Jak co dzień, stali ustawieni w jednym rzędzie, czekając na przybycie dziedziczki szajki ShenLong.
Wnet drewniane wrota otwarły się, a do posiadłości wparowała zdyszana, niebieskowłosa dziewczyna, wciąż powtarzając pod nosem „to nie moja wina". Zaniepokojeni natychmiast do niej podeszli, także Gajeel, jednak wszystkich odsunęła na bok i od razu pobiegła do wnętrza rezydencji, omijając po drodze całą służbę. Gdy trafiła na wyższe piętro, rzuciła się w stronę łazienki. Zasłaniając dłonią usta, weszła do środka, po czym rzuciła się sedes, otwierając klapę. Pochyliła głowę ku muszli i wydaliła całość zawartość żołądka na zewnątrz. Trzęsąc się z zimna i strachu, jedną ręką otulała się, nie rozumiejąc, dlaczego tak zareagowała.
– Co się stało?
Słysząc czyjś głos, niepewnie przekręciła głowę. Gdy w drzwiach ujrzała Gajeela, przeraziła się. Wolałaby każdego innego osobnika, ale nie jego. Dlaczego, pytała w myślach, z powrotem powracając do wymiotowania.
– Wyjdź! – syknęła, kiedy trochę się uspokoiła.
– Dlaczego? – zapytał niewinnie.
– Wyjdź, śmieciu!
Wstała i rzuciła się na chłopaka, wypychając go za teren łazienki i zamykając drzwi za sobą. Płacząc, oparła się o kawałek drewna i zjechała ciałem na samą posadzkę, podciągając nogi ku piersiom. Łkając cichutko, starała się zrozumieć, co się z nią dzieje. Jednak nie potrafiła sobie odpowiedzieć.
***
Przesłuchanie trwało krótko, biorąc pod uwagę fakt, że chłopak rzucił tylko jakieś dwa zdania i natychmiast wyszedł z pokoju przesłuchań, zostawiając za sobą ciamajdowatego policjanta. Wiedząc jednak, że rozmowa Lucy z panią komisarz nie będzie taka szybka, zjechał na sam dół windą i wyszedł na zewnątrz. Przystanął przy samochodzie i wyjął z kieszeni paczkę dobrych papierosów, po czym wyjął jednego z opakowania i włożył go do ust. Przystawił do zlepku tytoniu zapaloną zapalniczkę i podpalił skręta, rozkoszując się dymem, który ogarniał jego płuca. Wydychając z siebie duży kłęb czarnego smogu, rozglądał się wokoło, marząc, by w końcu Lucy wyszła. Jednak czas mijał, a żadnego znaku życia od niej nie dostawał.
Wnet rozległ się dźwięk jego dzwonka. Spojrzał na ekran telefonu i odczytał wiadomość „Idę na spotkanie ze starą znajomą, nie czekaj na mnie". Nie mogła tego wcześniej napisać, pomyślał, rzucając na ziemię peta. Rozgniótł go o ziemię stopą i wpakował się do auta, wcześniej sprawdzając, czy jego żona nie idzie przypadkiem w jego stronę. Gdy jednak jej nie ujrzał, zrezygnowany odpalił silnik i ruszył ku domowi.
Kiedy tylko dotarł do ich wspólnego mieszkania, rzucił kluczyki na stolik i podszedł do lustra. Chwilę przyglądał się swojemu odbiciu, po czym ruszył w kierunku kuchni. Widząc, że tym razem będzie musiał sobie sam przygotować obiad, otworzył drzwi lodówki i, ku swojemu zdziwieniu, zastał w jej wnętrzu plastikowe pudełko z napisem „na czarną godzinę". Niepewnie zajrzał do jego wnętrza. Gdy okazało się, że w środku są resztki z poprzedniego obiadu, zaśmiał się pod nosem i wyłożył zawartość na talerz. Wkładając jedzenie do mikrofalówki, niepewnie ustawił czas, nie będąc do końca pewnym, ile potrzebuje minut, by danie się odgrzało.
Usiadł wyraźnie głodny na krześle, po czym zaczął stukać palcami o blat stolika. Patrząc na gołą ścianę sufitu, ponownie zarechotał pod nosem.
– Czemu tu jest tak pusto? – zapytał, zdając sobie sprawę, jak bardzo zmieniło się jego życie, odkąd poznał Lucy.
Zawsze przy nim była. Zwykłe, szare dni przybrały barwy, sprawiając, że nawet zwyczajny posiłek był czymś niecodziennym. Teraz dopiero rozumiał, jak bardzo odczuwa jej brak. Lecz było to tylko parę godzin. Nawet nie próbował dopuszczać do siebie myśli, co by było, gdyby stracił ją na zawsze.
CZYTASZ
[z] Paranormal Activity Club
FanfictionŚwiat po czterech wojnach pragnie się odbudować, jednak zwiastuny pokoju zostają zniszczone przez ambicje, powoli przeistaczające się w chorą manię zemsty. By przegnać niebezpieczeństwo, potomkowie założycieli „Fairy Tail" stają naprzeciw tajemnicy...