Rozdział 30

1.2K 114 16
                                    

W dziewięćdziesięciu pięciu procentach przypadków, cisza jest całkowicie niesamowitą rzeczą. Milczące dzieci są fantastyczne - o ile wciąż żyją, rzecz jasna. Zero stukających obcasów, które wybijają dziki rytm w twojej głowie to także istne błogosławieństwo. Rodzice, którzy nie ględzą ci nad uchem... tu też obowiązuje ta sama zasada co z dzieciakami. Także, cisza jest super, o ile nie jesteś akurat w pokoju ziejącym atmosferą stypy, w którym banda starych wariatów lustruje cię z góry na dół, jak jakiegoś pudla na psim konkursie piękności.

Prawda była taka, że, jeżeli wyjdę z tego cało, wezmę sobie urlop. Bardzo długi. W Tybecie. Wśród mnichów. Nie ma innej opcji.

Wracając, kiedy oni tak się na mnie gapili, zaczęłam śpiewać hymn Wielkiej Brytanii, żeby choć na chwilę oderwać się od ich oceniających, zimnych spojrzeń. Wszystko szło dobrze do momentu, w którym zdałam sobie sprawę, że znam tylko pierwszą zwrotkę i mój misterny plan legł w gruzach. Ale, ale! Jako istny, niedoceniony geniusz, znalazłam wyśmienite rozwiązanie.

Zaczęłam śpiewać pierwszą zwrotkę raz jeszcze.

Przy ósmej powtórce zaczęłam zasypiać, a że trochę głupio było obśliniać podłogę przy nieobliczalnych gangsterach, zmieniłam repertuar. Nie wiem dlaczego padło na „Three little monkeys", ale, nie zaprzeczam, mogło mieć to coś wspólnego z tą trójką, która najwyraźniej złożyła pakt milczenia, czy coś, bo minęło już jakieś długaśne pięć minut, a oni nawet nie chrząknęli.  Może to ja powinnam zacząć? Zastanawiałam się między przywitaniem w stylu Wikingów, a indiańskim 'Ho', lecz szorstki głos przerwał te rozważania. Podskoczyłam, łapiąc się za serce, które zaczęło bić jakieś trzysta pięćdziesiąt trzy razy na sekundę. Niemal poczułam lodowate igiełki, wbijające się w moje ciało.

- Co jest w tobie takiego niezwykłego, że przyciągnęłaś do siebie samych Wilderów? - powiedział to w taki sposób, że nie byłam pewna, czy w ogóle kieruje to pytanie do mnie. Zamiast tego odważnie, lub bardzo głupio, patrzyłam na jego twarz, dokładnie zapamiętując każdy jej detal, by później stworzyć jego doskonały wręcz rysopis. Przy okazji byłam z siebie mega dumna za utrzymanie języka za zębami, kiedy grad ripost cisnął się mi na usta. Ogromne marnotrawstwo, przyznajcie. Szczególnie, że znów nastąpiła długa cisza, a Pan Wielki Brat zaczął stukać pulchnym palcem w swoje niemal niewidoczne wargi. Były one wąskie, prawie niezauważalne, jakby ktoś je zasznurował. Podejrzewałam, że to wada nabyta od zbyt częstego wyrażania dezaprobaty czy coś.

Nagle, całkiem nieświadomie, uniosłam dłoń do góry, jak w tych momentach w klasie, kiedy chciałam wykazać się moją całkowicie niewiarygodną wiedzą. Jako że teraz tematem byłam ja, miałam całkiem dużo do powiedzenia, bo w końcu sporo o sobie wiem. A to niespodziewanka.

Dwóch przydupasów spojrzało na mnie z niedowierzaniem wypisanym na ich rumianych twarzach, a pan Pan zmrużył swoje stalowe oczy. W sumie, gdyby nie one, wyglądałby jak wujek dobra rada, który rzuca nieśmiesznymi żartami gastrycznymi i je dużo kaszanek, której resztki zostają na gęstych wąsach. Minus to, że ten tu nie miał wąsów, ani nawet brody, ale to zawsze można dokleić albo dorobić w photoshopie.

- Bill, Larry. - zwrócił się do swoich towarzyszy, unosząc dłoń, żeby zatrzymać to, co zamierzali, a pewnie było to coś, co by mnie zabolało, więc przez jakieś siedem sekund byłam mu wdzięczna. - Dajcie jej mówić. - skinął na mnie, a ja przełknęłam ślinę. Prawdopodobnie brzmiałam jak dławiący się wieloryb, skoro nawet Wielki Brat to usłyszał, wyglądając przy tym na bardzo usatysfakcjonowanego.

- Wiel... znaczy, jak mam się do pana zwracać? Nie chcę być nieuprzejma, ale nikt nie był łaskaw się mi przedstawić, także wiedzą panowie... - zawiesiłam głos, czekając na jakąś reakcję i, jak miałam nadzieję, nie będzie ona zakładała urwania mi głowy. Bolek i Lolek wciąż mieli nietęgie miny, za to Mister Master dawał niewerbalne znaki, że jest pod moim niezaprzeczalnym urokiem. Znów, nie dziwię się mu. A tak bardziej w temacie, chyba nie każe mi mówić do siebie 'don', prawda? Mam na myśli, czułabym się jak w Ojcu Chrzestnym, plus on zdecydowanie nie jest moim donem. To wszystko było takiej kiepskie.

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz