Minęły cztery, a może więcej, dni. Jest ciemno i zimno. Wokół panuje przeraźliwa cisza. Po raz drugi tej nocy obudził mnie atak kaszlu. Przez chwilę nieudolnie usiłuję nabrać w płuca powietrza ale wciąż czuję tylko okropny smród. Unoszę się na rękach żeby usiąść. Przegniły materac, na którym leżę coraz bardziej cuchnie i jestem pewna, że cała przesiąkłam zapachem zgnilizny. Mimo wielu poniżających próśb Raven nie zgodził się na przeniesienie mnie do innego pokoju i na kąpiel. Wychodzę z tego pokoju tylko gdy muszę skorzystać z toalety ale nie mam szansy żeby pomyśleć o ucieczce bo Raven ciągnie mnie przez cały korytarz jak worek śmieci. Dwa razy dziennie przynosi mi gorący posiłek. Za każdym razem na jego twarzy błądzi zadowolony uśmiech, od którego robi mi się niedobrze. Wiele bym dała żeby zetrzeć ten uśmiech z jego ust. Niestety mogę tylko patrzeć i czekać na to co się stanie.
Pocieram ramiona żeby choć trochę się ogrzać. Musimy być daleko od Dell, od domu, skoro noce są tak zimne. Być może nie jesteśmy już w Gorllewin. I nikt nie wie gdzie mnie szukać. Jedynie... Trevor. Krzywię się na myśl, że to on miałby mi pomóc. Od początku pomagał Ravenowi. Zbliżył się do Anny i namącił wszystkim w głowach. Tylko ja widziałam jaki był naprawdę: cyniczny, niemiły, okrutny i arogancki. Taki właśnie jest lord Trevor Avander. W tej chwili nienawidzę go niemal tak samo jak nienawidzę Ravena.
Promienie słoneczne przebijają się przez zabite deskami okno twarząc rozmaite wzory na obdrapanej ścianie. Po raz pierwszy słyszę jakieś inne dźwięki niż trzaskanie drzwi i skrzypienie podłogi, a mianowicie jest to świergot ptaków. Uśmiecham się. To niesamowite, że potrafię się uśmiechać będąc w takiej sytuacji. Jest to dowodem na to, że wciąż jestem sobą, a przeświadczenie Ravena o tym, że odebrał mi radość z życia jest błędne. Nie złamał mnie i nie zrobi tego. A już niedługo moje serce zrozumie, że wcale nie jest złamane. Miłość do Ravena nie jest prawdziwa. Nie mogę kochać kogoś takiego jak on.
Na czworakach zbliżam się do okna, chcąc się rozejrzeć, zaczerpnąć świeżego powietrza i zobaczyć niebo. Niestety niewiele mogę dostrzec przez szpary między deskami. Słońce, które pokazało się po raz pierwszy odkąd stałam się więźniem, jest oślepiające przez co mogę tylko nabrać rześkiego powietrza w płuca. I znów pod wpływem tej drobnostki uśmiecham się.Jestem w trakcie nucenia melodii granej kiedyś przez Sarę gdy dobiega do mnie głos Ravena:
- Nie obchodzi mnie czego chce ojciec. Wszyscy w Arthedain dowiedzą się że to on zaprzepaścił szansę na odzyskanie dawnej pozycji królestwa. Hayden i jego rodzinka zapłacą za wszystko co zrobili.
Pewnie rozmawia z kimś z Arthedain. Nie zauważyłam żeby w korytarzu był telefon ale też nie zwracałam uwagi na takie rzeczy bo nie sądziłam, że Raven jest porywaczem. Być może uda mi się jakoś wydostać i zadzwonić po pomoc.
Raven otwiera drzwi i wchodzi do pokoju w którym się znajduje. Minę ma ponurą, wygląda też na mniej zadbanego w zarostem na twarzy i poplamioną koszulą. Krąży po pokoju i wyraźnie widać, że coś nie poszło po jego myśli. Dłońmi przeczesuje włosy jakby chciał je wyrwać.
W pewnym momencie z całej siły uderza pięścią w ścianę i natychmiast łapie się za zranioną dłoń, a ja robię coś zupełnie nieprzemyślanego. Zrywam się na nogi i biegnę do wyjścia. Udaje mi się wydostać na korytarz i zamknąć za sobą drzwi. Raven chyba jest zbyt zaskoczony żeby w porę zareagować bo udaje mi się przekręcić klucz. Natychmiast rozlega się głośne walenie, a ja odskakuję zakrjwając usta dłonią jakbym się bała głośno oddychać.
- Otwieraj! - wrzeszczy Raven. Wciąż zszokowana, że mi się udało biegnę wzdłuż korytarza. Na szafce, przy przegniłych schodach, stoi telefon. W momencie, w którym wybieram numer, co idzie mi strasznie mozolnie bo ręce strasznie mi się trzęsą, głośny huk odwraca moją uwagę.
- Pożałujesz tego!- warczy Raven zbliżając się z obrzydliwym uśmiechem na twarzy. Drzwi, które miały zapewnić mi trochę czasu na ucieczkę roztrzaskały się o ścianę po tym jak Raven je wyważył. A teraz zmierza w moją stronę. I jest wściekły. Gdyby to było możliwe furia płynęłaby z jego oczu strumieniami aby zacisnąć się wokół mojej szyi, pozbawić mnie oddechu.
Wykręcam numer. Jeszcze zdążę. Powiem gdzie jestem... coś uderza mnie w tył głowy. Ból jest jedynym co czuję. Upadam i tracę świadomość.Głowa pulsuje mi od uderzenia. Pocieram oczy rozglądając się po swoim nowym więzieniu. Po tym jak Raven ogłuszył mnie, uderzając czymś w głowę, zaciągnął mnie do piwnicy i rzucił na mokrą podłogę jak nic nie wartą rzecz. Zagroził, że jeśli znów spróbuję uciec zwiąże mnie i zaknebluje. Staram się nie płakać gdyż to tylko nasila ból głowy. Jestem niemal pewna, że gdy dotknęłam rany jaką zapewnił mi Raven palce miałam mokre od własnej krwi. Zapewne niedługo wda się zakażenie. Cała się trzęsę z przerażenia i zimna. Nie wiem czego się mogę spodziewać po Ravenie. Jeszcze niedawno żyłam w przeświadczeniu, że jest moim wymarzonym księciem z bajki, a teraz okazuje się, że jest zdolny do przemocy fizycznej. Nie chcę wspominać już o innych okropieństwach, które mi wyrządził.
Próbuję się podnieść ale nie mogę. Zawroty głowy się nasilają i już nie potrafię powstrzymać odruchu wymiotnego. Wyrzucam z siebie zawartość żołądka i jestem tym tak wykończona, że nie mam nawet siły żeby się odsunąć i nie tonąć we własnych wymiocinach.Ktoś mnie dotyka. Czuję lekkie muśnięcie na policzeku, potem czole i ramieniu. Niespodziewanie czyjeś dłonie wślizgują się pod moje plecy chcąc poderwać mnie do góry. Jedyną osobą, która może to zrobić jest Raven dlatego wydobywam z siebie resztki sił żeby się bronić. Z pewnością ten potwór nie zamierza zrobić niczego dobrego.
Tracę grunt pod nogami więc zaczynam się rzucać, chcąc wydostać się z jego rąk. Może i jest silniejszy ale ja wciąż mam wolę walki.
- Uspokój się, Robin! - ten głos... Karcący, arogancki i znajomy. Zastygam w bezruchu próbując dostrzec jego twarz.
- Trevor - piszczę. -Co ty tu robisz?!
- Zabieram cię stąd. To chyba oczywiste.
W ciemności nie widzę jego twarzy ale i tak wiem, że na jego twarzy błądzi chytry uśmieszek.
- To niemożliwe. Nigdzie z tobą nie pójdę. Ty podły oszuście! Pomagałeś mu! - korzystając z chwili zaskoczenia wyrywam się i z hukiem ląduje na ceglanej podłodze. Ignoruję ból, który rozprzestrzenia się po całym moim ciele. Oddalam się od niego na tyle na ile pozwala mi mała przestrzeń piwnicy.
- Pójdziesz ze mną po dobroci lub siłą - informuje mnie Trevor.
Wzdrygam się słysząc groźbę w jego głosie. Spadam z deszczu pod rynnę i nic nie mogę na to poradzić.Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim :-D