Rozdział 19

2K 127 24
                                    

Rozdział 19

Irytujące pikanie, przywodzące na myśl szpitalną aparaturę, obijało się w mojej głowie. Byłam przytomna jak koala w krainie eukaliptusów, więc początkowo nie uzmysłowiłam sobie, że to faktycznie może być to zbawienne miejsce. Mruknęłam z zadowolenia i uśmiechnęłam kącikiem ust, ignorując przy tym to uciążliwe pulsowanie z oddali. Da się przy tym przecież jeszcze kimnąć.

- Widzę, że podoba ci się idea budzenia w moim łóżku, Sunsh... - w połowie tego zdania zerwałam się do pozycji siedzącej, pod jego koniec zaś zaczęłam bujać się w przód i w tył, w przód i w tył. I tak dalej przez kilka, wlekących się trylion lat, sekund. Widok przede mną był porażająco okropny.

- Ugh, dystans, utrzymuj ode mnie dystans. Przy okazji, rano wyglądasz jak zjarany ślimak. - spojrzałam jeszcze na jego włosy i skrzywiłam z niesmakiem. - A twoje włosy wyglądają jak tupecik wyciągnięty ze zmywarki. Pewnie z tego powodu wywalałeś każdą laskę, z którą się przespałeś, ze swojego łóżka.- zaczęłam skopywać z siebie pościel, by wydostać się ze skażonej strefy. Bynajmniej nie chodziło mi tu o strefę seksapilu, raczej porannego oddechu i promieniowania tych pleśniowych gałek ocznych pana ropuchy.

Patrząc na swój pognieciony t-shirt i wymięte dresy, prawie zaczęłam martwić się o to, ja wygląda moja twarz. Nie mniej jednak nie było tu ani Loki’ego, ani Castiela, ani nawet młodego Lorda V – żadnych seksownych tyłeczków, na których łóżkowej aprobacie mi zależało.

All a shame.

Zamiast tego stałam twarzą w twarz z gościem ze zdechłą łasicą na kanciastym czerepie, co zdecydowanie nie znajdowało się na szczycie mojej listy ‘must do before I kick the bucket’[1]. Tu bardziej by pasowało ‘if I want kick the bucket’.

Wiem, że powinnam być milsza, skoro Jace nie naruszył mojego wianuszka, no i w sumie powstrzymał się przed morderstwem, czemu się dziwię. Ja osobiście, gdybym miała siłę, to nie odmówiłabym sobie tej przyjemności. Zresztą, znając moje szczęście, Jace ma siedem żyć jak kot. Albo dziewięć, nigdy nie pamiętam. Jeśli jest hiper kotem, to ma dziewięć, obstawiam tą wersję. Wracając, jeżeli jednak nie miał by tylu żyć, to stałby się jawnym dowodem na istnienie mściwych duchów. Albo, co jeszcze bardziej pasuje do jego kiszonych gałek ocznych, powróci wraz z legionami zombie. Oczywiście, on byłby jedynie narzędziem zbrodni lub nadwornym zombie-błaznem. Nie no, z zombie Jacem byłoby sporo śmiechu, przecież to tak pocieszny gatunek – patrzysz i nie wiesz, jak powstrzymać nerwowy chichot przed takim hotem.

W każdym razie, opcje do wyboru, do koloru.

- Twoje gniazdo na głowie wygląda ujmująco. – bezczelny uśmiech zagościł na jego parchatej gębie, którą miałam ochotę potraktować wściekłym borsukiem lub sokiem z żuka. A wiadomo, jak leci wierszyk.

Uniosłam lekko kąciki moich ust i skierowałam się do drzwi, żeby wydostać się z tej neandertalskiej jaskini.

- Wiem – powiedziałam po drodze przez jego zimny pokój – mdleję codziennie z zachwytu, gdy widzę swoją porażająco cudowną twarz w lustrze – tak gorąca jestem. Dziwię się samej sobie, że do tej pory się nie przeleciałam.- otworzyłam drzwi i wyślizgnęłam na korytarz, jednak wydawało się mi, że usłyszałam jeszcze ciche ‘ja też’.

Uh, huh. Niedobrze. Bardzo, wręcz cholernie bardzo niedobrze, pomyślałam, kiedy wpadłam na czyjeś sztywne niczym drąg ciało. Podniosłam wzrok i to, co zobaczyłam było o wiele gorsze, niż  tamte dwa słowa z ust kijanki.

- Oh, um, cześć. – mruknęłam niemrawo, starając się nie gapić na nagą klatę Nicka. Na swoją obronę powiem, że była ładnie, bez przesady, umięśniona, opalona na złoto, a na dole kończyła się gorącym V aka uruchamiaczem[2] najniższego poziomu instynktu, zwanego onajświętszy-matkodroga-zaraztuzemdleję-jeślimniekurdenieposiądziesz! Nie żebym zwracała na to większą uwagę, tak tylko wspominam głodnemu wrażeń czytelnikowi.

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz