Rozdział 29

2.2K 124 32
                                    

ROZDZIAŁ 29

Budząc się po raz drugi, jednocześnie nie czułam ciała, ale też wszystko mnie bolało, każdy najmniejszy mięsień skowytał w agonii. Czułam, że skóra oblepiona jest potem, a włosy ciężkie. Czułam, jak rany po uderzeniach i nacięciu pulsują. Czułam się bezsilna i pokonana. Pierwszy raz w życiu tego doświadczałam i było to przytłaczające. I irytujące. Co sprawiło, że się wkurzyłam. A to tłamsiło wszystkie inne emocje, które czułam jeszcze pięć sekund temu. Winę zwalam na szalejące hormony.

Zaczęłam szarpać kajdankami, ale jedyne, co z tego miałam, to ogłuszające uderzenia metalu o metal. Opuściłam głowę na skute dłonie, kiedy pojedyncza łza spłynęła z prawego oka. Poczułam na języku jej słony smak zmieszany z krwią zaschniętą na popękanych ustach. Ciche warknięcie wydobyło się z moich ust akurat wtedy, kiedy usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Para butów uderzała o schody, kiedy patrzyłam w oczekiwaniu, kto teraz zaszczycie mnie swoją obecnością.

Ponownie zostałam porażona światłem, które włączył nieznajomy. Mrużąc oczy, by przyzwyczaić się do nowej sytuacji, patrzyłam na podłogę, na której, tuż przed moi nosem, pojawiły się eleganckie, czarne buty ze skóry. Czułam ich zapach. Wyróżniał się w tym smrodzie kumulującym chyba wszystkie odpady ze śmietniska i klatek z zoo.

Powoli uniosłam wzrok, widząc przed sobą przystojnego mężczyznę w grafitowym garniturze i srebrną tacą w dłoniach. Przełknęłam, starając się zrozumieć jego wyraz twarzy, który nie wyrażał tak właściwie niczego. Był maską. Znów uderzyła we mnie fala irytacji. Całkowicie irracjonalna.

Garniturek nachylił się nade mną, na co automatycznie się cofnęłam. Ej, to, że nie wygląda jak kloszard i nie trzyma w dłoni noża nie oznacza, że nie jest jakimś sajko-świrem z dwubiegunowością, który nie wyciągnie spluwy z miejsca, gdzie powinien znajdować się jego ptaszek. A, i mówię to tylko dlatego, że buzują mi hormony, jego ptaszek dość widocznie odznaczał się na spodniach od garnituru.

- Uspokój się. - mruknął gburowato i westchnął tak ciężko, jakby użerał się ze słoniem i prosił go, by się posunął. Nie ma mowy, kolego. - Spójrz, nie zrobię ci nic złego, jeśli będziesz współpracowała. Tamci dwaj są niekompetentnymi kretynami - och, tak, mówi mi jeszcze. Jakbym nie poznała tego na własnej skórze. Dosłownie. - od brudnej roboty.

- Mam rozumieć, że niekompetencja łączy się u nich z chronicznym niedowartościowaniem, co skutkuje tym, że każde słowo odbierają jak cios w ich niewielkie... osoby? - zaśmiał się, szorstko bo szorstko, ale zawsze.

- Faktycznie masz tupet. Niech ci będzie. Mam tylko nadzieję, że jesteś na tyle bystra by wiedzieć, kiedy należy się zamknąć? - popatrzył na mnie poważnie z jedną brwią uniesioną. Wzruszyłam ramionami.

- Zależy od sytuacji. Jestem kobietą. Dość niezrównoważoną i z kiepskim instynktem samozachowawczym. Niech pan popatrzy choćby na to, z kim się zadawałam. Co w sumie stawia mnie w sytuacji, w której nie wyglądam na zbyt bystrą. A będąc przy temacie, wątpię, by się tym przejęli. Niezbyt mnie tam lubili. Irytuję ludzi, nie wiem czemu. Czy byłby pan zły, gdyby ktoś nalał panu sok kalafiorowy do płatków z mlekiem? Ja pewnie tak, ale żeby od razu biegać za mną z chochlą po domu? Wyobraża pan to sobie? - koleś patrzył na mnie przez chwilę i potrząsnął głową.

- Irytowałaś ich, co? - mruknął.

- Też panu w to ciężko uwierzyć, prawda?! - skinęłam ze zrozumieniem, szybko jednak przestałam, czując zawroty w głowie. - Cholera jasna. - syczę, a koleś się śmieje.

- Język, młoda damo. - Młoda damo, jasne. Feministka już wyrwałaby mu śledzionę. Całe szczęście nią nie jestem i ma chłop fart. Tym razem.

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz