Podniosłam miecz z ziemi i wyjęłam sztylet z głowy stwora. Wytarłam go o rękaw i schowałam.
Usłyszałam cichy okrzyk, odwróciłam się i zobaczyłam Devona leżącego na ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, jaki jest blady. Szybkim krokiem podeszłam do niego i uklękłam.
- Devon! Obudź się! - próbowałam ocucić chłopaka, na marne.- Stracił dużo krwi - stwierdziłam - co się tam stało? - Skierowałam te słowa do mojego przyjaciela.
- Przyszedł po nas, w budynku było dużo strażników. Próbowaliśmy mu pomóc, ale ich było za dużo, jakimś cudem tutaj dotarliśmy, ale on trochę ucierpiał na zdrowiu - skrócił Rayan.
- Dobra - Przetarłam rękami twarz - trzeba mu pomóc, muszę jak najszybciej zawieść go do miasta. Pomóżcie mi go podnieść - Chłopacy zrobili, co kazałam. Camilla też chciała pomóc, chwyciła konia za wodze, ale ten tylko mi pozwala się dotykać, więc stanął dęba i prawie przewrócił biedną dziewczynę.
- Stój! Sama się tym zajmę - powiedziałam i podeszłam do konia. - On słucha się tylko mnie.
Podeszłam do Devona, ale gdy Rayan i Wilson próbowali wsadzić nieprzytomnego na wierzchowca, ten zaczął wierzgać.
- Titus proszę, pozwól. - Spojrzałam w czarne oczy konia- Proszę, muszę go uratować - wyszeptałam.
Koń uspokoił się, skinęłam chłopakom na znak, że mogą go wsadzać w siodło. Wilson trzymał Devona, by nie spadł z siodła. Podałam Rayanowi miecz i sztylet.
- Dasz radę? - spytałam.- Dam - odparł stanowczo - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję - szepnęłam. Chłopak chwycił mnie za ramię.- Wszystko będzie dobrze - powtórzył, na co potaknęłam.
Jednym zwinnym ruchem wskoczyłam w siodło. Koń niespokojnie tuptał, chwyciłam Devona tak, by nie spadł, dla pewności przywiązałam go do siebie linką, która była ukryta w małej kieszonce obok siodła. Chwyciłam wodze.
- Wyślę po was kogoś - krzyknęłam na odchodne.
Mam nadzieję, że dadzą radę.
Liczy się czas.
Jest go coraz mniej.
Devon z każdą minutą robi się bardziej blady.
Gnałam galopem przez równinę, słyszałam oddech konia i krew buzującą w moich żyłach. Zauważyłam, że ktoś zbliża się do nas. Jak okazało się byli to Nick i Mattew. Stanęłam, jak oni. Rudowłosy posłał mi wrogie spojrzenie, chętnie bym je odwzajemniła, ale nie czas teraz na takie wygłupy.
- Około sześciu kilometrów stąd jest grupa ludzi, jedźcie ich eskortować - odparłam poważnie.
- Niby czemu mielibyśmy to robić?
- Jeśli już macie mnie śledzić, to przydajcie się do czegoś - warknęłam - To rozkaz - Powiedziałam stanowczo.
Dodałam łydki i po chwili znów galopowałam w kierunku domu.
Stanęłam przy drzwiach, tak by łatwiej można było wnieść poszkodowanego. Odwiązałam linke i zeskoczyłam z konia.
- Medyka szybko! - krzyknęłam. Jeden ze strażników znikł za drzwiami domu. - Pomóżcie mi go wnieść - powiedziałam do pozostałych dwóch.
Oddech Devona był słaby, za każdym razem towarzyszył mu świst. Strasznie się bałam, musiałam mu pomóc.Ułożyliśmy go na jego łóżku, chwilę potem przybył medyk. Wyprosił wszystkich z pokoju, w tym czasie poszłam rozsiodłać Titusa.
- Dobrze się spisałeś, dziękuje. Należy ci się odpoczynek - powiedziałam na odchodne.
CZYTASZ
Smocza Wychowanka ✅
FantasyBudzisz się w środku nocy zlana potem, przerażona i zagubiona. Rozglądasz się po pokoju, nic nie uległo zmianie. Uspokojenie się przychodzi Ci z wielką łatwością, przecież robiłaś to dziesiątki razy. Nie próbujesz krzyczeć, czy szlochać... Nie ma...