Rozdział 12

2.8K 143 27
                                    

Rozdział 12 

Nasza dziwna wymiana zdań została bardzo szybko przerwana przeze mnie we własnej osobie. Miałam już dość wahań nastroju, które ciągle dopadały Jace'a w najmniej spodziewanych dla mnie momentach. Lubiłam adrenalinę, ludzi mało monotonnych, takich, którzy lubili zaskakiwać, nie twierdzę, że jest inaczej, jednak jest znacząca różnica między uroczym, złym chłopcem, a facetem, którego charakter można porównać do tykającej bomby zegarowej, którą rozbroić potrafią nieliczni. Było coś w spojrzeniu Jace'a, co czasami paraliżowało mnie ze strachu, ostrzegało, że jest się o krok od czegoś bardzo złego. Nie raz, podczas naszych krótkich rozmów, miałam wrażenie, że kryje się za fasadą obojętności i tego cholernego uśmieszku, odwracając uwagę od prawdy ukrytej pod powierzchnią. Był jedną z nielicznych osób potrafiących zmienić mój tok myślenia z bezkształtnej ferii wariacji w jakieś sztywne myśli, jakie towarzyszy ludziom na stypach. To trochę przypomina moje dwunaste urodziny, kiedy to, dopiero po wypiciu dwóch szampanów dla dzieci i hektolitrów coli, towarzystwo rozluźniło się, łącznie ze mną, i zamiast siedzieć w grobowej ciszy, przerywanej jedynie sztywnymi, niczym kij w tyłku Amber, szeptami. Oczywiście Amber też wtedy była, wredna pijawka zżarła moje ulubione lody gruszkowe. Kiedy nikt nie widział, dosypałam jej jakiś proszek nasenny do coli, co, tak nawiasem, spowodowało fajne bulgotanie. Po kilku łykach padła twarzą na podłogę i zaczęła chrapać. Oczywiście, że tego nie uwieczniłam, jakże bym mogła... Ale zbaczam z tematu. Lubiłam moje niestandardowe myślenie, smęcenie się zostawiłam innym. Jace wszystko niszczył, wysysał ze mnie dobry humor. Dementor od siedmiu, zakichanych boleści się znalazł. 

Nawet teraz, kiedy powinnam myśleć wyłącznie o Tomie, pocieszać chłopaka po rozstaniu, to w mojej głowie siedzi ten dwubiegunowy kretyn czający się właśnie na szufladę z moją bielizną. Okropność. 

Westchnęłam. Miałam dość. Ja i Tom potrzebowaliśmy Star Treka - oboje będziemy szczęśliwi. On będzie zachwycał się kapitanem Kirkiem, a ja Spockiem. Potem włączymy drugą część, gdzie oboje będziemy wlepiać gały w Khana w tym super seksownym płaszczu. Serio, do tej mini orgii nie potrzeba nam kolejnej osoby w postaci rozchwianego emocjonalnie Jace'a. 

- Jace - mruknęłam, patrząc gdzieś obok niego - sądzę, że powinieneś już pójść, Tom potrzebuje ze mną porozmawiać. - kątem oka widziałam, że przyjaciel chce zaoponować, dlatego lekko dźgnęłam go łokciem... sama nie jestem pewna, w którą część ciała. I w sumie chyba nie tak lekko jak myślałam. No cóż, bywa. 

- Bez urazy, Jace, ale to chyba dobry pomysł. Ja, um, raczej będę bardziej swobodny, gdy zostanę sam na sam z Lori, to dość... delikatna sprawa i wolałbym, żeby zostało to między nami, okej? 

Bałam się reakcji Jace'a, nie miałam trupio bladego pojęcia, czy zaraz przypadkiem mi tu nie wybuchnie niczym bomba atomowa. Ja naprawdę jestem tolerancyjna, ale grzybów, a szczególnie tych atomowych, nie przetrawię. No, bez urazy, sama nazwa napawa mnie odrazą. 

Jace, tak jak podejrzewałam, nie przyjął tego zbyt, hm, optymistycznie. Posłałam mu błagalne spojrzenie mówiące, żeby tym razem sobie darował, nie ze względu na mnie, lecz na mojego kumpla w potrzebie. Choć, nie oszukujmy się, chyba ja byłam tutaj tą, która chwytała się naostrzonego tasaka zanurzonego w żrącym kwasie. 

Wilder pokręcił głową i mamrocząc pod nosem skierował się do drzwi. 

- Widzimy się w szkole, Finley. I pamiętaj o moich słowach. A tobie - tu skinął na Toma - życzę powodzenia z nią jako panią psycholog. - niby żartował, ale nie potrafiłam wymusić na sobie śmiechu, to, że jemu coś się nie podobało tkwiło w mojej podświadomości. Wiedziałam, że nasze kolejne spotkanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. 

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz