Niecałą godzinę później do domu wrócił ojciec. Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale w tym momencie zbytnio się tym nie przejmowałam, bo naprawdę mógł mnie wcześniej powiadomić o tej kolacji z Wilderami. On albo mama, do której po wejściu do domu nie wypowiedziałam nawet słowa.
W napiętym milczeniu usiedliśmy do obiadu, a ja ignorowałam ich patrzałki wlepione we mnie. Jak chcą coś powiedzieć, to śmiało, ja nie mam zamiaru.
- Odezwiesz się w końcu? – na pytanie ojca prychnęłam grzebiąc w surówce, czy raczej dekoracji talerza. Jak to zielsko dla królików miało być jadalne dla ludzi? Sałata, no błagam. – Lori?
- Wy jakoś nie gadaliście o jutrzejszej kolacji, więc i ja nic do powiedzenia nie mam. – moi rodzice naraz jęknęli. Niech cierpią. No, tak troszeczkę.
- Lori, kochanie – zaczęła mama, a ja mentalnie zacierałam ręce – taka sadystyczna radość. – wiemy o tym od wczoraj, chcieliśmy to na spokojnie obgadać. – przewróciłam na nich oczami i przeprosiłam wstając od stołu.
- Jakkolwiek, za wszelki uszczerbek na moim, bądź Wilderów zdrowiu odpowiadacie wy. – wyszczerzyłam się do nich. – Poza tym, nie potrafię się na was długo gniewać. Idę przyszykować pokój na Star Wars, zaraz przyjdzie też Lucy.
- Lucy? – zapytał mój tato unosząc brew. Psia krew, czemu on to potrafi, a ja nie? Zaskarżę o to kogoś, toż to dyskryminacja, że jedni mają tak elastyczną twarz, a inny plastikową maskę. – Córka Wilderów, która przez ciebie miała karę?
- Serio, tato? – przewróciłam oczami i już zaczęłam się bać, że może za często to robię i któregoś dnia oczy utkną mi na górze. – O, ja zła demoralizatorka ucieleśnionych, biednych dusz. – pokręciłam tylko głową i powoli zaczęłam iść do swojej sypialni. – To był jej pomysł, dlatego tak dobrze się rozumiemy… w pewnych kwestiach. – mruknęłam przypominając sobie, jak ostatnio molestowała mnie, bym pobiegała z nią wieczorem po pobliskim parku. Nie dość, że ja staram się unikać biegania, to jeszcze w nocy latają te dziadowskie, mrożące krew w żyłach krwiopijcy z okropnie owłosionym ciałkiem. Znaczy, ja wiem, że one nie gryzą, ale mimo to są obrzydliwe! Więc kopałam, krzyczałam i zapierałam się, że nie pójdę.
Zmusiła mnie. Poszłam, przy czym po jakieś minucie wybiegłam z krzykiem, bo coś mnie musnęło w ramię. Takiego sprintu jeszcze u siebie nie spotkałam, nawet Lucy była wobec mnie bezsilna, a biega regularnie od czterech lat. Ależ byłam z siebie dumna, tym bardziej, że więcej się o to nie pytała.
Weszłam do swojego pokoju i rozglądając się dookoła stwierdziłam, ze przydałoby się trochę posprzątać. Chwyciłam leżącą na ziemi poduszkę i położyłam ją na łóżku, a bluzkę leżącą na krześle wrzuciłam do szafy, którą szczelnie zamknęłam, żeby Lucy nie mogła się do niej dostać. Przecież wywaliłaby z niej wszystko jęcząc przy tym, jakim to ja jestem zabójcą mody i kobiecości. Co ona ma do jeansów, dresów, szerokich t-shirtów i bluz?
Obejrzałam cały pokój jeszcze raz i wydawało się mi, że nie jest źle – przecież z bandą moich przyjaciół i tak zaraz będzie tu pobojowisko, więc co za różnica, czy po podłodze walają się mini modele samochodów, czy też nie? Najwyżej któreś z nich się na nich zabije, wchodzą tu na własne życzenie, więc ja żadnej winy za uszczerbek na ich zdrowiu nie ponoszę. Podniosłam jedynie mojego Cadillaca Fleetwood’a z 1955 i pogłaskałam jego czerwona karoserię. Był cudowny. Odłożyłam go obok PlayStation i ruszyłam ubrać czarne jeansy i bluzkę pod kolor, a maskę Lorda V. ułożyłam na łóżku uśmiechając się z zadowoleniem. Klasa.
Chwilę potem usłyszałam dzwonek do drzwi, więc poszłam je otworzyć dla Lucy, która dzierżyła w dłoniach wielkie pudło. Uniosłam na nią brwi zapraszając do środka niepewnym ruchem ręki. Boziu, co ona tam ma, całą swoją garderobę?
CZYTASZ
Blind faith
Teen FictionNazywam się Dolores, ale, jeśli kiedykolwiek się tak do mnie zwrócisz, zginiesz w ciężkich, poduszkowych męczarniach, patrząc na lodową rzeźbę kopulujących jednorożców. Przy okazji wcisnę Ci do buzi wszelkie ćmy tego świata, żeby pozbyć się ich raz...