Całkowitym szaleństwem jest to co robię lecz zanim jestem w stanie pomyśleć nad konsekwencjami już stoję za plecami nieznajomej podrywaczki.
- Witaj kochany - witam się przesłodzonym głosem specjalne ignorując towarzyszkę Trevora. Jeśli nawet ten zdradzecki arogant jest zaskoczony moim pojawieniem się to nie daje po sobie tego poznać. Natomiast jego reakcja na moje słowa jest tak zabawna, że złość na chwilę zmienia się w satysfakcję i rozbawienie. Dam mu nauczkę i pokażę tej dziewczynie gdzie jest jej miejsce.
- Nie przedstawisz mnie? - pytam zerkając na nieznajomą. Rzeczywiście jest ona bardzo ładna.
- To jest Portia - duka Trevor. Jego zagubienie sprawia mi prawdziwą satysfakcję. - Przyjechała z wizytą do ciotki.
Uśmiecham się sztucznie do Portii. Może gdyby nie była szczupłą blondynką o niebieskich oczach i nie miała tak wyszukanego imienia, wydałaby mi się sympatyczna.
- Miło mi cię poznać. Jestem Robin, narzeczona Trevora - oświadczam. Twarz pięknej Portii jest bez wyrazu ale w oczach widzę błysk rozczarowania.
- Mnie również. Gratuluję zaręczyn - wykrztusza wreszcie.
- Dziękuję. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, prawda kochanie? - zwracam się do Trevora. Dręczenie go w ten sposób to świetna rozrywka. Przynajmniej do czasu. Wbrew moim przypuszczeniom Trevor robi coś zupełnie odwrotnego. Uśmiecha się tak, że nogi mi miękną, podnosi moją dłoń do ust i składa, zbyt długi jak na mój gust, pocałunek na moich palcach.
- To prawda. Robin to mój największy skarb - oświadcza z czułością. Jest doskonałym aktorem. Z takimi umiejętnościami mógłby wystąpić w jakimś słynnym spektaklu.
- Cóż... cieszę się waszym szczęściem. Przepraszam, obiecałam cioci, że za chwilę wrócę - mówi Portia i odchodzi nie oglądając się. Odprowadzam ją wzrokiem żeby odwlec moment rozmowy z Trevorem. Bo niby co mam powiedzieć. Właśnie zrobiłam mały pokaz zazdrości choć jak dotąd pogardzałam Trevorem. Wyobrażam sobie co on teraz myśli. A jednak warto było zobaczyć zaskoczenie i zazdrość na twarzy tej całej Portii.
Niestety trzeba liczyć się z konsekwencjami. Podnoszę wzrok zdecydowanie spojrzeć temu podrywaczowi prosto w oczy. Spodziewam się wszystkiego ale nie tego co widzę. Bowiem mój narzeczony wygląda na bardzo ubawionego całą tą sytuacją.
- Muszę już iść - dukam. Odwaga, która jeszcze przed chwilą mnie przepełniała zniknęła. Tymczasem Trevor dogania mnie wciąż się śmiejąc.
- Muszę przyznać, że jestem lekko zdezorientowany. Byłem przekonany, że ci na mnie nie zależy - bez wysiłku dotrzymuje mi kroku.
- Ja wcale nie...
- Cieszę się, że wreszcie rozumiesz, że nie masz wyjścia. Musisz mnie pokochać - oznajmia z powagą. Po moim ciele przechodzą ciarki. On chce żebym stała się całkowicie zależna od niego. Tylko dlatego zależy mu na mojej miłości.
- Nie kocham cię - kłamię. Sama sobie nie wierzę.
- Bzdura. Wiem, że czujesz coś do mnie ale boisz się mi zaufać - przyspiesza jakby chciał mnie zostawić na zatloczonej ulicy. Wzdycham z ulgą ale on nie odchodzi. Zamiast tego staje mi na drodze i chcąc nie chcąc muszę się zatrzymać i spojrzeć w te oszałamiające szare oczy.
- Cieszę się, że wreszcie pokazałaś co naprawdę czujesz. Tylko tak możemy dojść do porozumienia.
- Niczego nie pokazałam.
Trevor kręci głową z rozbawieniem. A może z politowaniem? Sama już nie wiem co o mnie myśli.
- Wiem jak się czujesz - kładzie mi dłonie na ramionach jakby czuł, że pragnę uciec jak najdalej od niego.
- Czyżby?
- Zraniona i oszukana. Uważasz, że od początku wszystko zaplanowałem i że chcę cię wykorzystać.
- Wcale nie - warczę wyrywając się z jego uścisku.
- Możesz oszukiwać samą siebie ale nie mnie. Wiem, że gdy byliśmy sami, zanim uwierzyłaś, że chcę cię wykorzystać, pokochałaś mnie.
Wpatruję się w niego całkowicie zszokowana. Jakim sposobem się dowiedział?
- Ale jak ty...?
Jego dłoń gładzi mnie po policzku, jego usta zbliżają się do moich. Gdzieś za nami jakaś kobieta wydaje zniesmaczone prychnięcie, ktoś inny rozpoznaje nas i szpecze. Tuż obok przejeżdżają samochody i przechodzą ludzie. Ale Trevor zachowuje się tak jakby to nie miało znaczenia. Anna miała rację. Mieszkańcy Arthedain do dzikusy.
- Widziałem to w twoim spojrzeniu gdy ukradkiem zerkałaś na mnie i modliłem się żeby to nie było tylko snem. Wiem, że mimo wszystko gdzieś tam w głębi serca nadal mnie kochasz Robin.
Odsuwa się i wyciąga do mnie dłoń z czułym uśmiechem.
- Wzbudzamy zbyt duże zainteresowanie. Chodźmy stąd - prosi.
Czuję się tak jakbym właśnie stawała przed najważniejszą decyzją w swoim życiu. Jeśli teraz przyjmę jego dłoń to tak jakbym zgodziła się przyjąć jego miłość i uwierzyć w nią. Serce bije mi jak oszalałe gdy toczy walkę z głową o moją przyszłość.
Robię to co podpowiada mi instynkt. Obejmuję jego dłoń i pozwalam się poprowadzić do samochodu, który czeka na końcu ulicy. Jednocześnie przyznaję przed samą sobą, że bezsprzecznie jestem w nim zakochana po uszy i nic już nie mogę z tym zrobić.Między mną, a Trevorem pojawiła się cienka nić porozumienia. Ustaliliśmy rozejm na czas nie określony. W drodze powrotnej do Hadbrige Palace Trevor uprzedził mnie, że chce spędzić ze mną cały jutrzejszy dzień. Przyjęłam to do wiadomości ze sztuczną obojętnością choć po wyrazie jego twarzy wiem, że nie dał się oszukać. Dlatego przy kolacji traktuję go jak dotychczas. Jestem obojętna na jego uśmiechy i aluzje co bardzo go bawi.
- Wiesz, Robin, wuj miał rację. Powinnaś więcej jeść - wygłasza kolejną drwiącą uwagę na mój temat.
Mama od razu postanawia się wtrącić.
- Wręcz przeciwnie. Prawdziwa dama nie je zbyt wiele. Robin musi dbać o figurę. Jest przecież przyszłą królową. Mama nie kryje dumy.
- Myślę, że Robin ma idealną figurę, a jeśli przybędzie jej parę kilogramów to będzie wyglądać równie pięknie - obwieszcza Trevor.
- Czy możecie przestać mówić o niej tak jakby jej tu nie było? Zawstydzacie ją - warczy Sara. Ona jedyna zawsze potrafiła zwrócić uwagę matce. Jej pomoc jest jak zawsze nieoceniona w podobnych sytuacjach.
- Ależ Robin nie ma nic przeciwko. My tylko martwimy się o nią. Prawda Trevorze? - mama szuka wsparcia w swoim ulubieńcu. Jest nim tak oczarowana, że gdyby nie jej podeszły wiek sama wyszłaby za niego za mąż.
- Oczywiście. Kochamy cię i dlatego troszczymy się o ciebie - odpowiada. Wszyscy, poza mamą, wydają się być zaskoczeni tą deklaracją. Anna się krzywi jakby właśnie połknęła coś wyjątkowego niesmacznego, Sara i Hayden zerkają na siebie dwuznacznie, a mała Oktavia chichocze. Tylko Trevor jest całkowicie poważny. Nie spuszcza ze mnie płonącego spojrzenia. Jak może być taki bezwstydny? Po raz kolejny przychodzi mi do głowy, że Anna miała rację twierdząc, że mój narzeczony będzie dzikusem. Pomyliła się tylko co do osoby, za którą będę miała wyjść za mąż.Dostałam informacje, że rozdział się nie wyświetla dlatego dodaję go po raz kolejny. U mnie od wczoraj pokazuje, że jest opublikowany. Dajcie znać jeśli będzie jakiś problem.