#33

3.1K 224 14
                                    

   Przebudziłam się w swoim pokoju, nie pamiętam nawet, jak się tu znalazłam. Mimowolnie do głowy napłynęły mi wspomnienia sprzed kilku godzin. Było mi strasznie głupio. Czułam się okropnie, jak ostatnia jędza, którą na dobrą sprawę jestem. Oczywiście mogłam odrzucić go w mniej bolesny sposób jak „nie jestem gotowa", czy nawet "sądzę, że nic z tego nie będzie". Poza tym, czy istnieje coś takiego jak „bezbolesne odrzucenie"? Chyba nie.
Jakby nie patrząc to jego wina, a nie moja. Co mu strzeliło do głowy, żeby mówić mi takie słowa... Jeszcze w tak nieodpowiedniej chwili?! Przecież to jest niepoważne.
Spojrzałam na zegar wiszący obok komody. Siedem minut po północy. Powinnam spać, by być wypoczęta na ranek, ale kto mógłby spać na moim miejscu. Usiadłam na skraju parapetu i tępo wpatrywałam się w wielki, srebrny okrąg na niebie. Wokół niego tańczyły i migały małe punkciki. Daleko na północ, przy szczytach gór kolorowe łańcuchy rozciągały się na horyzoncie. Noc była dzisiaj wyjątkowo piękna. Idealna na myślenie o wszystkich życiowych błędach, jakie zrobiłam.    Oparłam się plecami o zimny marmur, nogę podwinęłam, druga swobodnie wisiała na zewnątrz budynku. Rękę podparłam o kolano.
Nie miałam już siły na nic. Zero mobilizacji i chęci do życia. Demony przeszłości i niezbyt kolorowe wizje stały mi przed oczyma. Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Niby banalne pytanie, ale jak trudno na nie odpowiedzieć. Wpatrywałam się w srebrną kulę jakby z nadzieją, że odpowie on na dręczące mnie pytania, ale tylko milczał. Był jak dobry przyjaciel, który słucha i jest bezstronny. Milcząc, odpowiada na wszystko.
Może to dziwne, że oczekuje odpowiedzi od wielkiej świetlnej bryły, ale w tym świecie nie zdziwiłoby mnie, gdyby mi odpowiedziała. Wszystko jest możliwe.
Nagle z użalania się nad swoją osobą wyrwał mnie dźwięk powolnego otwierania drzwi. Przez małą szparkę wychyliła się blond czupryna, a zaraz po niej oczy, które od razu skierowany się w stronę łóżka. Gdy Sonia zorientowała się, że nie ma mnie w nim, od razu rozpoczęła skanowanie całego pomieszczenia. W końcu trafiła na moją postać. Wyrwana z iście ciekawej czynności - gadania do nieożywionej materii - spojrzałam na koleżankę, która to otwierała, to zamykana swoje usta, przez co wyglądała jak sum.
- Myślałam, że śpisz - wynikała w końcu i usiadła naprzeciw mnie.
- Jak Widać, nie śpię... Poza tym Ty też powinnaś już spać, za kilka godzin będziemy w drodze - stwierdziłam, patrząc jej głęboko w oczy.
- Wiem - odpowiedziała. Wyczułam w jej głosie dziwną nutę, nie o tym chciała rozmawiać. Między nas ukradła się cisza... Niedobry znak. Szykuje się coś poważniejszego.
- Wiem, co się stało... - powiedziała w końcu. Jej słowa zawisły w powietrzu. Teraz księżyc wydawał się jeszcze ciekawszy niż przedtem. Skupiłam na nim swój wzrok z nadzieją, że za jakąś magiczną sprawa, ominie mnie ta rozmowa. Jednak życie to nie bajka, a srebrne kule nie spełniają życzeń.
- Ena! Nie możesz całe życie uciekać przed uczuciami... Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - wstrząsnęła zirytowana.
- Bardzo go zraniłam? - spytałam w końcu. Blondynka chyba nie spodziewała się takiego pytania, bo chwilę zajęło jej odpowiedzenie na nie.
- Wiesz... Od jakiś dwóch godzin wypłakuje się na ramieniu Rayana, więc chyba bardzo. Biedny Rayan pociesza go, jak umie, ale to niezbyt pomaga. Szczerze to nie sądziłam, żeby Devon miał kanaliki łzowe, nigdy nie przypuszczałam, że zobaczę jak płacze. Mogę umierać spokojnie - mimowolnie parsknęłam śmiechem. Nie wiem, co bardziej mnie rozbawiło, to że doprowadziłam chłopaka do łez czy to, że moja przyjaciółka tak swobodnie mówi o śmierci w takich okolicznościach.
- Nie powinnam się teraz śmiać, co?
- Nie powinnaś, ja też nie.
- Jestem okropna - stwierdziłam.
- Może i jesteś, ale jesteś też moją przyjaciółką i będę Ci wspierać, zawsze.
- To miłe. - podsumowałam - Sonia, powiedz mi co mam teraz zrobić?
- Nie wiem - położyła mi rękę na ramieniu - ale jestem pewna, że sobie poradzisz. W końcu jesteś najbardziej szaloną kobietą, jaką znam - posłała mi uśmiech.
- Nie umiem nawet godnie opłakać śmierci ojca. Nie wiem, czy to jeszcze do mnie nie dotarło, czy naprawdę udało mi się wyłączyć jakiekolwiek emocje.
Spojrzała na mnie współczująco. Nie wiedziała, co powinna zrobić i nie dziwie się jej. Ja też nie wiem co zrobić.
- Nie da się wyłączyć emocji, one zawsze będą razem z nami. Czy Ci się to podoba, czy nie. - odparła w końcu.
- Więc wychodzi na to, że byłam złą córką.
- Wiesz, że nie to miałam na myśli. Byłaś dobrą córką... Nadal nią jesteś.
Nie chciało mi się dłużej drążyć tematu. W tej chwili marzyłam tylko o spokoju. Zgrywanie odważnej, choć prawda jest zupełnie inna, to trudna praca. Spojrzałam na swoje ręce. Już niebawem splamione będą krwią niewinnych ludzi, przeze mnie. Chciało mi się płakać, znowu. Jeszcze raz tej nocy spojrzałam na księżyc, by odzyskać spokój ducha. Kątem oka zobaczyłam, jak Sonia wstaje i kieruje się w stronę drzwi.
- Wiesz... Zawsze myślałam, że to słońce jest ważne... Bo daje nam ciepło i jest oznaką szczęścia, ale teraz sądzę, że to właśnie księżyc odgrywa ważniejszą rolę. Większość „demonów" - zrobiłam cudzysłów w powietrzu, bo niezbyt grzeczne było mówienie o demonach przy osobie, która jest nim w połowie - atakuje nas właśnie w nocy. Przytłacza ciężarem. I wtedy właśnie księżyc pozwala oczyścić naszą duszę... Możemy powierzyć mu wszystkie sekrety i mamy pewność, że nikt poza nim się nie dowie.
- Masz rację... Mogę mieć do Ciebie jeszcze jedno pytanie? - zapytała. Skinęłam głową.
- Czy ty naprawdę nic nie czujesz do Devona?
Czy naprawdę nie czuję nic prócz przyjaźni? Od dawna zadaje sobie to pytanie. Odparłam po chwili namysłu.
- Nie, czuje o wiele więcej - dodałam cicho do siebie, ale dziewczyna to usłyszała.
- Więc dlaczego nic z tym nie robisz. Dlaczego nie pójdziesz do niego, nie powiesz.
- Bo to niemożliwe!
- Wszystko jest możliwe, a ty tracisz szansę. Ranisz siebie i jego w imię czego? - krzyczała. Miała rację, ranię i siebie, i jego. Lecz to wszystko nie jest takie proste, ona nie rozumie.
- Nie rozumiesz? Nie Mogę tego zrobić. Nie mogę dać nadziei, jeśli nie wiem, czy wrócę cało. Nie mogę. Po prostu nie mogę. Zrozum to, proszę. - mówiłam przez łzy - Nie wszystko jest proste Sonia. A na pewno nie moje życie. Zrozum to.
- Rozumiem - odparła po chwili - powinnaś iść spać. Nic nikomu nie powiem. - wyszła z pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Wszystko już gotowe, Pani - powiedział Nicolas.
- Dobrze, dziękuję. Zbierz wszystkich za trzydzieści minut ruszamy. Niech Ludzie pożegnają się jeszcze z rodzinami.
- Tak jest - odparł i znikł mi z oczu.
Skierowałam się w kierunku budynku. Moja mama z siostrą już na mnie czekały. Podeszłam do nich szybko i wtuliłam się w nie. Moja rodzicielka wybuchła płaczem.
- Mamo nie płacz, Ena nas uratuje - powiedziała Nevena ciągnąć spódnicę mamy - prawda?
- Zrobię wszystko, co na mojej mocy, żebyś była bezpieczna - odparłam, uśmiechając się do siostry.
- A po wszystkim pobawimy się razem lalkami - stwierdziła.
- Nevena chcę , żebyś wiedziała, że możliwe, że Ena nie wróci z tej wyprawy. Jesteś mała i wiem, że możesz nie zrozumieć. - powiedziała Marinet.
- Mamo rozumiem, ale jestem pewna, że pobawię się jeszcze z Eną lalkami nie raz.
Posłałam jej uśmiech.
- Na pewno... Opiekuj się mamą, dobrze?
- Razem się nią zaopiekujemy - odparła i przytuliła mnie.
- Mamo... Obiecaj, że będziesz silna.
- Obiecuję - odparła cała we łzach.
- Muszę już iść - powiedziałam i odeszłam. Tak po prostu.
Ostatni raz sprawdziłam mapę i ekwipunek. Wszystko było na swoim miejscu. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam zdyszanego Rayana.
- Rayan? O co chodzi?
- Ena... Chcę iść z wami - oznajmił.
- Rayan nie gadaj bzdur. Wracaj do siebie.
- Nie! Chcę wam pomóc. Nie mam nic do stracenia... Rodziny nie mam, a bardziej przydam wam się na froncie niż tutaj. Proszę, Ena chce wam pomóc. Jestem już dorosły, wiem, co robię.
Położyłam mu rękę na ramieniu.
- Więc.... Chyba nie mam prawa ci zakazać. Witaj w szeregach. Tylko uważaj na siebie, proszę. - odparłam.
- Jasne! - powiedział z uśmiechem.
- Hej! Nathaniel! - chłopak podszedł do nas - Proszę, przygotuj konia dla Rayana.
- Ale, Pani...
- To rozkaz. - zgromiłam chłopaka spojrzeniem.
- Tak jest - burknął i odszedł.
- Choć, trzeba Cię ubrać w coś... Mocniejszego.
  Po kilku minutach Rayan był gotowy i siedział na koniu obok mnie. Po drugiej stronie miałam Sonie, a za nią stał Devon. Nie rozmawiałam z nim od wczoraj. Nie miałam tyle odwagi. Titus przebierał nogami, wystukując nerwowy rytm. Nudziło go stanie w miejscu, wyrywał się do przodu. Napięty nastrój towarzyszył wszystkim, bez wyjątku. Każdy martwił się o swoje życie.
Wymieniłam jeszcze kilka zdań z paroma osobami I zajęłam swoje miejsce na przedzie. Wbiłam pięty w boki konia i pchnęłam się do przodu. W następstwie za mną ruszyli inni. Przez kilkanaście pierwszych minut podróży jechałam sama na przejdzie, dopiero portem dołączyła do mnie Sonia. Z lekko zrezygnowaną miną jechała obok mnie.
- Naprawdę... Powinnaś mu wszystko powiedzieć - powiedziała w końcu.
- Sonia proszę, nie drąż tematu. Powiedziałam wczoraj co miałam, ba nawet za dużo. Mówiłam ci, że to nie jest możliwe. Nie teraz. Obiecuję, że jak to wszystko się skończy, to porozmawiam z nim o tym - odparłam.
- Potem może być za późno - stwierdziła i opuściła moje towarzystwo. Zostawiła samą. Była na mnie wściekła, nie rozumiem dlaczego. W końcu to nie jej sprawa, tylko moja. Ona była szczęśliwa I nie musiała wtrącać się w moje sprawy. Zamyślona dalej brnęłam przed siebie.
- Wiem no tym. Też uważam, że popełnia wielki błąd, ale to jej sprawa Sonia. Nie możesz jej wiecznie pilnować i mówić co ma robić. Ona da sobie rade, jest silna - dobiegł mnie szept Rayana. Zupełnie zapomnieli, że bardzo dobrze słyszę.
- Wiem, ale nie mogę patrzeć, jak marnuje swoją szansę. Na przed nosem taki skarb, a robi wszystko by to stracić - skwitowała moja przyjaciółka.
- Widocznie ma swoje powody - zakończył rozmowę Rayan.
Z jednej strony byłam zadowolona, że choć jedna osoba stoi po mojej stronie, ale z drugiej byłam wkurzona, że blondynka powiedziała komuś o naszej rozmowie. Ale teraz to nie miało większego sensu. Nastolatkowie jeszcze coś szpitali do siebie po cichu, ale poszczałam sobie ich słowa koło uszu.
Zanim się obejrzałam, było już przedpołudnie. Zgodnie z moimi założeniami szliśmy teraz wzdłuż rzeki. Zaplanowałam na ten czas kilkunastominutowy postój, by napoić konie i rozprostować nogi po długiej jeździe.
- Tutaj zrobimy krótki postój! - zakrzyknęłam i zeskoczyłam z wierzchowca, po czym poklepałam go po szyi i zaprowadziłam do wody. Ogier zanurzył pysk w rzece i łapczywie zaczął pić. Po kilku chwilach oddaliłam się z koniem dalej od brzegu i czekałam na resztę. Stres zżerał mnie od środka. Czy naprawdę potrafiłabym zabić drugiego człowieka? Z gnollami czy trechami I innym podobnym im stworzeniom nie mam większego problemu, ponieważ traktuje ich bardziej jak zwierzęta. Lecz przecież na pewno przeciw nam będą stali i ludzie... Czy zdołał zabić przedstawiciela swojej rasy? Z rozmyślań wyrwał mnie Devon szturchający jedną ręką moje ramię, a drugą machając przed oczyma.
- Halo! Słyszysz mnie, mówię do ciebie!
- Om... Przepraszam, trochę się zamyśliłam... Co mówiłeś? - powiedziałam nieco zażenowana swoją postawą.
- Powiedziałem „Hej, jak się czujesz?" - odparł i usiadł po turecku obok mnie.
- Ach Tak... W miarę dobrze - powiedziałam i poprawiłem kosmyk włosów, który natrętnie opadał mi na twarz.
- W miarę? - powtórzył, ściągając brwi.
- Ta sytuacje trochę mnie przerasta... - wydukałam, bawiąc się źdźbłem trawy.
- Cóż, to zrozum...
- przepraszam - posłałam mu lekki uśmiech i wychyliłam się na lewą stronę, oplatając dwójkę przyjaciół wrogim spojrzeniem.
- Ja to wszystko słyszę matoły!
- Co?! Od kiedy... Co słyszałaś?! - wykrzyczała przerażona Sonia.
- Wszystko... Wszyściutko od początku podróży. Tak przy okazji... Dzięki Rayan, że nie wpychasz nosa tam, gdzie nie trzeba tak jak niektórzy.
Przyjaciółka stanęła do nas tyłem. Znów powróciłam wzrokiem do Devona.
- Teraz możesz już mówić.
- Chciałem tylko powiedzieć, że Cię rozumiem. O czym myślałaś? - spytał.
- Zastanawiałam się, czy jestem zdolna zabić drugiego człowieka. Jak dotąd nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nie musiałam zaatakować innego człowieka. Nie wiem, czy dam sobie radę - tłumaczyłam się, a przy tym wymachiwałam rękoma na wszystkie możliwe strony. Devon złapał mnie za nadgarstki, uniemożliwiając dalsze ruchy kończyn.
- Jestem pewien, że dasz sobie radę.
- dzięki - wydukałam, spuszczając wzrok. Nie jestem co do tego pewna.
Minęła chwila, zanim zdałam sobie sprawę, że ja wciąż siedzę naprzeciw Devona, a on cały czas trzyma mnie za nadgarstki. Jak teraz wyjść z tej sytuacji?
- Emm czas już się zbierać. Za kilka godzin będziemy na miejscu, musimy ruszać dalej - Nie chciałam go spławiać, ale przynajmniej nie musiałam kłamać. Wstałam i uśmiechnęłam się jeszcze raz do chłopaka, po czym odeszłam zabierając konia. Wskrabałam się na jego grzbiet i dałem znać reszcie, że postój dobiegł końca.
Dalej podążaliśmy wzdłuż rzeki. Szeroka równina była dla nas przyjazna i mimo jesiennej pogody wysyłała ciepły lekki wiaterek. Wędrowaliśmy ku podnóża gór, gdzie Tyrson powinien już obozować z własną armią. Po drugiej stronie, od oceanu niebawem zawitają wojsko Soni i jej ojca. Wcześniej wydawało mi się miłeto, że zostałaby towarzyszyć, ale teraz wydaje mi się, że powody były inne.
-*-
- Jesteśmy na miejscu powiedz, że można już zacząć rozkładać obozowisko - rozkazałam Nicolasowi.-
- Tak jest, Pani - odparł i skłonił się lekko, po czym odszedł wykonać rozkaz. Nie lubiłam, gdy ktoś się mnie pokłaniał. Było to dla mnie co najmniej dziwne. Źle się z tym czułam, nie przywykłam do takiego zachowania i chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Rozsiodłałam wierzchowca i zabrałam swój ekwipunek. Weszłam między ludzi i rzuciłam swój plecak pod drzewo. Zaczęłam się pod nim krzątać, powoli rozstawiając mały namiocik.
- Jesteś jeszcze na mnie zła? - usłyszałam głos za sobą.
- Nigdy nie byłam - stwierdziłam.
- Odniosłam inne wrażenie - burknęła i zaczęła mi pomagać.
- Przepraszam.
- Okay, jestem skłonna ci wybaczyć - dała mi kuksańca w ramię - Ja też Cię przepraszam. Nie powinnam się wtrącać.
- Spoko... Chciałaś dobrze.
Zawiązałam ostatni sznurek i zaczęłam przyglądać się z dumą mojemu dziełu.
- Choć - wzięłam średniej wielkości worek w ręce - Trzeba nakarmić te bestie - skinęłam głową na konie.
  Sonia przyznała mi rację i podążyła za mną. Podczas karmienia porozmawiałyśmy jeszcze trochę, a potem stwierdziłam, że jestem zmęczona tym całym dniem i chce odpocząć. Weszłam do swojego tymczasowego „królestwa" i rozsiadłam się na środku. Zaczynałam mieć poważne wątpliwości, czy robię dobrze. Dodatkowo męczyły mnie ostatnie słowa mojego ojca. „Czarne skrzydła" oczywiste było, kto jest odpowiedzialny za jego śmierć. Nie miałam większego problemu z rozpoznaniem sprawcy. Od razu chciałam się zemścić, wymierzyć sprawiedliwość i zrobię to. Nie będę tolerować morderców, tym bardziej zdrajców. Pomszczę jego śmierć.
- A ty znowu zamyślona - stwierdził Rayan.
- Ostatnio często jej się to zdarza - oznajmił towarzyszący mu Devon.
- Może to jakaś choroba - skwitował.
- Masz rację, nie wygląda to dobrze. Wręcz tragicznie... Niebawem przegapi całą wojnę - odparował Don.
- Jestem pewna, że nie przegapię tego, jak kopiom wam tyłki - odezwałam się w końcu, gdy mój mózg zaczął pojmować, co tutaj się dzieje.
- Na reszcie wróciła stara Ena - zakrzyknął Rayan.
- Chłopaki dziwi mnie jedno... Dlaczego nikt, zupełnie nikt o nic mnie nie pyta. Sami rozumiecie... Wojna i te sprawy. Myślałam, że ludzie będą nic masę pytań, ale nikt o nic nie pyta.
- Cóż... Każdy jest przerażony widmem śmierci, a tak na serio to ludzie boją się Ciebie pytać. Ostatnio bywasz nie w sosie. Podobno ktoś cię widział jak się „palisz" na mostku przy jeziorze. - stwierdził, a Devon siedział cicho jak mysz.
- Każdego mogą ponieść emocje. A to już nie moja wina, że jak nie mogę nad sobą zapanować, to się zapalam. Siła wyższa.
- Miejmy nadzieje, że ta siła wyższa pomoże nam jutro stawić czoła armii Argoga. Bo jeśli poniesiemy klęskę, będziemy wszyscy zgubieni - powiedział Devon, opierając głowę na ręce. Oczy moje i Rayana powędrowały w jego kierunku. Nie spodziewałam się takiej wypowiedzi ale to, co mówił to szczera prawda. To jest bitwa o wszystko. Jeśli przegramy Argog zapanuje nad wszystkim, a ja będę zmuszona patrzeć na to z boku. Z wyrzutami sumienia i krwią niewinnych na rękach.
- Masz racje - stwierdziłam.
- Rayan, powinniśmy już iść. Ena na pewno jest zmęczona i potrzebuje odpoczynku - rzekł oschle i pociągnął kolegę za sobą.
Zostałam sama. Znowu.
- Hej, wszystko z tobą okey?
- Tak.
- na pewno... Wydaje mi się, że coś jest nie tak...
- Wszystko jest nie tak. Ty, ja, ta cała sytuacja jest chora. A teraz zostaw mnie w spokoju. Chce być sam
. - wydarł się w mojej głowie, aż się skuliłam. Nie było dobrze.
- Przepraszam, Devon to nie miało być tak - powiedziałam jeszcze na odchodne i opuściłam jego głowę.
Wszystko jest nie tak.
Chwyciłam w rękę kawałek papieru oraz długopis i zaczęłam pisać.
Niestety doszło do tego, czego obawiałam się od dawna. Wszystko jak na pomącą czarnej magii, idzie nie po mojej myśli. Wszystko, czego tak bardzo się obawiałam, po prostu wali mi się na głowę. Przez kilka ostatnich dni złamałam więcej swoich reguł niż kiedykolwiek... "
Może to pomoże mi wszystko wyjaśnić.  

---------------------------------

Rozdział długi tym razem.
Chciałabym przeprosić tych, którzy przeczytali zaledwie kawałeczek tegoż rozdziału. Przez przypadek znowu opublikowałam za wcześnie.
Ostatnio dość często mi się to zdarza.
Myślę nad małą "niespodzianką" dla was, ale jeszcze nie jestem co do niej pewna. Skonsultuje się z pewną osobą ( Tak chodzi o Ciebie Kattiena), a następnie z wami XD.
A tu coś na poprawę humoru.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Smocza Wychowanka ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz