Rozdział 104

161 19 1
                                    

Grandine wstrzymała oddech. Oparła się czołem kierownicę, przez przypadek naciskając na klakson. Sygnał rozniósł się echem po całej okolicy, wystraszając ptaki. Kobieta zacisnęła szczękę; tak mocno, że pozostali usłyszeli zgrzyt zębów. Nacisnęła na pedał gazu, zakopując się tylnym kołem w błocie. Nie dała jednak za wygraną i auto wyskoczyło z dołu z impetem, brudząc całą tylną szybę.

Levy złapała się za fotel, z trudem powstrzymując się od krzyku. Grandine skręciła gwałtownie w kolejną leśną drużkę, zauważając znajdujący się w środku domek. Zatrzymała się z piskiem opon tuż przy samym wejściu. Levy i Grandine wyskoczyły z samochodu, stając przed zamkniętymi na klucz drzwiami. Zadzwoniły, lecz nikt im nie otworzył.

— Cofnij się — poleciła Levy.

— Zaraz, co ty zamierzasz... — nie dokończyła.

Levy odsunęła ją na bok. Sama wzięła zamach i kopnęła prosto w środek drzwi, przebijając się na ich drugą stronę. Wyjęła nogę, po czym ręką sięgnęła do zamka. Przekręciła znajdujący się wewnątrz klucz.

— Chodźmy — nakazała kobiecie.

— Levy? — usłyszały głos dobiegający w wnętrza domu.

Na korytarzu stanęła blada, wychudzona Erza, trzymając na rękach niemowlę. Serce Levy rozkruszyło się na tysiące kawałków. Na moment zapomniała o Marvelach. Liczył się dla niej jedynie widok bezpiecznej Erzy i jej dziecka.

— Gdzie są ci ludzie?! — wrzasnęła Grandine.

Levy obudziła się z amoku. Spojrzała w prawo, potem w lewo, lecz w pomieszczeniach nikogo nie było. Podeszła do Erzy, po czym złapała ją za ramiona i potrząsnęła nimi.

— To niemożliwe, by nazywali się Marvell, Erzo — rzekła wprost.

— Zgadza się — odpowiedział jej głos z okolic schodów.

Kobieta w okolicach pięćdziesiątki zeszła ostrożnie po schodkach, kuśtykając na prawą nogę. Na jej twarzy pojawił się grymas pełen bólu, gdy tylko znalazła się na ostatnim stopniu. Kosmyk siwych włosów wyskoczył z jej warkocza. Zmęczona oparła się o ścianę.

— W zasadzie mam na nazwisko Fernandes, mój kochany mąż leży jeszcze w łóżku. — Wzięła laskę stojącą przy wieszaku na ubrania. — Dopiero się zorientowaliście, że coś jest nie tak? Aj, ta głupota. — Machnęła ręką. — Myślałam, że jeśli usłyszycie to nazwisko, to szybciej przyjedziecie i tyle.

— Kim pani właściwie jest? — spytała trochę zaniepokojona Erza. Przycisnęła dziecko do siebie. — Dlaczego mi pomogliście?

— Nie, naprawdę, gratuluję geniuszu! — krzyknęła, teatralnie unosząc ręce. Opuściła je swobodnie. Wykrzywiła twarz w grymasie. — Znajdujemy się na totalnym zadupiu, w ukryciu, kilka minut i jesteśmy w tajnej kryjówce Rajskiej Wieży. Odpowiedzcie sami sobie na pytanie: kim jesteśmy!

Zmarszczy na jej twarzy pogłębiły się. Pytająco uniosła brew. Zadarła krzywy nos. Prychnęła, nie doczekując się żadnej odpowiedzi.

— Można powiedzieć, że z mężem wychowaliśmy Jellala, poza przyjaźniliśmy się z Laylą, matką Lucy. — Westchnęła ciężko. — To trochę przez nas ona zginęła – dodała ot tak. — Mamy wiele żyć na sumieniu, ale jak widzicie, nie możemy odejść. Wciąż jesteśmy blisko Rajskiej Wieży, bo...

—... to oni was stworzyli — dokończyła Levy.

— Zgadza się. — Kiwnęła. — Nie jest łatwo uciec od takich rzeczy. Layla najlepiej się o tym przekonała. Myślała, że Igneel pomoże jej. Szczegół że jej misją było zabić Dragneela. Zawsze miał dar perswazji. Nakłonił ją do zmiany decyzji, Jude Heartfilii poślubił ją i tak żyła sobie w ukryciu, ale tylko do czasu.

[z] Paranormal Activity ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz