie, a on po prostu powiedział, że nie wraca.
Nikt mu nie odpowiedział. Nawet Patrick, który zwykle był tym, kto w takich sytuacjach uspokajał grupę, milczał.
Nie mogłam przestać myśleć o ojcu. Jego twarz, kiedy powiedział, że zostaje, wciąż była w mojej głowie. Patrzył na mnie jak na obcą osobę, jakbym była kimś, kto nie rozumie jego decyzji.
„On nie jest sobą” – próbowałam się przekonywać. „Marcus go zmanipulował.”
Ale część mnie nie mogła przestać pytać: „A co, jeśli to naprawdę jego wybór? Co, jeśli nigdy nie zamierzał do nas wracać?”
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale szybko je otarłam. Nie chciałam, żeby inni to widzieli.
Gdy dotarliśmy do bramy Oazy, strażnicy spojrzeli na nas z zaskoczeniem. Jacob podeszła do jednego z nich, tłumacząc krótko, co się wydarzyło, ale widać było, że sama nie wiedziała, jak ująć to w słowa.
Kiedy weszliśmy do środka, pierwsze, co zobaczyłam, to Nicole, która czekała na nas niedaleko głównej ulicy. Gdy tylko mnie zobaczyła, podbiegła i rzuciła mi się w ramiona.
– Amy! – zawołała, obejmując mnie mocno. – Bałam się, że coś ci się stało.
Objęłam ją, czując, jak łzy zaczynają płynąć mi po policzkach.
– Wszystko w porządku – powiedziałam cicho, choć wiedziałam, że to nieprawda.
Nicole odsunęła się na chwilę i spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
– Gdzie tata? – zapytała.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Spojrzałam na Patricka, który stał za mną, ale on tylko pokręcił głową.
– On… on tam został – powiedziałam w końcu, a mój głos się załamał.
Nicole cofnęła się, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Co? Dlaczego? – zapytała, a jej głos drżał.
– On... powiedział, że to jego wybór – wyszeptałam, nie mogąc patrzeć jej w oczy.
Kilka godzin później siedzieliśmy w gabknecie z Jamesem. Patrick wyjaśniał wszystko, co się wydarzyło – o spotkaniu z Marcusem, o ojcu, który nie chciał wracać, i o naszej decyzji, by wrócić do Oazy.
James słuchał w milczeniu, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
– Marcus zawsze wie, jak wykorzystać ludzi – powiedział w końcu. – Twój ojciec jest teraz pod jego wpływem. I obawiam się, że nie możemy nic z tym zrobić.
– Więc po prostu mamy to zostawić? – zapytała Lily, której głos był pełen gniewu.
James spojrzał na nią spokojnie.
– Nie możemy ryzykować życia innych, żeby ratować kogoś, kto nie chce być uratowany – powiedział stanowczo.
Słowa Jamesa były jak cios. Wstałam gwałtownie, nie mogąc dłużej tego słuchać.
– Przepraszam – powiedziałam cicho i wybiegłam z pokoju.
Znalazłam się na skraju Oazy, patrząc na las, który otaczał nas z każdej strony. Czułam się, jakbym była w pułapce – nie tylko fizycznej, ale i emocjonalnej.
„On tam został. Zostawił nas” – myślałam, a łzy płynęły mi po policzkach.
Nie usłyszałam, jak ktoś podszedł, dopóki nie poczułam czyjejś dłoni na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Lily.
– Amy, wiem, że to trudne – powiedziała cicho. – Ale musisz być silna. Dla Nicole.
– Jak mam być silna? – zapytałam, patrząc na nią przez łzy. – On był wszystkim, co miałyśmy. A teraz go nie ma.
Lily milczała przez chwilę, a potem przytuliła mnie mocno.
– Masz nas – powiedziała. – Nie jesteś sama, Amy.
Patrzyłam na horyzont, próbując uwierzyć w jej słowa. Moje życie nigdy nie miało być takie samo. Ale musiałam znaleźć w sobie siłę, by to przetrwać. Dla Nicole. Dla siebie. Bo wiedziałam, że ojciec już nie wróci.
Lily zaproponowała, żebyśmy poszły odwiedzić Harry’ego w szpitalu. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł – nie chciałam, żeby zobaczył mnie w takim stanie. Ale Lily nalegała, mówiąc, że trochę normalności dobrze mi zrobi.
Szpital w Oazie był jednym z najnowocześniejszych budynków, pełen jasnych korytarzy i czystych sal. W powietrzu unosił się lekki zapach środków dezynfekujących. Czułam się tutaj trochę obco, ale to była też ulga po chaosie lasu i konfrontacji z Marcusem.
Gdy weszłyśmy do sali Harry’ego, od razu zauważyłam, że Jacob był już tam. Siedział na krześle przy łóżku i właśnie kończył opowiadać jakiś żart, bo Harry śmiał się tak, że prawie spadł z poduszek.
– No proszę, przyszły odwiedziny – rzucił Harry z szerokim uśmiechem, gdy tylko nas zobaczył.
– Jak się czujesz? – zapytała Lily, podchodząc bliżej.
Harry uniósł ramię w bandażu i machnął nim, jakby chciał pokazać, że wszystko jest w porządku.
– Żyję, więc chyba dobrze – odpowiedział, wciąż uśmiechnięty. – Powiem wam jedno – te łóżka są milion razy wygodniejsze niż ziemia w lesie. Może powinienem częściej dawać się postrzelić, żeby trochę odpocząć.
Jacob parsknął śmiechem.
– Harry, jeśli zaczniesz to traktować jak urlop, to sam cię postrzelę – rzucił z przekąsem.
Lily pokręciła głową z uśmiechem.
– Widzę, że czujesz się na tyle dobrze, żeby żartować. To dobry znak.
– A co u was? – zapytał Harry, spoglądając na mnie. – Słyszałem już, co się wydarzyło.
Zamarłam na chwilę, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, Jacob odezwał się pierwszy.
Harry spojrzał na mnie, a jego spojrzenie złagodniało.
– Amy, wiem, że to trudne – powiedział. – Ale nie możesz pozwolić, żeby to cię złamało. Jesteś silniejsza, niż myślisz.
– Dzięki – wyszeptałam, próbując się uśmiechnąć.
– Poza tym – kontynuował Harry z błyskiem w oku – teraz masz nas. A my nie jesteśmy tacy źli, prawda, Jacob?
Jacob uniósł brew i spojrzał na mnie z udawaną powagą.
– No, ja jestem idealnym towarzystwem – powiedział. – Ale Harry? No cóż, on jest bardziej balastem niż pomocą.
Harry rzucił w niego poduszką, co wywołało u mnie niekontrolowany wybuch śmiechu.
– Widzisz? – rzucił Harry z uśmiechem. – Już cię rozweselamy. Gdybyś miała nas na co dzień, zapomniałabyś o wszystkich swoich problemach.
Lily usiadła na krześle obok Jacoba, patrząc na nas z lekkim uśmiechem.
– Właśnie dlatego cię tu przyprowadziłam – powiedziała do mnie cicho. – Czasem trzeba się oderwać od wszystkiego, nawet jeśli to tylko na chwilę.
Spojrzałam na nią, potem na Harry’ego i Jacoba, którzy znów zaczęli przekomarzać się jak dzieci.
– Dziękuję – powiedziałam cicho.
To nie rozwiązywało moich problemów, nie zmieniało tego, co zrobił ojciec, ale przez chwilę czułam, że nie jestem w tym wszystkim sama. I to wystarczyło, żeby poczuć się trochę silniejszą.











Black Mist Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz