Rozdział 21

1 0 0
                                    

Lily spojrzała na nas z troską, jej spojrzenie zatrzymało się na Nicole, która wciąż wyglądała na poruszoną.
- Nicole, Amy - zaczęła łagodnym tonem. - Nie wszyscy w Oazie są tacy jak ci chłopcy. Większość ludzi chce po prostu żyć w spokoju i współpracować.
Nicole podniosła wzrok i odetchnęła głęboko.
- Wiem, ale... - urwała na chwilę, jakby szukała odpowiednich słów. - To nie jest łatwe. Nigdy nie byliśmy wśród tylu ludzi, a teraz wydaje się, że musimy wszystkim udowadniać, że zasługujemy na to, żeby tu być.
Lily uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Nie musicie niczego udowadniać - powiedziała stanowczo. - Oaza przyjęła was, bo James wierzy, że możecie coś wnieść do naszej społeczności. A jeśli on w was wierzy, to uwierzcie mi, że reszta też z czasem to zrozumie. Pochyliła się lekko w naszym kierunku.
- A teraz... Co wy na to, żeby zrobić coś miłego? - zapytała z entuzjazmem.
Nicole spojrzała na nią z niepewnością.
- Jakiego miłego?
Lily uśmiechnęła się tajemniczo.
- Co powiecie na mały spacer po Oazie? Możemy odwiedzić stajnię albo bibliotekę. Albo jeśli chcecie, mogę was zabrać w inne fajne miejsca, które jeszcze tu macie do odkrycia. Nicole spojrzała na mnie, a ja skinęłam głową.
- Spacer brzmi dobrze - powiedziałam cicho.
Nicole również wydawała się nieco ożywiona.
- Może stajnia? - zapytała, przypominając sobie o źrebaku, którego widziałyśmy wczoraj.
Lily klasnęła w dłonie z uśmiechem.
- Stajnia to świetny wybór - powiedziała.
Wstałyśmy od stołu, zbierając nasze naczynia i oddając je przy ladzie, po czym ruszyłyśmy za Lily w stronę wyjścia. Poranne słońce już zdążyło się podnieść wysoko na niebie, gdy szłyśmy w stronę stajni. Po drodze mijaliśmy mieszkańców Oazy, którzy zajmowali się swoimi codziennymi obowiązkami. Niektórzy uśmiechali się do nas, inni pozdrawiali Lily, która wyraźnie cieszyła się szacunkiem wśród ludzi.
- Wiesz, Amy - zaczęła Lily, gdy zbliżaliśmy się do stajni. - Ludzie mogą być trudni na początku, ale większość z nich naprawdę chce, żeby każdy czuł się tu jak w domu.
Nicole spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- A ci chłopcy? - zapytała.
Lily westchnęła.
- Ci chłopcy to młodzi wojskowi - wyjaśniła. - Niektórzy z nich mieli naprawdę ciężkie życie przed Oazą. To nie usprawiedliwia ich zachowania, ale czasem ich gniew wynika z bólu, który noszą w sobie.
Nicole milczała przez chwilę, jakby przetwarzała te słowa.
- Może kiedyś to zrozumieją - powiedziała w końcu. Kiedy dotarłyśmy do stajni, Robin - koń, którego wcześniej przedstawiał nam Devon - stał spokojnie w boksie. Obok niego widniała tabliczka z jego imieniem.
- Hej, Robin - powiedziała Lily, podchodząc do boksu i głaszcząc go po szyi.
Nicole natychmiast się ożywiła, podchodząc bliżej i wyciągając rękę w stronę konia.
- Jest taki piękny - powiedziała z zachwytem.
Robin delikatnie obwąchał jej dłoń, a potem lekko szturchnął ją pyskiem. Lily zaśmiała się.
- Wygląda na to, że cię polubił - powiedziała.
Obserwując Nicole, poczułam, jak napięcie ostatnich godzin powoli opada. Stajnia była spokojnym miejscem, pełnym ciepła i życia, które przypominało, że nawet w najtrudniejszych czasach można znaleźć chwilę wytchnienia. Podczas gdy Nicole zajęła się Robin, do stajni wszedł Devon, niosąc wiadro z wodą.
- No proszę, znowu wy - powiedział z uśmiechem, widząc nas. - Robin zdążył was już pokochać, co?
Nicole zaśmiała się, a ja poczułam, że napięcie w końcu zaczyna ustępować. Devon oparł się o drewnianą barierkę stajni, spoglądając na Nicole, która wciąż głaskała Robina.
- Co powiesz na przejażdżkę? - zapytał nagle, a jego głos był pełen entuzjazmu.
Nicole spojrzała na niego z zaskoczeniem, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
- Serio? - zapytała, jej oczy rozbłysły z radością.
Devon zaśmiał się i pokiwał głową.
- Oczywiście - powiedział. - Robin to łagodny koń. Myślę, że świetnie sobie poradzisz.
Nicole, choć wyraźnie szczęśliwa, zerknęła na mnie, jakby chciała sprawdzić, czy się zgadzam. Skinęłam lekko głową, uśmiechając się zachęcająco.
- Spróbuj - powiedziałam cicho. - Wygląda na to, że Robin cię polubił.
Nicole nie musiała słyszeć tego dwa razy. Zwróciła się z powrotem do Devona, który już otwierał drzwi boksu.
- Najpierw musimy go oporządzić - powiedział Devon, podając Nicole szczotkę. - Zacznij od czyszczenia sierści, a potem pokażę ci, jak założyć siodło.
Nicole przyjęła szczotkę z lekką niepewnością, ale szybko wzięła się do pracy. Devon pokazywał jej, jak delikatnie szczotkować Robina, a ja stałam obok, obserwując ich.
Devon spojrzał na mnie po chwili.
- Amy, może ty też chciałabyś spróbować? - zapytał, wskazując na drugą szczotkę. - To nic trudnego.
Poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić.
- Nie, dziękuję - odpowiedziałam szybko, odsuwając się lekko.
Devon uniósł brew, zauważając moje napięcie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, jego głos był łagodny.
- Po prostu... nie jestem gotowa - powiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie.
Lily, która stała obok, położyła mi rękę na ramieniu.
- Nie musisz, jeśli nie chcesz - powiedziała cicho. - To w porządku.
Gdy Robin był gotowy, Devon poprowadził go na otwarty plac za stajnią. Nicole szła obok, podekscytowana, ale też lekko zdenerwowana.
- Dobra, teraz cię podsadzę - powiedział Devon, klękając, by pomóc jej wejść na siodło.
Nicole wzięła głęboki oddech i z jego pomocą wdrapała się na grzbiet konia. Siedziała na nim sztywno, ale widać było, że jest szczęśliwa.
- Jak się czujesz? - zapytał Devon, spoglądając na nią z dołu.
- Trochę dziwnie - przyznała z uśmiechem. - Ale jest super!
Devon zaśmiał się, a potem poprowadził Robina wokół placu, trzymając go za uzdę. Nicole powoli zaczęła się rozluźniać, a jej uśmiech stawał się coraz szerszy.
Stałam z boku, obserwując Nicole. Cieszyłam się jej radością, ale jednocześnie czułam, jak wewnętrzny strach trzyma mnie w miejscu.
- Wygląda na to, że Nicole świetnie się bawi - powiedziała Lily, spoglądając na mnie.
- Tak - odpowiedziałam cicho. - Ale ja... to nie dla mnie.
Lily pokiwała głową, jakby rozumiała, co czuję.
- Nie musisz się spieszyć - powiedziała. - W swoim czasie, Amy. Nicole krążyła po placu na Robinie, coraz bardziej pewna siebie. Jej śmiech wypełniał powietrze, a Devon prowadził konia, co jakiś czas udzielając jej wskazówek. Lily i ja stałyśmy z boku, obserwując ją z uśmiechami, gdy nagle podszedł do nas młody mężczyzna.
Był wysoki, o jasnych włosach związanych w luźny kucyk, z wojskowym strojem dopasowanym do jego umięśnionej sylwetki. W pasie miał pistolet, a na udzie widoczne były dwa noże w skórzanych pochewkach. Jego zielone oczy przeszywały na wskroś, gdy spojrzał na Lily.
- Lily - powiedział, a jego głos był niski, ale spokojny. - Co tu robisz?
Lily westchnęła lekko, jakby spodziewała się tego pytania.
- Cześć, Patrick - odpowiedziała, odwracając się do niego. - Szkolenie rekruta zostało odwołane. Trainee trafił do szpitala, więc mam trochę wolnego czasu.
Patrick uniósł brew.
- A więc postanowiłaś zająć się nowymi? - zapytał z lekką ironią, patrząc na mnie i Nicole.
- Dokładnie - odparła Lily z uśmiechem. - Wiesz, James zawsze powtarza, żeby zadbać o nowych mieszkańców.
Patrick zaśmiał się cicho, ale w jego oczach pojawiła się nutka powątpiewania.
- Cóż, to nie do końca to, co twój harmonogram przewiduje - zauważył, jego głos był lekko drażniący.
Lily wzruszyła ramionami.
- Rekrut w szpitalu to nie moja wina. Poza tym, nie ma nic złego w tym, żeby pokazać nowym, jak wygląda Oaza. Patrick spojrzał na mnie i Nicole z wyrazem lekkiego zaskoczenia.
- To ci z bunkra? - zapytał, wskazując brodą w naszym kierunku.
Nie czekając na odpowiedź Lily, podniosłam głowę i odpowiedziałam cicho, ale stanowczo:
- Tak, to my.
Patrick zmrużył oczy, przyglądając się mi uważnie, jakby próbował ocenić, kim jestem.
- Ciekawe - mruknął. - Nie wyglądacie na takich, którzy byliby gotowi na życie tutaj.
Lily przewróciła oczami, a ja poczułam, jak moje dłonie zaczynają się lekko zaciskać.
- Patrick, nie musisz oceniać każdego nowego - powiedziała stanowczo Lily. - Nie wszyscy zaczynają od walki z zarażonymi.
Patrick uniósł ręce w obronnym geście, uśmiechając się kpiąco.
- Spokojnie, siostra - powiedział. - Nie oceniam. Po prostu stwierdzam fakty.
Nagle zza rogu placu rozległy się krzyki. Dwóch chłopaków, również w wojskowych strojach, zbliżało się szybkim krokiem w stronę Patricka.
- Patrick! - zawołał jeden z nich, wysoki blondyn z długimi, jasnymi włosami. - Chodź, mamy problem na północnej wieży!
Drugi chłopak, również blondyn, ale z licznymi tatuażami na ramionach, machnął na niego ręką.
- No już, szybciej - dodał.
Patrick westchnął, spoglądając na Lily.
- Obowiązki wzywają - powiedział, odwracając się, ale na moment zatrzymał wzrok na mnie. - Powodzenia tutaj. Nie czekał na odpowiedź. Szybko dołączył do swoich kolegów, którzy już odwrócili się w kierunku wieży. Patrzyłam za nimi, a w szczególności na dwójkę jego towarzyszy - Harry'ego, wysokiego blondyna, który wydawał się pewny siebie, i Jakoba, którego ramiona pokrywały wyraźne tatuaże, co czyniło go dość groźnym z wyglądu.
- To jego koledzy - powiedziała Lily, zauważając mój wzrok. - Harry i Jakob. Są w tej samej grupie wojskowej co Patrick. Czasami bywają... trudni.
- To mało powiedziane - mruknęłam, wracając wzrokiem do Nicole, która wciąż jeździła na Robinie. Lily spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

Black Mist Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz