Rozdział 9 part I

4K 145 8
                                    

Rozdział 9

Dla Anki, by uwierzyła. I dziękuję za to, że mogę z nim spać!

Od tamtego dnia minął niemal miesiąc, a w sprawie Wilderów nic nie ruszyło. Żadnych informacji w Internecie, gazetach, filmach o mafii… wiem, trochę mnie poniosło, ale musiałam wykorzystać okazję, jaką dał mi los. Z Mią i Alexem nigdy nie mogłam oglądać tych filmów, bo zaczynali jęczeć jak stado mułów, że ta tematyka jest denna. Cóż, może dla nich była taka, mnie zawsze do nich ciągnęło i chciałam pokazać tym papużkom- miziajką, że są świetne. Co poskutkowało. Chociaż może to przez to, że podkładali pod postaci Wilderów… i mnie. Przy każdej scenie z bronią pytali się, czy to właśnie tak wyglądało, na co przewracałam oczami. Przez pierwsze pół godziny, później za każde takie pytanie zabierałam im żelki. Nie przepadałam za nimi, ale oni mięli jakiś żelkowy fetysz. No niech im będzie, jak lubią ten rodzaj gumek, nie wnikam co z nimi jeszcze robią. Smacznego w takim razie. Mnie te miśki przerażają… chyba że zrobię im przeszczep rączek i nóżek, wtedy wyglądają przyjaźniej, takie kolorowe, jak z krainy jednorożców, tęczy i krwawej masakry.

Lucy też nie mogłam się zapytać, w końcu miałyśmy umowę. Nie żebym kiedyś przejmowała się takimi sprawami, ale w jej przypadku wyglądało to troszkę inaczej. Poza tym naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy, idealnie wgrała się w naszą paczkę. Ostatnim przybiciem naszej dziwacznej relacji była wspólna kara z Mią, Alexem i Ginger, którą zafundował nam Fletcher za porozrzucanie po szkole jakiś stu balonów wypełnionych różnymi płynami, proszkami i piórkami. Dodatkowo każdy miał jakiś komentarz, typu „Wymiotny zielony – pasuje ci do twarzy” albo „Byłaś poczwarką… to gdzie ten piękny motyl?”. Ta, no cóż, uzupełniałyśmy się pomysłami, które wprawiały w zachwyt naszych przyjaciół. Za to pan Fletcher miał jakieś głębokie problemy, przecież nie musiał pękać tych balonów, przez co wyglądał jak chodząca, przeterminowana tęcza. Po ponad dwóch latach mógłby przywyknąć i darować mi karę. Innych niech łapie, co mi do tego. Mia, Alex i Ginger nie musieli w to wchodzić. Choć z dmuchaniem tego ustrojstwa pomogli, bo ja, chociaż nie paliłam, wyglądałam jak pomidor zbyt długo włożony w parę. Gah, w dodatku balon strzelił mi w oko. Jak balon może strzelić w oko?! Przecież to dziadostwo powinno w górze fruwać, a nie dźgać człowieka, że będzie miał lateksową traumę do końca życia, a wiadomo, że z tym to raczej ciężko żyć! To gorsze, niż moja mottefobia[1]. Ugh, te trzepoczące skrzydełka, pokryte dziwnym czymś małe ciałko, czy co one tam mają. Dotykają cię tym łomoczącym cholerstwem z niewiadomo czego. Fuj! Aż  zaczynam się trząść na samą myśl.

Oddal te myśli na bok, pozbądź się strachu. To tylko małe żyjątka, niegroźne, obrzydliwe robactwo.

- Hej. – powiedział ktoś obok, wyrywając mnie z traumatycznych rozmyślań, na co krzyknęłam. – E, okej. Przyzwyczaiłem się. Co tam? – zapytał niewzruszony moim wybuchem Jace, a ja patrzyłam się na niego otępiała. Od jakiegoś czasu witaliśmy się, ale takie poważne pytania jak „Co tam”? Boziu, przecież to już wykracza poza normy akceptacji, a ja go tylko toleruję, i to jedynie ze względu na Lucy. Jak tak dalej pójdzie, to za miesiąc będziemy robić razem wianki i pokazywać znak pokoju.

- A pytasz o to, ponieważ…? - spytałam z obojętną, acz wyczekującą miną.

- Czekam na odpowiedz. – bardziej zapytał, niż stwierdził. Po chwili mojego milczenia wzruszył ramionami. – Nudzi mi się, a byłaś po ręką. – Miło, w takim razie mogę mu odpowiedzieć o moim traumatycznym poranku, wtedy może się odczepi.

- Rodziców znów rano nie było, więc zakradł się do mojej łazienki jakiś mały zboczeniec, który, przez jakieś pięć minut, odstawiał przede mną taniec godowy na ramie lustra. Wcześniej jeszcze się mył tymi cieniutkimi odnóżami. – czemu ludzie patrzą się na mnie jak na wariatkę, kiedy ja jestem w stu procentach poważna? Naprawdę, dziś, kiedy weszłam do łazienki, by się umyć, miałam bliskie spotkanie z robaczymi zalotami. Czemu ja muszę mieć takiego pecha, że przyciągam samych beznadziejnych facetów, całkowicie nieakceptowanych przez moich rodziców? Przeze mnie także, nie skrzywdzę przecież moich dzieci. Znaczy, zapewne i tak je skrzywdzę, o ile będę je posiadać. Mia wciąż ma gdzieś moje przemyślenia o sukubach i inkubach oraz ich seksie i tym podobnych, które podobno zachowała dla potomnych. Gah.

Blind faithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz