Dwadzieścia, zanudzonych na śmierć osób siedziało w niezbyt zadbanej sali mieszczącej się w głównym budynku szkoły nr 2. Papierki, torby i inne dziwne, niezidentyfikowane przedmioty, które już dawno przestały się nadawać się do użytku, leżały porozrzucane wokół nowych, drewnianych stolików. Zmęczeni i niezbyt zainteresowanie uczniowie w buziach ołówki, co chwilę je przeżuwając, jedli kanapki, czy rozmawiali, ignorując mężczyznę stojącego tuż pod tablicą.
Nauczyciel w wieku około pięćdziesięciu lat z lekko wyłysiałą głową, o szczupłej i nienagannej sylwetce, przyduszając coraz mocniej kredę o tablicę, powstrzymywał się od rzucenia nią w któregoś z uczniów. Miał już dosyć ich totalnego braku szacunku wobec niego, szczególnie że właśnie w jego interesie leżało to, by jego szkoła nareszcie stała się tą o numerze 1. Jose Porla, bo tak mu było na imię, i jego życiowy cel byli jak Romeo i Julia, których zakończenie nie opiewało w skowronki. Na wyciągnięcie ręki, choć niemożliwe do spełnienia.
– Czy wy ... – jego cierpliwość zdawała się już kończyć – ... WRESZCIE SIĘ ZAMKNIECIE!!!
Podrzucił do góry kredę, a następnie chwycił ją w dłoń. Zamachnął się i rzucił nią w najbliżej siedzącego ucznia z siłą i celnością godną zawodnika baseball'owego, pokazując, że wcale nie jest takim staruszkiem na jakiego wygląda.
– Za co to? – zapytał trafiony Totomaru, otrzepując ze swoich włosów biały pył.
– To za to, że nie wypełniłeś zadania Juvii! – syknęła ostro Loxar, siedząc między dwoma znanymi jej mężczyznami. – Prawda, Gajeel–sama?
– Znowu zaczęłaś mówić w trzeciej osobie! – zwrócił jej uwagę, nie odpowiadając na pytanie.
– Czemu mnie ignorujecie!?– odezwał się ponownie wychowawca, który poczuł się jak ostatni kretyn, stojąc naprzeciw uczniów rozmawiających między sobą w najlepsze.
– I tak nie będziemy lepsi od tych z pierwszego, więc po co się męczyć?
Przyszyły mąż Levy wzruszył ogromnym ramionami, dając do zrozumienia Porli, że musiałby się wydarzyć cud, by szkoła nr 2 podskoczyła w rankingach. Uczniowie nawet nie chcieli żyć złudzeniami, sądząc, że staną się kiedyś lepsi.
– Bo w ogóle się nie staracie! – krzyknął Porla.
Starszy człowiek wciąż próbował, lecz spotkał się tylko z wielkim oporem ze strony wychowanków. Nie był świadomy, że marzenie, o które tak usilnie walczy, należy tylko do niego i nikomu więcej na nim nie zależy.
– Proszę nas nie wciągać w pańską osobistą wojnę z dyrektorem Dreyarem! – wtrąciła się Loxar.
– A róbcie, co chcecie!!!
Zbulwersowany Porla odwrócił się na pięcie, po czym wrócił pod tablicę, mamrocząc coś pod szpiczastym nosem. Wysoki mężczyzna jeszcze raz objął wzrokiem wszystkich zebranych, jednak jego marzenia spaliły od razu na panewce, gdy nie zauważył choćby jednej osoby, która byłaby chętna do współpracy z nim. Zasmucony zazgrzytał zębami i mruknął po nosem.
– A jak tam twój plan zemsty? – Redfox oparł się łokciem o ławkę, a następnie odwrócił się w kierunku Juvii.
– Stanął w miejscu – powiedziała zrezygnowana. – Próbowałam tylu sztuczek, ale zawsze w jakiś cudowny sposób ten potwór jest ratowany przez tą całą Lucy! – Wzniosła ręce ku niebiosom, próbując wyrazić swoje niezadowolenie. – Może ona chce być moją rywalką!?
– Raczej nie. – Od razu Totomaru i Gajeel odepchnęli od niej tę myśl, machając przed sobą otwartymi dłońmi.
– Naprawdę chcę go zniszczyć! – mówiła dalej. Nie wypowiadała tych słów z jakąś złością, a wręcz przeciwnie. Była nadzwyczaj spokojna w porównaniu do wcześniejszych zachowań, które dawały jej jedynie tytuł szalonej osoby.
CZYTASZ
[z] Paranormal Activity Club
FanfictionŚwiat po czterech wojnach pragnie się odbudować, jednak zwiastuny pokoju zostają zniszczone przez ambicje, powoli przeistaczające się w chorą manię zemsty. By przegnać niebezpieczeństwo, potomkowie założycieli „Fairy Tail" stają naprzeciw tajemnicy...