#31

2.9K 241 20
                                    

Kochani... Nadszedł ten dzień... Dodałam w końcu (ten dokończony) rozdział, który bardzo chciał być opublikowany i publikował się 3 razy niedokończony.

--------------------------

Szłam szybko korytarzami, za niecałą godzinę pod posiadłość zgromadzą się ludzie. Musiałam się czymś zająć, inaczej wybuchłabym płaczem. Trzeba się przebrać, tak to dobry pomysł. Muszę zmienić te brudne, przepocone, trochę osolone ciuchy. Jak torpeda wparowałam do swojego pokoju, następnie o mało nie wyrwałam drzwi od garderoby. Chwyciłam pierwsze lepsze ciuchy i poszłam do łazienki. Rozebrałam się, a brudne ubrania niedbale rzuciłam na podłogę, wchodząc pod prysznic, odkręciłam kurek z gorącą wodą. Chwilę później cała kabina wypełniła się parą, a ja nie mogąc już wytrzymać, dałam upust emocjom.
Po kąpieli szybko zarzuciłam na siebie nowe ciuchy i wyszłam z pokoju. Na korytarzu nie było żywej duszy, nie było słychać żadnych odgłosów. Ta cisza stała się przytłaczająca jak nigdy. Mam jeszcze dwadzieścia minut, tylko nędzne dwadzieścia minut. Stwierdziłam, że pójdę do kuchni, bo choć nie miałam ochoty jeść, było to konieczne, bym nie zemdlała. Wchodząc do pomieszczenia spostrzegłam na drugim końcu Devona. Stał tyłem, więc jest szansa, że nie wie o mojej obecności i tak powinno zostać. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Najciszej jak to było możliwe, postanowiłam się wycofać. Byłam już przy drzwiach, odwrócona tyłem do niego. Jeszcze jeden krok...
- Ena?- Skuliłam się na dźwięk jego głosu i obróciłam na pięcie, tak że stałam twarzą doń.
- Wszystko okey? - spytał.
- Tak, jest ok. - odparłam lakonicznie.
- Na pewno? Wiem, co się stało, przede mną nie musisz udawać. Wiesz o tym, prawda?
- Tak wiem. - wzięłam jabłko do ręki i otarłam o bluzkę, a następnie wzięłam gryza.
- Więc czemu...
- Przyszłam sobie tylko coś zjeść, daj mi spokój - w tym momencie przyszli Rayan i Sonia, gdy zobaczyli naszą dwójkę ucichli.
- Ena... Tak mi przykro, to dla ciebie pewnie wielki szok, jak się czujesz? Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? - zalała mnie kaskadą pytań. Wolałabym być teraz sama, mogłam nie wychodzić z pokoju. Nie dość, że czułam się przytłoczona przez różne emocje, które buzowały w mojej głowie, to jeszcze przez take pytania moja złość rosła bardziej.
- Na boga nic mi nie jest! Powiedziałam, że jest okey, dajcie mi spokój! Zajmijcie się swoimi sprawami - wrzasnęłam i wyszłam, zostawiając przyjaciół w osłupieniu.
Wróciłam do pokoju, gdzie zostałam do czasu, aż do moich drzwi zapukała Ellise. Poinformowała mnie, że to już ta chwila. Niepewnie wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę balkonu. Nogi miałam jak z waty, w gardle pojawiła się gula, a w głowie mętlik. Co teraz powiedzieć?! Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nigdy nie przemawiałam do ludzi, jak mam ogłosić im śmierć władcy. Moja pewność siebie słabła z każdym kolejnym krokiem. Znalazłam się w korytarzu, na którym końcu widniały szklane drzwi w bukowej ramie, prowadzące na niewielki balkon. Czułam, jak kolory odpływają z mojej twarzy. Po co kazałam to robić? Mogłam zostawić to matce, ona poradziłaby sobie lepiej. Powoli pokonywałam ostatnie stopnie, jakby miały uratować mnie od przemówienia. Gdy doszłam już w upragnione miejsce, wzięłam głęboki oddech, a potem szybko wypuściłam powietrze, tym samym zaciskając oczy.
- Dasz rade - poczułam ciepłą dłoń na ramieniu. Nie musiałam domyślać się, kto to był. Obecność Devona wyczułam, gdy tylko weszłam do korytarza. Obok niego stała mama wraz z Neveną. Uśmiechnęłam się blado i stanęłam przy szafirowej barierce. Niebo, które zazwyczaj było błękitne i bez skazy, przykryte zostało szarą kołdrą, która zaraz miała pęknąć. Spojrzałam w dół na tłum, który nie był zadowolony, że musiał przyjść i przerwać swoje prace.
- Kochani - zaczęłam - kazałam zabrać was tutaj, by ogłosić, że nasz kochany władca odszedł. Teraz przebywa wraz ze swoimi pobratymcami pod opieką Cannahara - powiedziałam bez obijania w bawełnę - zostaliśmy zdradzeni! Nasz wróg podjął się haniebnych czynów i wbił nam nóż prosto w plecy - po zebranych wezbrała się fala głosów. Jedni krzyczeli, inni lamentowali, kobiety płakały. Cóż nie dziwię im się, sama miałam ochotę krzyczeć, ale musiałam zachować spokój - Rodacy! Nie pozwólcie Argogowi cieszyć się naszym cierpieniem - gdy powiedziałam jego imię, tłum momentalnie ucieszył się, a dziesiątki speszonych par oczu wpatrywało się w moją postać - Nie bójcie się tego imienia, albowiem nie warto bać się istoty, która niebawem zostanie wymazana z kart historii... Rozpacz, którą czujecie, przemieńcie w siłę do walki. Ja będę waszym orężem! Waszą siłą! Waszą przepustką do lepszego świata. Nie obiecuję, że wszyscy wrócimy do domu. Skutkiem każdej bitwy jest śmierć, ale z pewnością wrócimy jako zwycieżcy. Nie pozwolę, aby to, co mój ojciec, a weź król, budował przez całe życie, rozpadło się w kilka chwil. Wróćcie do swoich domów, a dowódców armii i naszych sojuszników zapraszam do Wielkiej Sali, by ponownie omówić plan działania - powiedziałam, po czym odwróciłam się od tłumu i odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na moją rodzinę i Devona. Moja rodzicielka miała łzy w oczach a chłopak, który trzymał Nevenę patrzył na mnie z troską. Podeszłam do nich niepewnie, miałam wrażenie, że moja mama nie jest zadowolona z tego przemówienia.
- Nie powinnaś składać obietnic, których nie będziesz w stanie spełnić - wypaliła.
- Wiem o tym mamo, ale nic takiego nie zrobiłam - broniłam się.
- Powiedziałaś, że wrócimy wygrani, a są na to marne szanse. Nie powinnaś dawać fałszywych nadziei - odparła.
- Nie daje fałszywej nadziei! Ja po prostu próbuje zagrzać ich do walki chcę, aby przez ten ostatni czas mieli sens życia. Aby mieli chęć bronić swój dom. Wiem, że nasza sprawa nie wygląda dobrze, ale jestem pewna to wszystko będzie korzystne właśnie dla nas - odparowałam.
Mama nic nie odpowiedziała, tylko przeszyła mnie wzrokiem, jakby chciała odszukać we mnie odpowiedzi na trapiące ją pytania.
- Chodź, powinniśmy być już w sali - powiedziałam do Devona, który odstawił Nev na ziemię.
- Powinnaś odpocząć - stwierdził, gdy szliśmy korytarzem.
- Nie mam czasu na odpoczynek - zbyłam go.
- Nikt nie będzie Cię o nic winił. Wiem, że jest ci teraz ciężko, naprawdę Powinnaś trochę odpocząć - nalegał.
- Słuchaj, jestem już dorosła, wiem, co muszę zrobić. A tak się składa, że teraz nie mogę pokazać słabości. Muszę być twarda, wyłączyć emocje - powiedziałam. Chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć, ale otworzyłam drzwi od Wielkiej Sali. Przy stole siedziało kilka osób. Brakowało jeszcze dwójki, na którą nie musieliśmy długo czekać.

Smocza Wychowanka ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz