Rozdział 22

669 67 4
                                    

Wystarczył jeden cios. Jeden cios i leżał na ziemi, nie potrafiąc złapać oddechu. Silny, wytrenowany, umięśniony, a jednak zwyczajnie chucherko dało mu radę. Nie pozostało mu nic innego jak tylko ucieczka. Przecież wypełnił zadanie. Fakt, że nie zrealizował wszystkich punktów w umowie, ale nikt nie musi się o tym dowiedzieć. Potrzebował kasy na kolejną działkę, a robota, którą wziął, okazała się być dużo cięższa niż się spodziewał. Nie miał wyboru. Musiał okłamać zleceniodawcę i dostać chociaż część kasy.

Wchodząc do ogromnego baru z napisem „Tartaros Bar", wiedział, że może w nim spotkać zaufanych ludzi. W District Hell nie panowały żadne reguły, a nawet jeśli jakaś zaistniała, to brzmiała „oko za oko, ząb za ząb". Każdy musiał pilnować swojego dobytku i interesów, gdyż nie było wiadome, kiedy ktoś podchwyci okazję do zarobku na czyimś nieszczęściu. Dlatego Tartaros Bar był z nielicznych części tego dystryktu, w której właściciele bezbłędnie pilnowali porządku i spokoju. Nie warto było robić afer czy bójek, bo to tylko zburzyłoby harmonię, która pozwalała przetrwać w tym bezsensownym buszu.

Młody mężczyzna podszedł do stolika z numerem 33, po czym spojrzał na człowieka ubranego w czarny, drogi garnitur, dający wyraźny sygnał, że nie jest to byle jaka osoba. Czarno–zielone włosy dziwnie komponujące się z spokojną, aczkolwiek niezwykle groźną twarzą, ostrzegały innych, że nie należy próbować żadnych sztuczek, choć i tacy cwaniaczkowie się znajdowali.

– Robota wykonana! – rzekł pewnie napastnik Juvii, mając nadzieję, że uda mu się przechytrzyć zleceniodawcę.

– Wiesz, kogo miałeś zaatakować? – zapytał bogacz.

– Oczywiście i zrobiłem to, co mi kazałeś! – odpowiedział stanowczo, głośno przełykając ślinę.

– Uwierzyłbym ci na słowo, gdyby nie fakt, że owa panienka właśnie wysiadła na przystanku. Cała i zdrowa – dodał.

– I co teraz mi zrobisz?

– Ty dalej nie rozumiesz powagi sytuacji?! – spytał groźnie zleceniodawca.

– Tak, tak. Musisz dokonać zemsty, ale co mnie to obchodzi!

– Ty dalej nie rozumiesz. Moje istnieje nie ogranicza się tylko do zemsty. Moim głównym celem jest odebranie to, co należy do mnie, a niestety – zamilkł na moment – Igneel Dragneel jest człowiekiem, którego muszę doszczętnie zniszczyć.

– To może go zabijemy? – zaproponował opryszek.

– Dobry pomysł.

Zleceniodawca podniósł do góry rękę, po czym pstryknął palcami. Wtedy, jak na życzenie, ludzie zaczęli wychodzić z baru, pozostawiając jedynie w środku dwójkę mężczyzn. Przerażony opryszek zaczął wodzić wzrokiem po pomieszczeniu, pocąc się i drżąc. Wiedział już, co go spotka. Widząc jak zleceniodawca podnosi do góry broń, pozostała mu jedynie ucieczka, lecz było już za późno. Tłumik zagłuszył huk, a brak świadków zapewnił ochronę. Nie było nikogo, kto mógłby znaleźć ciało leżące na podłodze i pozwolić mu zaznać sprawiedliwości.

- Jestem bogiem! – krzyknął Acnologia. - Jestem królem! Jestem zwycięzcą! Widzisz, Amelio? Po raz kolejny próbuję zniszczyć twoje życie, chociaż od tak dawna gnijesz w ziemi!

***

Noc była cicha i spokojna. W oddali było słychać jedynie szczekania psów bądź dźwięki silników i nic więcej. Choć mogło to być ewentualną przeszkodą w czasie realizacji planu, to nie zamierzali z niego rezygnować. Wiedzieli, że tym razem się uda. Sytuacja sprzed kilku dni w fabryce Knightwalkerów była przypadkowa. To nie mogło się więcej razy zdarzyć. Mieli plan. Przygotowywali go przez długi czas, analizując każdy, najdrobniejszy szczegół, który pozwoliłby im odnieść zwycięstwo.

[z] Paranormal Activity ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz