Jellal przewrócił się na plecy, przyciskając do ran po postrzałach leżące na łóżeczku dla Miriany ubrania. Chwycił głęboki łyk powietrza, zachłystując się nim. Zakaszlał, lecz nagle złapał go bezdech. Ból przeniknął przez całe jego ciało. Wygiął się, napinając mięśnie do granic możliwości.
— Cholera! — wrzasnął, nie mogąc uwierzyć, że Erza była zdolna do takiego czynu. Nie docenił jej, a teraz zbierał owoce tego zaniedbania.
Wykorzystał ją w najbardziej haniebny sposób, jaki mógł tylko wymyślić. Chciał czy nie, skrzywdził ją, choć pragnął tylko zdobyć dziecko dla siebie i dla ukochanej Erzy, z którą razem cierpieli w Rajskiej Wieży. Erza Scarlet, ta którą poznał w sierocińcu, niczemu nie była winna, a jednak na nią skierowali cały swój gniew. Bo przecież spotkało ją ogromne szczęście, zaszczyt mieszkania w bezpiecznym domu, nie w więzieniu.
Teraz już nic miało znaczenia.
Erza zapewne już dawno uciekła z małą Mirianą poza jedną z siedzib Rajskiej Wieży. Jellal uświadomił sobie, że umiera. Brakowało mu sił na najmniejszy ruch; nie mógł marzyć o ratowaniu życia. Nikt nie znajdował się w okolicy kryjówki, a nie znał nikogo, komu mógłby zaufać w tej sytuacji. Pozostał sam.
Domyślił się już dawno, że akcja ze strony Erzy Scarlet musiała doprowadzić do śmierci jego ukochanej. Jednak nie czuł z tego powodu żalu czy chęci zemsty. Rozumiał Erzę i wybaczał jej ten czyn. Ale nie potrafił znieść prawdy, że zabrała ich ukochaną córeczkę. Postrzeliła go, a potem uciekła...
— Jesteście tutaj? — rozległ się echem czyjś głos.
Nie rozpoznał go.
Jellal skupił się na wsłuchiwaniu w kolejne odzewy, ale one nie nastąpiły. Zrezygnowany wbił wzrok w sufit, wierząc, że nawet halucynacje muszą mącić mu w myślach chwilę przed śmiercią.
— Odezwijcie się! — odezwał się nieproszony gość.
— Tu... — próbował wydusić z siebie Jellal. Złapał się za ranę, nie mogąc znieść narastającego bólu. Chłód powoli ogarniał jego ciało. Przymrużył oczy. — Nie, jeszcze nie — wyszeptał, nie chcąc tracić jedynej szansy na ratunek.
Drzwi od pokoju gwałtownie się otworzyły. Jellal uniósł brwi ze zdziwienia. Otworzył usta, lecz zaraz chwycił go bezdech.
— Jellal — powiedziała Aquarius.
Kobieta podbiegła do rannego, przyciskając dziecięce ubranka do przebitych miejsc. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek apteczki — nic nie znalazła. Wstała. Wysokie obcasy odbiły się echem po gładkiej posadzce. Aquarius wyjęła z tylnej kieszeni ciasnej spódnicy telefon i zadzwoniła.
— Henry, natychmiast przyjeżdżaj do bazy trzeciej! JUŻ!!! — wrzasnęła. — Zaraz przybędzie pomóc — zwróciła się do Jellala, głosem przyjemnym i kojącym.
Położyła dłoń na rozgrzanym czole mężczyzny, delikatnie je gładząc i całując. Wtuliła się w jego zziębnięte ciało, starając ogrzać swoim, jakby od tego zależało jego życie.
— Cii, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Przeczesała palcami długie włosy Jellala, trochę bawiąc się końcówkami. Opuściła głowę. Na moment oderwała obie ręce od umiejącego, niemal rozrywając rękaw swojej bluzki. Zegarek przesunął się niemal pod sam łokieć. Przeklęła pod nosem, szarpiąc za przedmiot, który nie chciał wrócić na właściwe miejsce.
Minęło dopiero dziesięć minut.
Przełknęła głośno ślinę, badając powierzchownie Jellala. Nie trzeba jej było nawet doktoratu z medycyny, by wiedzieć, że nie pozostało mu wiele czasu. I tak uznała za dar losu, to że pociski ominęły najważniejsze organy.
CZYTASZ
[z] Paranormal Activity Club
FanfictionŚwiat po czterech wojnach pragnie się odbudować, jednak zwiastuny pokoju zostają zniszczone przez ambicje, powoli przeistaczające się w chorą manię zemsty. By przegnać niebezpieczeństwo, potomkowie założycieli „Fairy Tail" stają naprzeciw tajemnicy...