Rozdział 6

7.3K 572 19
                                    


  Kolejne 3 dni wyglądały prawie tak samo, „prawie" oznacza przyglądanie się Devonowi... Był 6 Września. Podczas obiadu niemiłosiernie obserwowałam chłopaka. Dlaczego mam wrażenie, że skądś Cię znam? - zadawałam sobie w kółko to pytanie. Przez cały czas próbuję sobie przypomnieć, ale na marne.

- Ena przestań się gapić na tego mięśniaka i pogadaj ze mną! - zaczęła Sonia - Zachowujesz się jak mała zakochana dziewczynka - dokończyła z dziwnym uśmieszkiem.
- Przestań, sama dobrze wiesz, że jestem za bardzo „sobą" by się zakochać - powiedziałam.
- Więc dlaczego wpatrujesz się w niego jak napalona 14-latka? - zapytała.
- Ja nie „wpatruje się w niego jak napalona 14-latka". Ja po prostu go obserwuje - odparłam
- A co to za różnica?
- Eh... Sonia, po prostu mam wrażenie, że skądś go znam. To tyle i kropka.
Na tym zakończyła się nasza konwersacja, rozeszłyśmy się do pokoi, by po godzinie spotkać się na placu. Na twarzy Soni widniał dziwny grymas, którego nie potrafiłam odczytać.

Następnego ranka na śniadaniu, nie wytrzymałam.
- Sonia co jest? -zapytałam.
- Nic - odparła beznamiętnie.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak... Mnie możesz powiedzieć, martwię się o ciebie - powiedziałam.
- Eh... No dobra... Bo moja rodzina wczoraj dzwoniła do ośrodka i -urwała.
- I co? - zapytałam, chociaż domyślałam się, jaka będzie odpowiedź.
- Ena... Ja... Zabierają mnie stąd... - powiedziała, jej oczy zrobiły się szkliste.
- Kiedy? -dopytywałam.
- Jutro po południu - odparła prawe przez łzy.
- To fantastycznie - powiedziałam - W końcu się stąd wyrwiesz!
- Ena ja nie chcę cię zostawiać tutaj... samą.
- O mnie się nie martw, dam sobie radę, zawsze dawałam - pocieszałam dziewczynę - Ciesz się, że w końcu się stąd wynosisz, że jesteś wolna.
- Ena, ja .... Eh, to nie tak, że się nie cieszę. Trudno jest mi to wytłumaczyć... Szczerze mówiąc, to z jednej strony jestem szczęśliwa, że już mnie tu nie będzie, ale z drugiej jestem smutna, bo muszę zostawić tutaj ciebie. Znowu nie będziesz miała do kogo się odezwać. Kiedy ja się tutaj pojawiłam, to ty mi pomogłaś, wsparłaś, a ja? Nic dla ciebie nie zrobiłam... i jeszcze zostawiam cię teraz.
Chciałam się rozpłakać, ale musiałam być twarda. Wiedziałam, że jeśli się rozpłaczę, będzie tylko gorzej. W sumie cieszyłam się, że dla niej to koniec. Tylko że ja znowu będę sama...
- Sonia naprawdę nie martw się o mnie. To nieprawda, że nic dla mnie nie zrobiłaś. To ty otoczyłaś mnie miłością i zaufaniem. To przez ciebie nie zbzikowałam do reszty. Naprawdę bardzo ci za to dziękuję.
Resztę dnia spędziłyśmy w swoim towarzystwie, rozmawiałyśmy i wspominałyśmy. W końcu nastał wieczór, trzeba było wracać do pokoi. Z bólem pożgałam przyjaciółkę i udałam się do pokoju.

Była 16:09. Siedziałam z Sonią w jadalni i czekałam na jej rodziców. Nie rozmawiałam z nią, bałam się, że jeśli coś powiem, to wpadnę w histerię i się rozpłaczę. Wpatrywałam się w jeden punkt, którym był mały obraz na przeciwległej białej ścianie. Po około 15 minutach ciszy odezwała się Sonia.
- Przyjechali - oznajmiła. Faktycznie chwilę później do sali weszło 2 ludzi: kobieta i mężczyzna. Rozejrzeli się po pomieszczeniu i zawiesili wzrok na mojej przyjaciółce. Szatynka około 45 lat zaczęła iść w naszą stronę, równocześnie z nią poszedł brunet w podobnym wieku. Dopiero teraz, gdy byli przy nas kobieta spojrzała się na mnie. Jej oczy mówiły mi, że mam ich na chwilę zostawić, więc wycofałam się o kilka kroków i usiadłam przy stoliku. Po pewnym czasie kobieta podeszła do mnie i zaczęła dziękować, że opiekowałam się jej córką i, że byłam przy niej cały czas. To się robi już nudne...
- To ona się mną zajęła -powiedziałam krótko i poszłam żegnać się z Sonią.
-Jak tam? - spytałam - gotowa do drogi?
Nie odpowiedziała na moje pytania. Rzuciła mi się na szyję.
- Obiecaj, że będziesz pisać! - powiedziała przez łzy.
- Obiecuję - odparłam i zacisnęłam oczy. W tym momencie ojciec Soni zawołał, że już jadą.
- No to pa...
- Chyba... Do zobaczenia - poprawiła mnie i spojrzała w oczy.
- Tak, do zobaczenia. Spokojnej podróży. Uściskałam ja jeszcze raz. Samochód odjechał a ja znowu zostałam sama w czterech ścianach tego „więzienia". Przez cały czas nie pokazywałam emocji, więc w swoim pokoju dałam im upust. Zrzuciłam pancerz twardej dziewczyny i znowu stałam się słaba i nieużyteczna. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i zaczęłam cicho szlochać. Nie wiem, ile czasu mięło, od jakiegoś czasu tylko leżałam i słuchałam bicia swojego serca. Naraz usłyszałam dziwny dźwięk jakby tłuczonego szkła. Wytarłam oczy i wstałam, wyszłam na korytarz. Zaczęłam powoli iść w kierunki schodów. Właśnie przechodziłam obok pokoju numer 7, drzwi były otwarte, na podłodze leżała zbita szklanka... Z prawej strony usłyszałam kroki dobiegające gdzieś ze schodów. Szybko uciekłam do pokoju i nasłuchiwałam jeszcze chwile pod drzwiami.
Resztę dnia spędziłam nad zastanawianiem się jak to możliwe, że słyszałam, jak rozbija się szklanka. Przecież nie jest to głośny hałas, nie słyszałabym tego przez drzwi i 2 pomieszczenia dalej. Nie mogłam tego słyszeć, ponieważ mój pokój był dźwiękoszczelny, inaczej inne obiekty co noc słyszałyby moje nocne wrzaski. Bez wątpienia mój słuch znacznie się polepszył, nie wiem z jakich przyczyn. Stwierdziłam, że nikomu o tym nie powiem. Jeśli bym to zrobiła, byłoby jeszcze więcej badań, więcej igieł.  

Smocza Wychowanka ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz