Dlaczego dopiero w obliczu śmierci zdajemy sobie sprawę z tego jak bardzo kochaliśmy?
Zadaję sobie to pytanie od wielu godzin podczas, którym nikt nie chce mi powiedzieć co się dzieje. Czy umarł?
Leżę w łóżku szalejąc z bezradności podczas gdy lekarze walczą o życie Trevora. Brakuje mi łez, głowa pęka mi od krzyku i odnoszę wrażenie, że boli mnie całe ciało. Czy tak właśnie czuje się osoba, która traci ukochaną osobę?
Nie pozwolili mi z nim zostać. Nie dali szansy by się pożegnać. Zamiast tego kazali zostać w swojej sypialni, dali środki uspokajające i skazali na niewiedzę.
Na szczęście Anna została i jak tylko czegoś się dowie zaraz mi doniesie.
Tylko minęły już cztery godziny, a ona się nie zjawia. A przecież mogłaby przyjść i powiedzieć cokolwiek co dałoby mi nadzieję.Mijają kolejne godziny nim wreszcie ktoś się pojawia. To Sara. Jest blada, z oczu płyną jej łzy.
- Pomyślałam, że nie powinnaś być dłużej sama - objaśnia, siadając na brzegu łóżka.
- Co z nim?!
- Wiem tylko tyle, że stracił zbyt dużo krwi by można go było przenieść do kliniki gdzie znajdował się potrzebny sprzęt. Lekarze wykonują operację mając tylko podstawowe narzędzia i nie ma zbyt wielu szans...
Resztę jej słów zagłusza okropny krzyk przypominający ryk rannego zwierzęcia. To ja krzyczę.
- Robin, uspokój się. Zrobisz sobie krzywdę - wrzeszczy Sara ale jej głos słyszę jak za mgłą. Jak mam być spokojna gdy on jest tam sam i umiera?
Lekkie ukłucie paraliżuje mnie. Ciało drętwieje, oczy zachodzą mgłą.
- Już dobrze - szpecze Sara. Mówi coś jeszcze ale jej głos cichnie, a sylwetka staje się rozmazana. Opadam w niebyt. Otacza mnie ciemność, która na chwilę przynosi ulgę.Powoli wracam do rzeczywistości. Gardło mam suche i obolałe. To wszystko co wydawało się tylko snem uderza we mnie powodując, że podrywam się z łóżka. Muszę do niego iść. Potrzebuje mnie.
- Ooo, spokojnie - Hayden pojawia się z nikąd. Popycha mnie na miękkie poduszki. - Musisz odpocząć.
- Muszę... - suchość w gardle nie pozwala mi dokończyć. Hayden zdaje się rozumieć co mi dolega bo od razu podaje mi szklankę wody. Wypijam chłodny płyn jednym haustem.
- Co z nim?
Hayden spogląda na mnie z poważną miną.
- Operacja się powiodła - daje mi nadzieję. - Ale jest nieprzytomny i jeśli nie obudzi się w ciągu kilku następnych dni to być może już nigdy tego nie zrobi - i tak po prostu, jakby mówił o pogodzie, odbiera mi ją.
- Obudzi się - przekonuję samą siebie. Musi się obudzić. Bo jeśli nie, to nigdy sobie nie wybaczę tego, że nie zdążyłam powiedzieć mu jak bardzo go kocham.Po pochłonięciu w morderczym tępie posiłku, którego smaku nawet nie pamiętam, wreszcie pozwalają mi zobaczyć Trevora. Wchodzę do sypialni i siadam przy jego łóżku. Leży w nim okryty prześcieradłem. Gdyby nie jego blada twarz, zapadanięte i sine oczy to mogłabym pomyśleć, że po prostu śpi. Za chwilę obudzi się, powie coś co mnie zdenerwuje i uśmiechnie się kpiąco. A jutro weźmiemy ślub, wyjedziemy do Arthedain i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ocieram łzy świadoma tego, że to może się nie zdarzyć. Żal zmienia się w gniew. Miłość zmienia się w nienawiść gdy myślę o tym, kto chce mi odebrać Trevora. Nienawidzę Ravena. Mimo iż wiem, że słono za to zapłaci nie czuję ulgi. Skazanie Ravena na śmierć nie pomoże Trevorowi wyzdrowieć. A jednak nie mogę ukrywać tego iż widok przerażenia na jego twarzy gdy usłyszał wyrok od własnego ojca sprawił mi jakiś rodzaj satysfakcji. Czy to czyni ze mnie podłą osobę?
- Robin - budzi mnie niepewny głos Anny. Podnoszę głowę. W pokoju panuje półmrok. Musi być późno. Anna stoi w drzwiach w okropnej koszuli nocnej dowodząc temu, że powinnam już dawno być w swoim łóżku. Ocieram łzy z policzków.
- Zostanę z nim - mówię.
- Powinnaś się wyspać. Musisz mieć siłę żeby na niego czekać - sugeruje. Wiem, że tak naprawdę ma ochotę na mnie nawrzeszczeć tak jak robiła to zazwyczaj, ale nie chce mnie denerwować. Ostatnio wszyscy zachowują się jakbym była ze szkła.
- Zostanę - powtarzam.
Anna wzdycha, zapewne z irytacji, ale nic nie mówi. Wychodzi cicho zamykając drzwi.Od spania na krześle boli mnie całe ciało ale siedzę przy nim nie spuszczając z niego wzroku. Co chwilę mam wrażenie, że porusza dłonią albo otwiera oczy ale gdy do niego podbiegam, a nadzieja rośnie, okazuje się, że to tylko przewidzenia. Trevor jest nieruchomy jak posąg. Po kilku dniach ciągłego snu jego skóra zbladła, usta posiniały i wygląda jakby stracił na wadze, a mimo to dla mnie jest wciąż tak samo przystojny.
Nie mogę znieść tej ciszy. Oczy pieką mnie ze zmęczenia. Może nie powinnam ale kładę się obok Trevora w bezpiecznej odległości. Obejmuję jego dłoń, splatam nasze palce i składam delikatny pocałunek na jego knykciach. Tutaj przy nim czuję, że mam swoje miejsce na świecie.
Zmęczenie daje o sobie znać. Zapadam w niespokojny sen.Udaje mi się przespać kilka godzin. Gdy wstaję na stoliku w rogu pokoju stoi parująca zupa mleczna i kartka z rozkazem od Sary: ZJEDZ WSZYSTKO!
Posłusznie biorę się za jedzenie. Nie od razu to zauważam. Przełykam kleistą papkę i spoglądam na jego twarz. Coś się zmieniło, coś jest nie w porządku. Mijają sekundy i wreszcie to do mnie dociera. Trevor ma otwarte oczy. Wpatruje się we mnie. Wygląda tak przerażająco, że nie potrafię wykrztusić słowa. Wszystko dzieje się tak szybko. W jednej chwili na mnie patrzy, a już po chwili zaczyna się krztusić i pluje krwią.
- Trevor! Pomocy!
Próbuję mu pomóc ale panika nie pozwala mi myśleć racjonalnie. On wciąż pluje krwią, wpatrując się we mnie jakby błagając o pomoc. A ja nie mogę mu pomóc.
Na szczęście do sypialni dosłownie wpada lekarz.
- Proszę stąd wyjść!
- On... muszę mu pomóc.
Kręcę głową unosząc dłonie do twarzy. To się nie dzieje naprawdę.
- Nie może mu panienka pomóc. Niech ją ktoś zabierze - warczy lekarz nie przestając udzielać pomocy Trevorowi.
- Chodź - prosi Hayden.
- Nie - wyrywam się.- Trevor...
- Musisz wyjść - przekonuje.
- Trevor! - łkam. Wciąż widzę jego oczy, błagające o pomoc. Muszę być przy nim. Hayden obejmuje mnie w pasie i ciągnie ku wyjściu. Przestaję panować nad sobą. Krzyczę, drapię i płaczę ale Hayden wyciąga mnie na korytarz.
Natychmiast wyrywam się z jego uścisku i bezsilnie upadam na posadzkę wykrzykując jak opętana jego imię. On umiera.