Rozdział 21

2.2K 131 36
                                    

Rozdział 21

 

- Widziałam go. – te dwa słowa całkowicie zniechęciły mnie do zjedzenia ziemistej papki z talerza. Nawet na sałatkę popatrzyłam z większą odrazą.

- Mia, ty ostatnio widziałaś go w szpinaku. Jesteś jak ortodoksyjny katolik, który nawet w pompce do roweru stwierdzi boską cząstkę! Tylko twoja religia jest obrzydliwa, wyznajesz wiarę w wydzieliny trolla. Jest powódź – to wina Boga. Podpalili mi samochód – Bóg tak chciał. Poparzyłam się parą z czajnika – myślisz o Jace’ie. Jakbym nie mogła się poparzyć w skutek mojego braku ogarniania przemian substancji z ciekłych na gazowe.

- To ty stwierdziłaś, że szpinak ma kolor jego oczu, nie ja. – machnęłam na nią ręką.

- To nie istotny fakt. Gdybyś nie przyniosła szpinaku i mnie nie sprowokowała, to nie doszłoby do tego. A Wildera nie było na zajęciach ścisłych, więc…

- Lori, wiem, co widziałam. Lucy też jest. Mówię ci to, żeby nie było, że cię nie ostrzegałam. -  Nah, była zbyt poważna, musiała być na sto procent pewna, że to oni.

Potarłam nadgarstek przez materiał czarnej bluzy. Wciąż miałam tam widoczne ślady, których wolałam nie pokazywać. Dzika furia i panika mamy oraz chęć mordu i zakupu broni taty, była wystarczającym dowodem na to, że nie wyglądam jak ikona zdrowia. Bardziej jak kojot przejechany przez pociąg i przygnieciony imadłem. Zostawili mnie do końca tygodnia w domu, podczas którego musiałam używać całej siły perswazji, by odwlec ich od planu krwawej zemsty. Nie to, że żałowałabym Stevena Wildera, szkoda byłoby mi tchawicy, mojej i rodziców. Czasem była pomocna.

- Huh, czyli będę musiała ich unikać. – zamilkłam na chwilę, starając się wyprzeć z mojej głowy myśl o rozpoczęciu bitwy na jedzenie. Lori, to jest infantylne i… zajebiście doskonałe. Ale przestań. To wciąż jest infantylne.

- Lori, nie! – czyta mi w myślach, od razu wiadomo, że to wiedźma, a nie nastolatka z ciele elfa. – Finley, nie jestem ani wiedźmą, ani elfem, w woli ścisłości. Myślisz na głos. Mam na myśli, naprawdę na głos.

- Uh huh, serio? Znaczy, już mi się to zdarzało. Raz palnęłam takiej babce w autobusie, której przeszkadzał mój strój Minionka, że skoro nie ma nic lepszego do roboty jak narzekanie, to czas zamawiać wieniec na grób. Nie chciałam, no wiesz, tak jakoś wyleciało. Na nic się zdały moje zapewnienia, że jak chce, to sama się tym zajmę.

- Lori – po chwili cudownej ciszy, Mia znów dała o sobie znać. – Nie bądź dla nich taka, może da się to wszystko naprawić. Lucy tak łatwo nie odpuści. – uniosłam rękę, żeby przerwać jej wyzwoleńczą paplaninę.

- Mia, kochanie ty moje, darze z niebios, wrzodzie na tyłku, przestań. Wyjechali na miesiąc, pewnie w tym czasie zrobili krwawą rzeź niewiniątek, zarżnęli kilka dziewic, może nawet upolowali pumę czy niedźwiedzia, z których wypili krew. Pewnie kazali też stworzyć jakiemuś biedakowi, pokroju Davida Martina, żeby stworzył ich własną biblię. Nie mam zamiaru wpychać się w ich życie. Nie za cenę moich rodziców.

- Lubisz go. – wiedziałam, że mówiła o Jace’ie, zawsze chodziło jej o niego. Dlaczego odrzucała Nicka?! Był bardziej gorący i niebezpieczny. I całkiem uroczy. Ostatnio nawet mniej agresywny. Nie zabijał mnie spojrzeniem, podczas ostatniego spotkania. Jest dobrze.

- Nie, Mia. Jak mogłabym lubić kogoś, o osobowości deski klozetowej?

- Lori!

- Dobra, dobra, masz rację. Jego osobowość upadła jeszcze niżej. Jest bardziej jak ten szorstki kij do czyszczenia toalet.

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz