Na wstępie miśki wy moje, chciałabym was przeprosić za nieobecność.
Możecie sobie puścić nutkę dla zabicia ciszy (wtf?) oczywiście nie ma nic wspólnego z historią.
Przeczytajcie notkę na dole :)------------------------------------------------------------------------------
- Ilu mamy ludzi? - rozległ się głos, przerywający ciszę w sali.
- Posiadamy dwudziestotysięczną armię, Panie - odparł Nikolas. W pomieszczeniu usłyszeć można było ciche szepty i parsknięcia.
- Nie mamy szans - wyrwał się jeden z młodszych wojowników. Sama nie wiem, dlaczego tu siedział, co prawda był w moim wieku, ale za młody był na dowódcę armii.
- Kto to? - szepnęłam do Devona, który siedział jak zawsze obok mnie.
- To Tyrson, najmłodszy władca krajów lodowych. - wyjaśnił.
- Ludzie! To nie nasza wojna - wstał - Dlaczego mamy ponosić straty za nie nasze winy? - te słowa skierował do ojca - Dlaczego mamy przelewać krew za obcą ziemię?! To nie jest nasza sprawa! To nie my tu zawiniliśmy, tylko oni. To na tej krainie i na jej Bogu chce zemścić się Argog! - usiadł z powrotem na miejsce.
Mój ojciec chciał coś powiedzieć, lecz go uprzedziłam. Może i mam z nim na pieńku, ale nikomu nie pozwolę poniżać mojej rodziny. Nie teraz, gdy znowu jesteśmy razem.
- Z całym szacunkiem, Panie, ale w tej sprawie się mylisz. - powiedziałam, oczy wszystkim były skierowane na mnie. - To nie jest tylko nasza wojna. Może i nasze szanse są nikłe, ale z waszą pomocą będą większe. Musimy wykorzystać element zaskoczenia! Argog nie spodziewa się odparcia ataku z naszej strony, myśli, że nie będziemy przygotowani.
- Co to ma do rzeczy?! - Przerwał mi - To nie nasze ziemie i nie nasza wiara!
- Młodzieńcze, proszę cię, byś odnosił się do mojej rodziny z szacunkiem. - ryknął mój ojciec- Moja córka wysłuchała do końca twojej wypowiedzi. - dokończył, na co chłopak zaklnął coś pod nosem.
- Dziękuję ojcze. - przytaknęłam w jego stronę - Tyrsonie, szkoda, że twoja wielka duma nie przekłada się na maniery - powiedziałam w jego stronę, można było usłyszeć ciche parsknięcia. - Wracając, masz rację, same ziemie nie są pod twoją władzą, ale co do wiary mogę się posprzeczać. Ale nie zebraliśmy się tutaj, by rozmawiać o religii. - Podeszłam bliżej chłopaka - Nikogo nie zmuszam, by walczył za te ziemie, ale spójrzmy na sprawę racjonalnie. Jeśli Argog zdobędzie nasze królestwo, czy zaprzestanie? Nie! Będzie szedł dalej i podbijał kolejne krainy, a gdy dojdzie do twojej młody władco lodowców, nie będziesz miał kogo poprosić o pomoc, bo nikt nie będzie już w stanie. Czy nie lepiej jest połączyć siły, puki jest na to czas i miejsce?! - ostatnie słowa skierowałam do wszystkich zgromadzonych. - Zostawię cię teraz, byś to przemyślał, a teraz przepraszam, ale razem ze swoim towarzyszem mamy trening. My spojrzeliśmy prawdzie w oczy i nie zamierzamy zostawić ludzi samym sobie. - Skinęłam w stronę Devona.
- Efektowne wyjście? - usłyszałam głos w głowie.
- Efektowne wyjście! - odparłam i uśmiechnęłam się. Devon w jednej chwili pozbył się człowieczej postaci, a ja ukłoniłam się teatralnie do Tyrsona i wyskoczyłam przez wielkie otwarte okno. Za mną wyskoczył Devon i złapał nad ziemią, po czym z powrotem wzbił się w powietrze.
Jakoś trzeba przekonać do siebie tych ludzi.
Jak coś robić, to z rozmachem.
A do Tyrsona jeszcze wrócę. Myśli, że jest taki boski, a nie zna nawet historii swojego ludu.
Prychnęłam na samą myśl o tym pacanie. Lot nie trwał długo, do placu treningowego mieliśmy kawałek. Dzisiaj mieliśmy trening na wysokości, co oznaczało, że trzeba będzie osiodłać przyjaciela - to cały czas zabawnie brzmi.
Gdy uporałam się z zakładaniem siodła - oczywiście było dwa razy trudniej, bo Devon musi robić mi pod górkę - zajęłam się swoim ekwipunkiem. Ubrałam zbroję treningową i broń.
Chwilę później leciałam już na czarnej, paskudnej i strasznie narcystycznej kupie żywego mięcha, które zionęło ogniem. Dlaczego tak o nim mówię, myślę i uważam? Ach no tak! Dlatego, że za każdym razem próbuje mnie zabić i zrzuca z wysokości. Spoko po jedenastym razie się przyzwyczaiłam i przestałam liczyć.
Po prawie czterdziestu minutach ćwiczeń, zaczął zbierać się tłumik.
- Mamy publikę - warknęłam cicho. Devon zniżył lot i przeleciał nad ludźmi. Głupek musi się popisać. Jednakże zauważyłam tam naszego kochanego przyjaciela od siedmiu boleści, który próbował podważyć mój autorytet. Prychnęłam na samą myśl o tym farfoclu, karakanie, bydlaku, turkuciu, egoistycznym sumie bez zębów... Chociaż nie, nie obrażajmy sumów.
Dokończyliśmy trening i wylądowaliśmy kilkanaście metrów od grupki gapików. Co dziwne stał tam też mój ojciec, prawie nigdy nie przychodził oglądać, jak trenuje. Pewnie chciał wyrobić sobie miano doskonałego tatusia, śmieszne. Zeszłam z Devona i poszłam przed siebie, zdejmując z głowy hełm. To samo zrobiłam z resztą zbroi i rozsiodłałam smoka. Gdy już skończyłam, odłożyłam z Devonem cały ekwipunek do składzika i poszłam w kierunku ojca.
- Postanowiłeś w końcu przyjść i popatrzeć? - syknęłam w jego stronę.
- Cóż w końcu musiał nastać dzień, w którym musiałem zaszczycić cię swoją obecnością. - odparł.
- Twoja obecność jedynie mi przeszkadza. Nie musisz udawać idealnego ojca przed swoimi "kolegami".
- Tobie jednak nie przeszkadzało, gdy udawałaś przed nimi idealną córkę, która broni honoru ojca.
- Proszę cię! Tu nie chodziło o TWÓJ honor. Nie pozwolę, by ktoś obrażał nazwisko moje, mamy i Neveny. Więc nie dodawaj sobie. - prychnęłam i odeszłam, nie zważając na to, że wszyscy zgromadzeni słuchali naszej rozmowy.
Z dala widziałam biegnącą do mnie siostrę. No tak, obiecałam jej, że po treningu znajdę dla niej trochę czasu.
- Jadnak nie jest taka idealna, za jaką się uważa. - usłyszałam za sobą. Nie no kurde, nie teraz. Spokojnie, oddychaj, spokojnie. Nie daj się sprowokować, jeszcze nie czas na bezsensowne mordowanie... Jednak ten patafian cały czas coś na mnie gada. Ze mną tak się nie gra.
- Daruj sobie, bo zaraz wrócisz z płaczem. - powiedziałam najspokojniej, jak mogłam, jednak nie odwróciłam się.
- Phi! Co możesz mi zrobić? Nie masz szacunku do nikogo, nawet dla ojca!
- Słuchaj kotku, jak zaraz nie zamkniesz tej jadaczki, to będę zmuszona zrobić to osobiście, a tego byś nie chciał. - wlałam w te słowa tyle jadu, ile tylko mogłam.
- Nie boję się ciebie mały bękarcie. - nie no przesadził. Próbowałam być spokojna, nie chciałam mu zrobić większej krzywdy, ale sam się o to prosi.
Odwróciłam się gwałtownie i z odległości kilkunastu metrów przyszpiliłam go do drzewa. Mówiłam, że telekineza jest ekstra? Jeśli nie, to mówię to teraz. Szybkim krokiem podeszłam do niego. Czy ja zawsze muszę mieć na pieńku z sojusznikami?!
- Mogłabym cię podpalić - w tej chwili w mojej dłoni pojawił się ogień, usłyszałam w koło ciche okrzyki zdumienia - lub podtopić - w tej chwili ogień zastąpiła kula wody - bądź wywołać dosłowne tornado w twoich płucach, ale jestem na tyle miła, że tego nie zrobię. - Odeszłam o kilka kroków, jednak cały czas Tyrson wisiał na pniu.
- Dev, pozwolisz? - powiedziałam najmilej, jak umiałam.
- To konieczne? - przewrócił oczami, ale gdy tylko napotkał mój wzrok, zmienił postać. Wsiadłam tym razem bez siodła. Szczerze to jest mi ono niepotrzebne, ale można do niego przypiąć broń, co jest pomocne.
- Zabierzemy naszego kolegę na spacerek - zaśmiałam się cicho. Devon wzbił się w powietrze, nie zapominając przedtem chwycić szponami naszego gościa. Gdy tylko usłyszałam jego paniczny wrzask, zaśmiałam się głośno. Z rozbawieniem spojrzałam jak Tyrson walczy ze sobą, by się nie rozpłakać. Cóż ma chłopak pecha, ale muszę go czegoś uświadomić.
- Weź go jakoś usadź koło mnie, czy coś - Rzekłam. Ta telepatia między nami jest super.
- Nie wieże! Zlitowałaś się nad człowiekiem! Trzeba zrobić z tego święto narodowe! - powiedział i zarazem puścił Tyrsona, a ten zaczął krzyczeć jak mała dziewczynka. Devon zrobił nura tak, że ten wylądował za mną.
- Jeśli chcesz, to możesz złapać mnie w pasie, jeśli się boisz - powiedziałam ze śmiechem. Tyrson tylko prychnął, ale nie skorzystał z tej opcji.
- Jesteś straszną kobietą - przyznał.
- Cóż nigdy nie mówiłam, że tak nie jest - odparłam - A teraz się zamknij, chce ci coś pokazać. Devon leć w tamtą stronę - wskazałam na dosyć gęsty las.
Po kilku chwilach byliśmy na miejscu. Staliśmy przed wejściem do ciemnego jak noc lasu. Zaczęłam do niego wchodzić, a te dwa pacany stały i się gapiły.
- Chyba się nie boicie? - powiedziałam, odwracając się do nich. Na moje słowa obaj coś wymamrotali i dołączyli do mnie. W ciszy pokonywaliśmy drogę, którą znałam tylko ja.
- Tak właściwie to dokąd idziemy? - Zapytał Devon.
- Zaraz się dowiesz - rzekłam.
- Czy to daleko? - spytał drugi towarzysz podróży.
- Nie - odparłam krótko. I tak nastała cisza na całe trzy minuty.
- Daleko jeszcze?! Ty w ogóle wiesz, gdzie idziesz? Pewnie się zgubiłaś! - zawył Tyrson. Nawet się nie odwróciłam, tylko wydałam z siebie gardłowy pomruk.
- Zamknij się lepiej, jeśli chcesz żyć - wymamrotał do niego Devon - Lepiej jej nie irytować, tym bardziej w takim miejscu. Tutaj nikt nie znajdzie naszych zwłok.
- Cannaharze dlaczego? - wzniosłam ręce ku koronom drzew.- Już żałuje, że was tutaj zabrałam. - powiedziałam zirytowana - A tak na marginesie, to nie jest dobre miejsce na mordowanie.
- Niby czemu? - mruknął Tyrson.
- Bo moi drodzy, marudni chłopcy jest ziemia podlegająca świątyni, tym samym jest to ziemia święta - wytłumaczyłam.
- Jakiej znowu świątyni? Tu nic nie ma. - odparł Devon rozglądając się po polance, na której właśnie staliśmy.
- Nie tylko wzrok służy do patrzenia. - odparłam i stanęłam przy wielkim głazie. Wyjęłam mały szkarłatny nożyk, który trzymam przy sobie i rozcięłam skórę dłoni. Z nacięcia wypłynęła stróżka krwi. Zacisnęłam rękę, a ciecz pokapała w wyżłobiony na kamieniu wzór. Gdy już cały wzór wypełnił się krwią, spojrzałam na chłopaków. Ich miny utwierdziły mnie w przekonaniu, że to ja tutaj jestem mężczyzną.
- To swojego rodzaju ofiara - wyprzedziłam ich pytania. W tym samym momencie ziemia koło kamienia rozstąpiła się, ukazując marmurowe schody, które prowadziły w ciemną otchłań. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To jak wchodzimy? - zadałam pytanie, chociaż wiadome było, że i tak tam pójdziemy.
- Mam zejść w to ciemne... coś? - wydukał Tyrson.
Serio?! Naprawdę mogłam ich nie brać, ale potem bym słuchała wielkich żali.
Jak ja się poświęcam dla dobra tego kraju!
- Tak lepiej? - zapytałam, gdy w mojej ręce pojawiła się kula niebiesko-czerwonego ognia.
- O wiele lepiej.
- Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało, że trafiłeś na tron...
- Ty poradziłabyś sobie lepiej? - odparł zirytowany.
- Z pewnością - powiedziałam, na co prychnął - Ja nie boję się zejść do ciemnego pomieszczenia- Nie ma to, jak dobić leżącego.
- Ena, daj mu już spokój - wtrącił Devon.
- Po kogo stronie stoisz?!
- Aktualnie to bronię męskiego honoru - wyprostował się dumnie.
- Doprawdy? A ja myślałam, że wyparowała ona przy pierwszym naszym spotkaniu.
- Nie powiedziałbym. Pamiętaj kto cię wyciągnął z ośrodka - przemówił.
- Zamknij się - wycedziłam przez zęby.
- Uuuu chyba trafiłem w czuły punkt - wyświergotał.
- Możesz się zamknąć! - wrzasnęłam - Nie przypominaj mi tego, okey. Poza tym nikt cię nie zmuszał do tego.
- Twój ojciec...
- Jak widać nic pożytecznego nie wniknęło z postępowania mojego ojca - przerwałam mu - Wiesz jak to ciężkie, gdy to w dużej mierze przez ciebie wybucha cholerna wojna? Wiesz jak trudno mi udawać twardą, a w pokoju z trudem powstrzymuje płacz? Wiesz? Nie, nie wiesz, nikt nie wie! Lepiej byłoby dla wszystkich gdym została w ośrodku. A teraz? Będę uczestniczyć w chorej wojnie, w której chodzi o moje dziwne zdolności, nad którymi ledwo panuje! - zaśmiałam się sucho. - Gdybym została tam, gdzie byłam prawdopodobnie wojna tak czy inaczej, by wybuchła, ale to nie ja byłabym głównym celem... - urwałam.
- Choć w dużej mierze chodzi im o mnie, to ja powinnam mówić, że to nie moja wojna - spojrzałam na Tyrsona - Bo jakby nie patrzeć, to ja nawet nie należę do tego świata - Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do ściany, która była ledwo widoczna. Chwyciłam pochodnię i zapaliłam ją ogniem z dłoni. To samo zrobiłam z resztą, jednym ruchem zapaliłam wszystkie. Dopiero teraz ukazały się kolumny ze złotymi zdobieniami, wielkie regały pełne zakurzonych ksiąg. Pod stopami mieliśmy marmurowe płyty, które zapewne odbijałby światło pochodni, gdyby nie gruba warstwa brudu.
Odwróciłam się z powrotem do towarzyszy, ale wtedy moja twarz napotkała przeszkodę, której nie zdołałam wyminąć i tak mój nos wbił się w pierś Devona.
- Przepraszam - szepnął mi do ucha - Nie wiedziałem, że tak to znosisz.
- Co ty tak właściwie robisz?
- Ymmm, przytulam cię? - odparł.
- To przestań - odparłam zażenowana i jakimś cudem wydostałam się z uścisku. Podeszłam do jednego z regałów i wyjęłam najmniej zakurzoną księgę i rzuciłam do Tyrsona, który nie wiedział, co się dzieje. Szczerze to mu się nie dziwię, bo ja też nie wiedziałam do końca, co właśnie miało miejsce. - Otwórz tam gdzie zaznaczone i przeczytaj. - rozkazałam, a sama usiadłam na zimnej posadzce, Devon zrobił to samo.
- Naprawdę bardzo mi przykro... - zaczął.
- Spoko, nie musisz się nade mną rozczulać. To był słabszy moment - spojrzał na mnie pytająco - Mam okres - wyjaśniłam. Devon zaczął się śmiać, a Tyrson nie wiedział, o co chodzi.
- Co to jest? - zapytał Tyrson.
- Jak mówiłam, nie pasuje do tego świata. Może i tu się urodziłam, ale ja do niego nie należę.
- Ja nadal nie wiem co to jest - jęknął Tyrson.
- Nie chcesz wiedzieć, ale chłopcy w twoim wieku powinni wiedzieć - zaśmiałam się.
- Nie do końca, tutaj kobiety tego nie mają - poinformował mnie Devon - Widocznie nabrałaś ziemskich cech, by wtopić się w tło.
- Ale jak?!
- Mamy dobrych Czarowników - podsumował.
- Skoro są tacy dobrzy, to gdy Reen zdejmował ze mnie ten czar, tego też mógłby się pozbyć - odparłam trochę zirytowana.
- Cóż muszą być jakieś skutki uboczne. Lepiej to niż wielka brodawka na nosie. - zaśmiał się.
- Chyba masz racje -zaśmiałam się razem z nim.
- Dobra chyba się nie dowiem co to - wtrącił się Tyrson.
- Nie jest mi dane udzielać ci takich informacji. I nie gadaj, tylko czytaj, nie mam zamiaru siedzieć tu całego dnia. Obiecałam siostrze, że się z nią pobawię - puki będę mogła - dodałam w duchu.
~*~
Po około dziesięciu minutach Tyrson przeczytał to, co mu kazałam i wtedy dopiero zaczęło się piekło.
- O Boże... To ja przybyłam tutaj niecałe osiem miesięcy temu, a pojmuje więcej niż ty. - jęknęłam. - Ty naprawdę nie wiedziałeś nic o swojej krainie.
Tyrson posłał mi ostre spojrzenie, umilkłam.
- Czyli: Pierwotnie Cannahar był władcą także naszych krajów, ale jeden z mieszkańców gór się zbuntował. - upewnił się.
- Oraz utworzył rebelię i przeciwstawił się mu. - dodałam, znudzona.
- Gdyż chciał przejąć władzę nad ojczyzną?
- Tak.
- Odebrał podstępem te ziemie władcy, a ten widząc, że sam nie da rady zaopiekować się tak rozległym państwem, rozdzielił je i podarował zaufanym osobom?
- dokładnie - ziewnął Devon, który tez był już znudzony tą rozmową. - Nawet ja już to pojąłem.
- Zapomniałeś dodać, że ludzie gór, kilkadziesiąt lat po śmierci Cannahara, postanowili zmienić wiarę. Wymyślili Boga na wzór pierwotnego. - dodałam.
- Dzięki, że mi przypomniałaś. - uśmiechnął się ironicznie.
- Nie ma za co,a teraz, jeśli już wszystko rozumiesz, wracajmy do domu, siostra na mnie czeka.
Podnieśliśmy się z podłogi i udaliśmy się do wyjścia.
- Chciałbym Cię przeprosić, nie wiedziałem o tym. W moim kraju nikt o tym nie mówi. - Zaczął się tłumaczyć.
- Tutaj to też zostało zapomniane - wytłumaczyłam.
- Skąd wiedziałaś o tym miejscu? - zapytał Devon.
Nie lubiłam kłamać, ale nie mogłam powiedzieć prawdy.
- Nie mogę Ci powiedzieć, kiedyś nadejdzie czas, kiedy poskładasz wszystkie kawałki układanki - odparłam.
- Czy ty musisz zawsze mówić jakimiś zagadkami?!
- Szczerze, to tak.
I tak zapanowała cisza.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo wam dziękuję za to, że nie zapomnieliście o tym opowiadaniu :)
A teraz pytanie:
Jedzie ktoś 26 Sierpnia na Zlot Nocnych Łowców do Poznania?
Nefilim łączmy się!
Jeśli ktoś by się tam wybierał i chciałby spotkać, pogadać zIzzzy102 lub Kattiena To będzie to możliwe :)
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, rozdział niesprawdzany.
(Wattpad nie chciał oznaczyć mojej kat :-:)
CZYTASZ
Smocza Wychowanka ✅
FantasyBudzisz się w środku nocy zlana potem, przerażona i zagubiona. Rozglądasz się po pokoju, nic nie uległo zmianie. Uspokojenie się przychodzi Ci z wielką łatwością, przecież robiłaś to dziesiątki razy. Nie próbujesz krzyczeć, czy szlochać... Nie ma...