Rozdział 14

2.5K 136 35
                                    

Rozdział 14 

  

Zachodząc z auta Jace'a, widziałam jakąś rozterkę na jego twarzy, walkę z własną naturą. A niech sobie walczy, jego problem, może przepalą mu się kabelki i zapomni, jakim był wrzodem na małpim tyłku. 

Trzasnęłam drzwiami i nie zdążyłam nawet zrobić drugiego kroku, a on już odjechał z piskiem opon, który pozostawił po sobie miły zapach spalonej gumy. Dupek, musiał zakończyć to wszystko takim kuszącym akcentem. 

Przewróciłam oczami i ponownie zaczęłam iść w stronę domu, gdzie czekała mnie niespodzianka - mama i ojciec siedzieli w kuchni i jedli szarlotkę. Nie widzieli mnie, więc stanęłam z boku i przypatrywałam ich uśmiechom i bezładnej rozmowie. Zdecydowanie mam to po nich. Wyglądali  teraz jak typowa, amerykańska para, która czeka na swoje szurnięte dziecko. Byłam ciekawa, czy mama wiedziała o jakiś szemranych interesach taty, bo obstawiałam, że to miał na myśli Jace. 

Westchnęłam i rzuciłam plecak na podłogę w przedpokoju, to samo zrobiłam z trampkami, po czym weszłam do kuchni. 

-Cześć, Wam. - uprzejmość pierwsza klasa - Tato, jak miło widzieć cię o tej godzinie w domu. -mruknęłam, wyciągając ciasto z piekarnika i zaczynają jeść je prosto z formy, co spotkało się z pełną dezaprobaty miną mamy. - No co? - zapytałam sepleniąc z pełną buzią tarty. -Cholera. - mruknęłam, kiedy mały kawałek nieba spadł na blat. Nie żeby coś, ale go zebrałam, no czysto mam w domu to mogę. A ciasto było tak diabelsko dobre. Kalorie, właśnie was pochłaniam, wy małe dziwki! 

-Lori, w naszym domu, jakbyś jeszcze nie wiedziała, są talerze. - mruknęła mama kręcąc głową. 

- Wiem, że są, ale po co je niepotrzebnie brudzić? Pewnie i tak zjem to wszystko. - powiedział, tym razem przezornie najpierw przełknęłam. 

- Ale tu jest jeszcze pół ciasta!- No o tym mówię. Zjedli tyle beze mnie. 

- Yea, wiem. Co to jest dla głodnej, wciąż rosnącej nastolatki? - Dobra, szczegółem jest, że przestałam rosnąć jakieś dwa lata temu, przynajmniej jeśli chodzi o wzrost, co uważam za jawną obrazę. Zatrzymałam się na jakimś hobbicim wzroście. 

-Lori, weź trochę zostaw ojcu. - błagał, ale nie ma tak dobrze, jedynie prychnęłam i przytuliłam formę. 

- No pewnie, teraz ciasto, a za miesiąc będą to muffiny i kurczak. Tak, jasne, tato. - prychnęłam odchodząc od stołu i potencjalnego zagrożenia. - Acha, i tato - odwróciłam się do niego będąc w progu - czeka nas później poważna rozmowa. 

Byłam zdania, że nie ma co niepotrzebnie przedłużać i krążyć wokół tematu. Trzeba prosto z mostu, to jak dawanie plaskacza w twarz. Boli, ale przynajmniej masz to za sobą. 

                                                                                       * 

Była już prawie dwudziesta, kiedy umyta, ubrana w kochane granatowe dresy i sprany t-shirt wyszłam do salonu, gdzie rodzice oglądali jakiś głupawy program rozrywkowy. Uwielbiałam je, ludzie w nich byli tacy żałośni. Serio, jak można nie wiedzieć, jakie kwiaty w wazonie malował Van Gogh?! To jakby zadoano im pytanie, czy mają przyrodzenia! Serio, w odpowiedziach nie było irysów, poza tym, pytali o te najpopularniejsze. To chyba logiczne! To jest właśnie powód, dlaczego wątpię w ludzkość i to, czy aby wszyscy zostali obdarzeni mózgami. No nawet Amber to widziała, a jest głupia i ograniczona jak flegmatyczny neandertalczyk idący walczyć z niedźwiedziem bez żadnej broni. Serio. 

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz