Rozdział 7

7.3K 538 14
                                    

  Od odjazdu Soni minęły 2 dni. Podczas posiłków i przechadzek po placu słyszałam ciche rozmowy i śmiechy. Kątem oka widziałam pokazujące na mnie palce. Byłam głównym tematem rozmów. Złamałam swoją 1. zasadę: Nie wychylaj się. Nie miałam z kim rozmawiać, tylko Rayan zamieniał ze mną parę słów, kiedy razem wracaliśmy do pokoi.


Jadłam pure ziemniaczane i rybę na lunch, kiedy podeszła do mnie Dasty.

- Biedna mała Ena zostałaś sama, nie masz przyjaciół, rodzina cię opuściła. Siedzisz sama z dala od rzeczywistości. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Wiesz nawet trochę mi ciebie żal, ale sama sobie winna. Jesteś dziwadłem, popychadłem - powiedziała z dziarskim uśmieszkiem. Biłam wzrok w talerz, miałam ochotę przywalić jej w tę śliczną twarzyczkę, na której jest więcej tapety niż w sklepie budowlanym. Wiedziałam jednak, że jeśli to zrobię, zamkną mnie w izolatce. Strasznie nie lubię ciasnych i zamkniętych pomieszczeń. Stwierdziłam jednak, że nie dam sobie mną pomiatać. Podniosłam wzrok i spojrzałam jej prosto w twarz.

- och a co to się stało, że taka egoistyczna i zadufana szlachcianka jak ty odezwała się do takiej zdziwaczałej, nędznej podróbki kobiety? Przyszłaś zobaczyć z bliska, jak wygląda imitacja człowieka? - odparłam z uśmieszkiem. Pewność siebie momentalnie znikła z twarzy dziewczyny.- wiem, o co ci chodzi, chcesz mnie ośmieszyć. Masz nadzieję, że zacznę rzucać talerzami, że zrobię z siebie wariatkę. Jednak muszę cię zasmucić, nic takiego się nie zdarzy... Przejrzałam cię już dawno temu Dasty... czy może wolisz Becka? Na twarzy dziewczyny pojawił się dziwny grymas, coś jakby strach zmieszany z zaskoczeniem. Stała tak przez krótką chwilę, po czym obróciła się i prawie wybiegła z sali. Dumna z siebie dokończyłam posiłek. Jestem chyba pierwszą osobą, która postawiła się tej laluni. Czułam się znakomicie.

Szłam z Rayanem w stronę pokoi. To fajny facet jest miły, zabawny i nienawidzi tego miejsca tak samo, jak ja.

- Co powiedzioną Dasty? Opuściła jadalnię tak szybko, jakby goniło ją stado świń. -wypalił.

- Nic specjalnego, po prosu zamieniłyśmy sobie parę słów. To wszystko. - odparłam.

- Spoko, babskie sprawy... Ciekawi mnie tylko jedno...

- Wal.

- Dlaczego powiedziałaś do niej Becka? -zapytał, byliśmy już koło jego pokoju. Nie chciałam mówić o tym, dlaczego tak do niej powiedziałam, więc wymyśliłam „genialny" plan ucieczki.

- O jesteśmy już pod twoim pokojem, szkoda. To do zobaczenia- powiedziałam i obróciłam się na pięcie. Już miałam zacząć biec, ale chłopak był szybszy. Chwycił mnie za ramię i obrócił, teraz stałam twarzą do niego.

- Czy ty myślałaś, że mi teraz zwiejesz?

- Miałam taką nadzieję... Dobra, powiem ci, ale obiecaj, że nikomu nie wygadasz. Dasty to szuja, ale nie chce robić problemów jej i sobie.

- Ok, dobra nie powiem nikomu - powiedział.

- Obiecaj -nalegałam.

- Obiecuję, a teraz mów - poganiał mnie.

- Więc jakieś półtora roku temu...-urwałam. Usłyszałam kroki od strony schodów - szybko zmieńmy temat - powiedziałam.

- ale dlacze...-uciszyłam go gestem. Chyba zrozumiał, o co chodzi, bo zaczął gadać o jakiś książkach. Na korytarz wszedł Devon, posłał Rayanowi lodowate spojrzenie, a potem przeniósł wzrok na mnie. Czułam się strasznie nieswojo, w głowie pojawiła mi się myśl, że źle robię, ignorując go, ale szybko ją wypędziłam. Nie chciałam się znowu mieszać w przyjaźnie i inne takie bzdety. Devon znikł w swoim pokoju.

- Jakieś półtora roku temu siedziałam u doktora Whitmana na „pogaduszkach". Nagle do drzwi zaczęli dobijać się strażnicy, doktor otworzył drzwi i do gabinetu wpadło 2 strażników. Jeden z nich trzymał dziewczynę na rękach, była cała zakrwawiona i posiniaczona. Stałam pod ścianą, nikt mnie nie widział, wszyscy byli zajęci dziewczyną. Chwilę po położeniu jej na stole do pomieszczenia wpadła jej matka, cała we łzach. Mówiła coś o tym, że pobił ją jej ojciec, i coś w stylu „przepraszam cię Becka, to dla twojego dobra". Powtórzyła to imię parę razy, więc je zapamiętałam. Korzystając, z tego całego zamieszania stanęłam w progu, wtedy zauważył mnie jeden ze strażników. Chyba myślał, że dopiero przyszłam, więc kazał mi iść do pokoju. Nie miałam wyjścia i poszłam.

- Więc mówisz mi, że Dasty naprawdę ma na imię Becka i, że była ofiarą przemocy domowej, którą fundował jej ojciec. -odparł.

- W skrócie to tak. - Powiedziałam.

- Nie wydaje ci się, że po takim czymś miałaby traumę i odrazę do ojca?

- Uważam, dlatego wydaje się dziwne to, że ma z rodzicami takie świetne kontakty - odparłam.

-Tak, dziwna sprawa... Zapukaj do mnie, jak będziesz szła na kolację.

- Dzisiaj odpuszczę sobie kolację... Zapukam, jak będę szła na śniadanie.

- No to jesteśmy umówieni - powiedział z uśmieszkiem.

Popędziłam do swojego pokoju i spędziłam tam resztę dnia. Dopiero około godziny 21 wyszłam z pokoju, by jak co dzień pobiegać. Słońce chowało się za horyzont, a powietrze stało się chłodniejsze. Idealny dzień na bieganie -pomyślałam.

Już dawno przebiegłam dzienny dystans, ale nie przeszkadzało mi to, była 21:23 do „ciszy nocnej" mam jeszcze ponad pół godziny. Podczas biegu myślałam o Dasty i o tym całym zajściu, próbowałam to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Tak bardzo się zamyśliłam, że nie zauważyłam, że koło mnie biegnie wysoki, czarnowłosy chłopak. Nie odzywałam się, zrobiłam jeszcze trzy okrążenia naokoło boiska i stanęłam. Oparłam ręce na kolana i wzięłam kilka oddechów, po czym wyprostowałam się i zaczęłam iść w kierunku budynku. Usłyszałam, jak ktoś biegnie za mną.

- Żeby z tobą pogadać trzeba się nieźle namęczyć - powiedział Devon. Nie odpowiedziałam, nie miałam ochoty gadać z nikim, a w szczególności z nim. Nie będę zawierać nowych znajomości, jeszcze nie teraz. Muszę sobie wszystko pokładać. Przyśpieszyłam kroku, byłam coraz bliżej drzwi.

- Czemu mnie unikasz?! - nie zareagowałam - Co z tobą jest nie tak?! Z nikim nie rozmawiasz, wszystkich unikasz! Sama z siebie robisz ofiarę! - Przesadził, teraz przesadził. Zatrzymałam się gwałtownie i obróciłam w jego stronę. Moja twarz znajdowała się kilka centymetrów od jego twarzy, moje oczy płonęły.

- Nigdy więcej tak do mnie nie mów - wycedziłam - Możesz sobie mówić O nie co, tylko chcesz, to twoja sprawa i mnie to nie obchodzi, ale nie mów tak DO mnie! Nie jestem jedną z tych pustych dziewczyn, które będą za tobą latać i wzdychać jakby widziały w tobie Boga... A teraz niech jaśniepan mi wybaczy, ale udam się do swojego pokoju -powiedziałam sarkastycznie, po czym odwróciłam się i zaczęłam iść.

- Przepraszam - powiedział. Złapał mnie za rękę, a ja odwróciłam się w jego stronę.

- Przepraszam, zachowałem się jak dupek.- Prawie mnie zamurowało, nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, a szczerze mówiąc, nie spodziewałam się żadnej odpowiedzi. Już miałam odpowiedzieć, ale poczułam ból w ręce, który przypominał kopnięcie prądem. Upadłam.
- Auł- Powiedziałam.

- Nic ci ne jest - Zapytał chłopak i pomógł mi wstać.

- Nie, jest okey - odparłam.

- To było dziwne jakby...

- Kopnięcie prądem -dokończyłam za niego.

- Tak, zapomnijmy o tym całym zajściu i zacznijmy od nowa... Co ty na to? - zapytał.

- Jestem za -odparłam zgodnie z prawdą.

- Więc jestem Devon i mam dwadzieścia dwa lat.

- Ena i mam prawie dwadzieścia jeden lat.

Razem w Devonem wracałam do pokoju. Kiedy w nim zniknęłam. Pierwsze co pomyślałam to, że mój plan pod kryptonimem „żadnych więcej znajomości" szlag trafił.  


-------------------------------------------------------------------------------

Hej, przepraszam, że tak długo, ale Wattpad mnie nie lubi i stwierdził, że rozdział był zły i uciął go na 1/4. Musiałam pisać od początku :)





Smocza Wychowanka ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz