#30

2.9K 253 12
                                    

Siedziałam na krześle obok łóżka, po drugiej stronie siedziała mama, a Nevena spała na małej sofie, która stała pod bladoniebieską ścianą. Devon kilka razy przyszedł zobaczyć, co się dzieje i przy okazji dodawał mi otuchy.

Byłam wpatrzona w wielki księżyc, który w tej chwili wydawał się bledszy niż zawsze. Nagle z ust chorego wydobył się cichy świst, a oczy uchyliły się, ukazując piwne tęczówki. Mama mocniej ścisnęła jego rękę, a oczy się zeszkliły. Wpatrywałam się w mojego ojca z troską i strachem. Wyglądał okropnie.

Skóra była niczym pergamin, na którym gdzieniegdzie widniały linie z atramentu. Żyły widocznie kontrastowały z bladą cerą. Spojrzał na mnie przekrwionymi i podkrążonymi oczyma, z których cały blask wyparował. Z tęczówek, które prawie całkowicie zostały przykryte przez źrenice, sączyło się cierpienie.

Chciał coś powiedzieć, lecz z jego ust wydobył się tylko cichy warkot. Uniósł rękę w moją stronę, a ja zamknęłam ją w mocnym uścisku. Była śliska od potu.

- Tato... Nic rozumiem, co mówisz, przepraszam-udało mi się wysilić na spokojny ton.

Przełknął głośno ślinę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Gdy już to zrobił, zaczerpnął łapczywie powietrza, tak jakby przypomniało mu się coś ważnego.
- Ojcze, co się dzieje? - spytałam przerażona. Ukradkiem spojrzałam na matkę, która tak jak ja, nie wiedziała co zrobić.

- Marinete, przepraszam... Za wszystko. Byłem okropnym mężem, a teraz jest już z późno... - mówił chrypkim głosem. Mowa sprawiała mu ogromną trudność. Za każdym razem, gdy brał wdech, towarzyszył mu potworny świst.
- Ciii, już dobrze. Na nic nie jest za późno, rozumiesz? - głos się jej łamał, a po policzkach spływały słone łzy.
- Nie musisz być dla mnie miła. Wiem, że nie byłem dobrym mężem i przepraszam się za to.

- Byłeś wspaniałym małżonkiem Andre i człowiekiem, a ludzie popełniają błędy-podsumowała mama. Tata uśmiechnął się do niej słabo, ale zaraz po tym wybuchnął krwawym kaszlem. Bez namysłu chwyciłam za ręczniczek i otarłam jego brodę i usta. Przypomniał mi się wtedy fragment z Biblii, gdy jeszcze mieszkałam w ośrodku i znalazłam księgę, wśród zakurzonych kart. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Szybko wyrzuciłam niechcianą myśl z głowy, gdy tylko spostrzegłam, że ojciec uważnie mi się przygląda. Uśmiechnęłam się do niego smutno i z trudem opanowałam łzy, które próbowały wydostać się na wolność.
- Eno... - zaczął.
- Cii, nic nie mów, jesteś moim ojcem, kocham cię. - odparłam, ojciec dostał kolejnego ataku kaszlu.

- Zdradziła nas... - powiedział słabo-zdradziła... Otruła mnie, zdradziła.
- Kto? Tato o kim mówisz?
- Zdradziła, jest już daleko... Odleciała... Czarne skrzydła, czarne skrzydła oznaką buntu, zdradziła... - spojrzałam zdezorientowana na matkę, która była w stanie podobnym do mojego.
- Tato o kim mówisz?

- Atra, zdradziła... Wzniosła się w niebo na piekielnych skrzydłach, czarnych jak noc. - mówił, jak w transie, oczy zaszły mu mgłą. Nagle zamarł i mocniej ścisnął moją dłoń.
- Musisz nas ocalić, jesteś jedyną nadzieją... Ocal nasz lud.
- Nie tato... ty to zrobisz, ja... Ja się do tego nie nadaję, ty to zrobisz. - jąkałam się, powstrzymując potok łez.
- Nie. Jesteś mądrzejsza ode mnie, poradzisz sobie.
- Nawet tak nie mów-wyszeptałam, zignorowałam odgłos łkającej matki, która zdołała pojąć słowa ojca.
- Mój czas się skończył, teraz wszytko jest w twoich rękach... Eno, córo ognia proroczego-wymusił się po raz ostatni na słaby uśmiech. Jego uścisk osłabł, a ręka bezwładnie ześlizgnęła się z mojej. W jednej chwili cały mój smutek zgasł, a zastąpiła go wściekłość. Niekontrolowany gniew wybuchnął we mnie, zostawiając w mojej głowie chaos. Uczucia wydostały się na zewnątrz pod postacią szkarłatno-niebieskiego ognia. Wystraszona Nevena, która zbudziła się na odgłos tłuczonych przedmiotów, które bezwładnie fruwały wokół mnie, podbiegła do mojej rodzicielki i schowała się za jej plecami. Moja mama miała łzy w oczach, które przepełnione były smutkiem, żalem, fascynacją i strachem. Bała się mnie, własnej córki. Sprawiłam, że własna rodzina się mnie boi, musiałam ochłonąć, musiałam się ukryć. Wybiegłam z pokoju, przemierzając korytarz spostrzegłam Devona, który prawdopodobnie szedł w stronę komnaty ojca. Przyspieszyłam kroku i pozostawiłam za sobą tylko osmolone ślady stóp na gładkiej tafli marmuru. Gdy w końcu wybiegłam za bramy mojego domu, uświadomiłam sobie, że kompletnie nie wiem co robić, nie wiedziałam dokąd biec. Prostą drogę, przed siebie. Biegłam już krótką chwilę, zaczynało brakować mi powietrza od płaczu i zmęczenia. Wtedy obok mnie wyrósł kary ogier. Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam się do konia. Pogłaskałam go po pysku i spojrzałam prosto w duże, piękne oczy.

- Ty zawsze wiesz, kiedy się pojawić-stwierdziłam. Ogień znikł już z powierzchni mojego ciała, teraz buzował tylko w moich żyłach. Jednak cały czas nie mogłam opanować złości. Od odszedł, przez nią, to jej wina, że Andre już nie ma. Jest w objęciach Cannahara. Nagle olśniło mnie, może nie wszystko stracone, może... Wskoczyłam na grzbiet wierzchowca i pogalopowałam w kierunku gęstego lasu.

~*~

Krąg wolny od drzew wyglądał tak samo, jak po mojej ostatniej wizycie. Nikt tu nie zagląda, nawet istoty mieszkające w tym lesie, a przecież to takie piękne miejsce. Tyle historii! A ludzie o nim zapomnieli, zapomnieli o świętym miejscu... Jak wiele jest takich zapomnianych świątyń w tym wymiarze? Odrzuciłam szybko te myśli, nie przyszłam tutaj, by rozmyślać o zapomnianych budowlach. Usiadłam na środku kręgu i wypowiedziałam swoją mantrę. Po chwili oblała mnie rażąca biel. Zrobiłam kilka kroków i zaczęłam rozglądać się za dobrze znaną mi postacią.
- Myślałem, że już cię tu nie zobaczę-odparł głos za mną.

- Jak widać, jestem tu, chcę się spytać...
- Nie ma go tu-przerwał mi.

- Dlaczego? Czy to oznacza, że jednak żyje? Proszę, powiedz, że to tylko pomyłka.

- Przykro mi. Jego dusza należy teraz do tego świata, ale on dołączył do swoich pobratymców, nie ma go tutaj. - Wytłumaczył, zanim zdążyłam zapytać.
- Nadal nie rozumiem... - wydukałam.

- Nie musisz, kiedyś nadejdzie czas, gdy to pojmiesz.
- Nie wiem co robić, jestem jak zagubiona owca w stadzie wilków-przyznałam, tym samym zmieniając temat.

- Czy na pewno? Jak myślisz, co powinnaś teraz zrobić? Musisz dbać o to, co pielęgnował twój ojciec. O zasadził ziarno, a ty musisz zebrać plon. - odparł.
- Masz racje, nie mogę zostawić tego wszystkiego, muszę być silna dla niego, dla nich wszystkich.

- Musisz być silna przede wszystkim dla siebie.
- Muszę pomścić śmierć ojca-odparłam pewnie, ponownie zmieniając temat.
- Nie mogę kierować twoimi czynami, rób, jak uważasz, ale zemsta nie zawsze zaspokaja żądze płynące w człowieku. - powiedział i rozmył się na moich oczach.
Wzruszyłam ramionami i powróciłam do swojego świata.
- Trzeba wracać, powiadomić ludzi... Obmyślać plan.... - Rzekłam do Tytusa i wdrapałam się na jego grzbiet. Kary ogier poniósł mnie prosto do posiadłości. Z uniesioną głową weszłam do środka i odszukałam Kajle.
- Zwołaj ludzi, trzeba ogłosić śmierć króla. - powiedziałam, bez zająknięcia. Znowu założyłam maskę niewzruszonej wojowniczki. Znowu wracam do początku.
- Oczywiście Pani. - pokłoniła się mnie.
- Mów do mnie Ena i nie składaj pokłonów, nie jestem tego godna. - powiedziałam i położyłam rękę na jej ramieniu. Wyczytałam obawę zapisaną na jej twarzy-Nie martw się, wszystko się ułoży.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
Nadzieja umiera ostatnia, pierwszy jest człowiek.

Smocza Wychowanka ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz