Rozdział 10

7K 458 30
                                    

 Jechaliśmy już dobre parę chwil. Na rozstaju dróg Devon zatrzymał motor, zaczęliśmy iść. W moich butach powstała kopia pustyni, którą właśnie podążaliśmy. Szliśmy w ciszy, sądząc po położeniu gwiazd i księżyca było trochę po północy.

- Sto lat - mruknęłam pod nosem do siebie. Szliśmy już ze 30 minut, żadne się nie odzywało. Słychać było tylko piasek rozsypujący się pod stopami i śpiew wiatru. Było chłodno. Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Wzdrygałam się za każdym razem, gdy lodowaty podmuch przeszywał moje ciało. Dodatkowo, jakby było mało, miałam straszne wyrzuty sumienia. Zostawiłam swojego przyjaciela w tym okropnym miejscu. Wiem, że sobie poradzi, ale dlaczego nie mógł iść z nami? Dlaczego w ogóle ja tutaj jestem?! Powinnam teraz leżeć w swoim pokoju i czekać aż dopadnie mnie kolejny koszmar, a gdzie jestem? Na wielkiej, zimnej pustyni z chłopakiem, którego znam od zaledwie tygodnia. Kompletnie mi odbiło! Dlaczego ja idę za tym "osobnikiem", nawet nie wiem, jakie są jego zamiary!
Dość tego, czas, aby wszystko mi wytłumaczył. Tu i teraz. Zatrzymałam się.

- Stój - powiedziałam. Devon nie zareagował, dalej szedł przed siebie. Taki ktoś jak ON nie będzie mnie ignorował. Nie dam sobie w kasze dmuchać.
-Stój - krzyknęłam jeszcze raz. Nic, zero reakcji - Masz się natychmiast zatrzymać!
Podziałało. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Słucham - warknął.
- Ty słuchasz - powiedziałam z niedowierzaniem - To JA słucham. Sądzę, że należą mi się jakieś wyjaśnienia.
- Nie ma na to czasu. Gonią nas, musimy iść. - powiedział.
- Nigdzie nie pójdę, dopóki nie powiesz mi, dokąd mnie prowadzisz i czemu zabrałeś mnie ze sobą! -byłam zła - Nie obchodzi mnie, że nas gonią. Masz mi wszystko wytłumaczyć. Co zdarzyło się w pokoju? Każesz mi sobie ufać, ale nie mam do tego żadnych podstaw. Cały czas milczysz! - Umilkłam na chwilę, by przyjrzeć się jego twarzy. Nie potrafiłam odczytać z niej emocji. Dopiero teraz poczułam lekkie pieczenie w palcach. Spojrzałam na nie. Były czerwone, a spod paznokci wychodziły małe płomienie. Nie, nie wierzę to znowu się dzieje. Do moich oczy napłynęły łzy. - wesz, jak się czuję? -mówiłam spokojniej z lekko zachrypniętym głosem - Jak szmata, która zostawia swojego przyjaciela na pastwę losu w ohydnym ośrodku... Jak... Jak dziwoląg. -zaśmiałam się lekko- Jestem potworem! - Wrzasnęłam- Widzisz?! - uniosłam ręce do góry, paliły się. Upadłam na kolana i zgięłam się w pół. Po moich policzkach spływały łzy, które piekły mnie od zimna. Przyłożyłam dłonie do uszu - Jestem potworem - szeptałam te słowa przez łzy. Płomienie zajęły całe moje ciało. Nie czułam już chłodu. Moje ciało emitowało ciepło - to był chyba jedyny plus tej "mocy". Drżałam - nie z zimna- ze złości, byłam wściekła... Byłam wściekła, bo nic nie rozumiałam, w głowie miałam mętlik. Nie umiałam poukładać sobie ostatnich zdarzeń, nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
Poczułam, że silne ramiona oplatają moje ciało. Zacisnęłam oczy i stwierdziłam, że nie ma sensu już się nad sobą użalać.
Rodzina, która przywiozła mnie do tego miejsca, a potem zostawiła, jak bym była psem, którego można zostawić przy drodze, gdy się nim znudzi.
Wyjazd najlepszej przyjaciółki. I strata przyjaciela.
Miano wariatki lub dziwoląga.
Moje dotychczasowe życie nie było usłane różami, jednak nie dałam się złamać. Nie upadłam wtedy, więc nie upadnę teraz.
Moje nowe zdolności mogę wykorzystać. Mogę ukarać tych, którzy kiedykolwiek mnie obrazili, lub zrobili coś, czego sobie nie życzyłam. Kto powiedział, że muszę cały czas być tą niewinną osóbką? Każdy z nas ma trochę mroku a duszy.
Uniosłam powieki, już nie łkałam. Odepchnęłam ręce Devona i wstałam. W oddali usłyszałam krzyki 5 mężczyzn. Spojrzałam na czarnowłosego chłopaka, który stał już koło mnie.
-Musimy się pośpieszyć, bo nas odrwią -powiedział i chwycił mnie za ramię.

- I o to mi chodzi - odparłam - Mam już dość tej ucieczki.
- Nie mówisz poważnie. Nie po to cię stamtąd wyciągałem, byś teraz tak po prostu się im oddała - mówił- Poza tym ONI nie dadzą ci nawet szansy na wyjaśnienie. Zabiją cię na miejscu - dodał.

- kto powiedział, że zamierzam się im oddać - prychnęłam- Nie zabiją mnie, bo to ja ich ukatrupię - w tym momencie w moich dłoniach pojawiły się ogniste kule.
Strażnicy, którzy jechali na motorach byli coraz bliżej nas. Gdy jeden z nich był około 10 metrów od nas, rzuciłam w jego stronę kulą ognia. Motor wybuchł. Pozostała czwórka zdążyła zejść z motorów i szła w naszą - a raczej moją stronę, bo Devon dosłownie rozpłynął się w powietrzu - z załadowanymi karabinami. Nie zniechęciło mnie to do działania, wręcz przeciwnie. Wyskoczyłam do przodu i wbiłam płonącą rękę w pierś mężczyzny z bronią- nawet nie zdążył zareagować. Pozostała trójka zaczęła strzelać w moją stronę, lecz każdy pocisk mnie mijał. Zajęłam się kolejnym przeciwnikiem, z tym nie było tak łatwo, ale dałam radę. Już miałam się odwrócić, by znokautować kolejnego i prawie uderzyłam Devona. Byłam zdumiona, stał tam, a koło niego leżały dwa martwe ciała. Na jego twarzy w przeciwieństwie do mnie malował się gniew.
- Widzisz - wskazał na ciała - Przez ciebie musiałem ich zabić... Zadowolona!
Prychnęłam.

- Ja nie kazałam ci ich zabijać. Poradziłabym sobie!
- Taaaak... Gdyby nie ja już byłabyś martwa! Co ci strzeliło do głowy, żeby zabijać tych gości!?
- CO?... CO?! Teraz przynajmniej nikt nas nie ściga, mamy spokój.
- Na ile ? Dzień?! Zobaczą, że ich załatwiłyśmy i wyślą więcej! Nie pomyślałaś o konsekwencjach.

Zamarłam. Miał rację, nie pomyślałam. Teraz jesteśmy na straconej pozycji.
Zrobiło mi się słabo, ogień powoli znikał z mojego ciała. Dopiero teraz zrozumiałam, co zrobiłam. Zabiłam troje ludzi!
- Jezu co ja zrobiłam... - powiedziałam na głos. Do moich oczu napłynęły łzy. - Zabiłam troje ludzi - zaczęłam szlochać. Devon zauważył to i mocno przytulił. Cała się trzęsłam.
- Ciiii - zaczął mnie uspokajać - To nie twoja wina... To przez ogień, który jest w tobie. Nie panujesz nad nim. Ale już niedługo... Musimy tylko dość do celu.
Nie rozumiałam, o co mu chodzi.

- Dziękuję - zaczęłam - za uratowanie mi życia -dokończyłam.
- Nikomu nie dam cię skrzywdzić - ujął moją twarz w dłonie - Rozumiesz? Nikomu. Przy mnie jesteś bezpieczna.
- Wiem -wyszeptałam.
- Musimy iść - powiedział
- Wiem - odparłam - dokąd idziemy?
- Do jeziora Tahoe - odparł z uśmieszkiem.

----------------------------------------------------------------------------------

Jezioro Tahoe - jezioro w południowo-zachodnich Stanach Zjednoczonych, na granicy stanów Nevada i Kalifornia. Położone w górach Sierra Nevada na wysokości 1897 m n.p.m.

Hejka. Przepraszam, że tak długo niczego nie było... Brak weny ...
Co uważacie o zachowaniu Eny?
Co wogóle myślicie o głównej bohaterce?  










Smocza Wychowanka ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz