Dni mijały powoli i miło. Nie było jakiś szczególnych zdarzeń prócz paru bójek... Spanie, jedzenie, badania i tak w kółko. Jutro moje 21 urodziny... Z dnia na dzień moje koszmary są coraz silniejsze i dłuższe, coraz trudniej jest się z nich wydostać. Mam strasznie podkrążone oczy, żadna ilość pudru tego nie zakryje. Jestem ciągle śpiąca, ale nie chcę spać. Boję się. Gdy tylko zamknę oczy, ukazują się straszne obrazy, a na końcu jest ciemność, zawsze. Dnie mijają miło, ale noce to jeden wielki koszmar. Sama się dziwie, że jeszcze się trzymam.
--*--
Jak tylko zwlekłam się z łóżka, poczułam, że to będzie fatalny dzień. Ledwo trzymałam się na nogach, znamię zaczęło mnie strasznie piec. Głowa bolała mnie jak nigdy, miałam wrażenie, że odczuwam emocję innej osoby. Po prostu świetny początek dnia!
- Co tam - Zapytał Rayan - fatalnie wyglądasz.
- I tak się czuję...
- Koszmary?
- Ech, żeby tylko same koszmary... Jest znacznie gorzej... Czuję się przytłoczona emocjami, mam mętlik w głowie - zaczęłam się nad sobą użalać.
- Cześć! - Powiedział zbliżający się do nas Devon. Znamię bardziej zaczęło mnie piec. Nie miałam ochoty dłużej siedzieć na dworze.
- Cześć - wymamrotałam - Pójdę do doktora Whitmana, może on coś poradzi. To cześć, do jutra - pożegnałam się. Zaczęłam się oddalać, ale nadal słyszałam jak Devon dopytuje się Rayana, o co mi chodzi.
Doktor dał mi jakieś tabletki przeciwbólowe, które zresztą i tak nie podziałały. Cały dzień do bani. Ból stał się pulsujący i z każdą minutą się nasilał. Oczy mi łzawiły, miałam całą twarz w łzach. Wiłam się na łóżku, aż w końcu zasnęłam z wyczerpania.
Sen nie dał mi upragnionego spokoju... Pogorszył tylko sytuację.
Do mojej głowy zaczęły napływać różne obrazy. Jedne były piękne, kolorowe, spokojne, a drugie czarne, straszne i niezrozumiałe. Zaczęły pojawiać się wspomnienia takie jak przejażdżka konna z rodzicami, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, a zaraz po nich motywy śmierci i krwi. Chciałam się obudzić, ale nie mogłam. Czułam się, jakby jakaś siła nie pozwalała mi wyjść z własnej głowy. To uczucie było irytujące, byłam taka bezsilna. Gdzieś w głębi umysłu słyszałam, jak ktoś wykrzykuje moje imię, nie wiedziałam jednak kto, cały czas śniłam. Udało się, już nie śniłam, chociaż może sen był lepszy niż jawa.
Stałam na środku pokoju, wokół mnie igrał ogień. Cały pokój był zalany czerwonym blaskiem. Łzy kapały mi po twarzy, spanikowałam. Upadłam na kolana, moje ciało drżało z przerażenia. Uniosłam głowę i ujrzałam Devona, wpatrywał się we mnie tymi swoimi idealnymi oczyma. Ujrzałam w nich ból i współczucie. Zaczął iść w moją stronę.
- Nie podchodź! - krzyknęłam - zrobię ci krzywdę - teraz powiedziałam przez łzy. Nie chciałam na niego patrzeć, opuściłam wzrok.
- Nic mi nie będzie, uspokój się - mówił kojącym głosem. Podniosłam wzrok, spojrzałam na chłopaka, za nim wyrosły 2 sylwetki. Przeniosłam spojrzenie z Devona na 2 strażników, mieli broń, to ci sami, którzy wzięli mnie na przesłuchanie. Bałam się, że zrobią krzywdę mi albo jemu. Zrobili krok do przodu. Spanikowałam.
- NIE ZBLIŻAJCIE SIĘ! - wykrzyczałam, płomienie zrobiły się większe. Strażnicy nic sobie z tego nie zrobili, szli dalej z wymierzoną we mnie bronią - Nie zbliżajcie się - znów krzyknęłam, a ze mnie wydostało się jeszcze więcej ognia.
- Stójcie - Ryknął Devon - Pogarszacie sytuację, ja to załatwię - powiedział trochę spokojniej. Skierował wzrok ku mnie, zaczął się zbliżać.
- Ena musisz się uspokoić, strach tylko pogorszy sprawę - mówił kojąco - musisz opanować strach - szedł ku mnie, ogień nic mu nie robił, tak jak mnie - Musisz wchłonąć ogień - teraz stał już przy mnie.
- Ja nie potrafię - wyszeptałam.
- Potrafisz - ujął moją twarz i spojrzał prosto w oczy - potrafisz, musisz tylko uwierzyć. To ty panujesz nad ogniem, a nie on nad tobą. Pamiętaj to.
Zamknęłam oczy. To ja panuję nad ogniem, to ja panuję nad ogniem. Ogień ma mnie słuchać - powtarzałam sobie w myślach. Minęło kilka chwil, otworzyłam oczy. Po płomieniach nie było śladu.
-Widzisz dałaś radę - powiedział chłopak. Cały czas byłam roztrzęsiona i zszokowana. - słuchaj, zabiorę cię stąd. Musiałem mieć pewność, że to ty, ale cię stąd zabiorę. Rozumiesz? - mówił szeptem, tylko ja mogłam go usłyszeć.
- Co ty mówisz, jeszcze nikt skąd nie uciekł. A wszyscy, którzy próbowali, nie skończyli dobrze. - szeptałam - poza tym nie wiem, czy mogę ci ufać.
- Właśnie ci pomogłem, a ty nie wiesz, czy możesz mi ufać... Kobiety - powiedział i uniósł koszulę.
Co on robi? Za nami stoją kolesie z bronią, a on postanawia się przede mną rozebrać! Ale muszę przyznać, że ma niezłą klatę.
- Ok a teraz przestań się gapić na mój kaloryfer...
- Pff chyba bojler - nie dam mu tej satysfakcji.
- Widzisz? - wskazał na przebarwienie na boku- takie samo jak moje. Odruchowo dotknęłam, miejsce gdzie znajduję się znamię.
-Hej! Co ty tam tak szepczecie? -warknął jeden ze strażników.
- Próbuję ją uspokoić... Chyba że chcesz mieć powtórkę z rozrywki -powiedział Devon i odwrócił się z powrotem do mnie.
- Dobra... Na znak wstajesz i biegniesz ile sił w nogach za mną. OK? - spytał, a ja przytaknęłam. - Rób to, co ja, mam tu swoje wtyki.- Devon wstał i powoli odwrócił się w stronę strażników, a ja powtórzyłam jego ruchy.
-Dobra, teraz obydwoje ręce na kark. Już! - Warknął jeden ze strażników. Zrobiliśmy, co kazał, wyprowadzili nas na korytarz. Czułam, jak lufa jednego z pistoletów wbija mi się w plecy. Nie wiem jaki Devon ma plan, ale jak nie przeżyjemy, to go zabije! Szliśmy korytarzem, chłopak odwrócił się na chwilę i posłał mi uśmiech pełen otuchy. Poczułam się pewniej.
- Patrz przed siebie - bąknął jeden z uzbrojonych.
Nagle korytarz zalał się czerwienią.
Na ziemię - usłyszałam głos w głowie. Zrobiłam to, co nakazał, padłam na białą podłogę. Widziałam, jak Devon powala jednego ze strażników, a potem drugiego.
- Weź broń -powiedział chłopak. Chwyciłam spluwę i wstałam. Byłam zszokowana.
- mówiłem, że mam tu wtyki - powiedział, widząc mój wzrok.
- Co teraz? - spytałam.
- Teraz? Teraz zwiewamy. Szybko, biegnij za mną. - Zaczęliśmy biec, w jadalni stanęłam.
- Czekaj! - krzyknęłam. Devon zatrzymał się i gwałtownie odwrócił.
- Co?
- Nie możemy ich tutaj zostawić. Musimy się wrócić po Rayana i resztę. - odparłam.
- Nie ma czasu, zaraz wparuje tutaj cała chmara strażników. Ruszamy, teraz - powiedział. Ja jednak nie zamierzałam rezygnować.
- Musimy po nich wrócić! - krzyknęłam - Nie możemy ich zostawić w tym ohydnym miejscu. - byłam zła, jak on mógł być tak egoistyczny!
- Nie ma czasu. Ena, choć, obiecuję ci, że po nich wrócimy...
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
- Musisz mi zaufać - stał już przy mnie, ujął moją dłoń i ścisnął. Jego oczy odszukały moje -musisz mi zaufać -powiedział spokojnie. Staliśmy tak chwilę, gdy nagle usłyszałam dźwięk od strony schodów.
- Ok, a teraz musimy spadać. Są na 2 piętrze -powiedziałam i zaczęłam biec w kierunku masywnych stalowych drzwi. Devon dogonił mnie, wybiegliśmy na plac. Stanęłam, nie wiedziałam dokąd teraz biec. Była noc, gwiazdy rozświetlały czarne niebo.
- Za mną! - krzyknął Devon i chwycił mnie za rękę, znów zaczęłam biec. Biegliśmy w stronę bramy, która ku mojemu zdziwieniu zaczęła się otwierać. Wybiegliśmy poza posesję ośrodka, niedaleko nas stał czarny motor.
Bydlak wszytko przemyślał...
-------------------------------
Jak wam się podoba nowy rozdział?
Postanowiłam, że nie będę ich tak męczyć w ośrodku...
Jak myślicie, dokąd się udadzą? Jakieś sugestie?
CZYTASZ
Smocza Wychowanka ✅
FantasyBudzisz się w środku nocy zlana potem, przerażona i zagubiona. Rozglądasz się po pokoju, nic nie uległo zmianie. Uspokojenie się przychodzi Ci z wielką łatwością, przecież robiłaś to dziesiątki razy. Nie próbujesz krzyczeć, czy szlochać... Nie ma...