W ciągu ostatnich lat rzadko zdarzało się żeby odbierało mi mowę. Właściwie to Anna ciągle narzekała, że zbyt dużo mówię, marudzę i plotkuję. W ostatnich miesiącach wiele się wydarzyło, a jednak po rozczarowaniu jakim okazał się Raven nie spodziewałam się, że coś może odebrać mi umiejętność racjonalnego wysławiania się. Zwykle wygadana, teraz wpatruję się w twarz Trevora jak ogłupiała.
- Czy ty właśnie poprosiłeś mnie o rękę? - udaje mi się wykrztusić pomiędzy rozpaczliwą próbą oddychania, a zrobienia pożytku ze swojej inteligencji.
- Nie bądź taka zdziwiona. Nasz ślub przyniesie same korzyści - stwierdza jakby właśnie poprosił mnie o coś błahego, a nie się oświadczył. Jego arogancja ani trochę nie zniknęła co pozwala mi wreszcie dojść do siebie.
- Jak możesz mówić o ślubie jakby to nic nie znaczyło? To nie jest środek do osiągnięcia celu, a początek czegoś niezwykłego między dwojgiem kochających się ludzi - wyrzucam z siebie z takim zapałem, że natychmiast czerwienieję na twarzy. Spuszczam wzrok spodziewając się śmiechu i jakiejś kpiącej odpowiedzi ze strony Trevora. I nie mylę się.
- Masz bardzo romantyczne nastawienie do ślubu jak na dziewczynę, której narzeczony okazał się być oszustem i porywaczem - jego słowa są jak cios, którego nie potrafię powstrzymać. Trevor doskonale wie co powiedzieć żeby skutecznie zranić. - Jesteś najbardziej podłym i aroganckim człowiekiem jakiego znam. Wątpię żeby na tym świecie znalazła się kobieta, która zechce mieć z tobą do czynienia. Osobiście nie wyszła bym za ciebie nawet gdyby od tego zależało moje życie - oświadczam, ostatkiem sił panując nad sobą. Nauczono mnie jak być damą, a mimo to trudno mi powstrzymać chęć powiedzenia znacznie więcej na jego temat. Jeszcze chwila i zacznę krzyczeć lub rzucać w niego wszystkim co wpadnie mi w ręce. Tymczasem robię to co zrobiła by każda opanowana dziewczyna na moim miejscu: odwracam się i z podniesionym czołem odchodzę, nie zaszczycając Trevora choćby jednym spojrzeniem. A on nie zatrzymuje mnie co przyjmuję z ulgą.Mocne walenie w drzwi sypialni zrywa mnie z łóżka. Podskakuję z takim impetem, że niemal spadam z łóżka.
- Panno Wonder, jego wysokość prosi aby jak najszybciej zjawiła się pani w jego apartamentach.
- Słucham? - jęczę. Jestem zdezorientowana i zmęczona co niezbyt dobrze wpływa na mój, i tak już zepsuty, humor.
- Nie ma czasu do stracenia - woła zza drzwi. Wreszcie dochodzę do siebie na tyle żeby rozpoznać głos służącej.
Wzdycham z irytacją ale posłusznie narzucam szlafrok na ramiona i otwieram drzwi sypialni.
- Muszę się ubrać - mamroczę.
- Nie ma na to czasu. Tu chodzi o pani bezpieczeństwo - mówi. Głos służącej jest spanikowany, a zachowanie chaotyczne. Miota się jak niespełna rozumu wręcz ciągnąc mnie ku drzwiom wyjściowym.W drodze do prywatnych apartamentów króla wielokrotnie pytam o powód budzenia mnie w środku nocy i niezbyt uprzejmego zaproszenia na rozmowę z jego wysokością. Mindy niestety milczy jak zaklęta, wciąż ciągnąc mnie za rękę.
Salon i bawialnia Ayaza Ramiresa są zagracone. Wszędzie leżą stosy dokumentów, zakurzone książki, a przy oknie stoi ogromna woliera. Wewnątrz niej siedzi wpatrzony we mnie przedziwny ptak o błękitnym upierzeniu. Wśród kurzu i panującego wokół rozgardiaszu to dziwne stworzenie wydaje się nie na miejscu.
- Jego wysokość czeka w gabinecie - Mindy wskazuje wiekowe drzwi i zostawia mnie samą.
Pukam, zwalczając chęć wystarcia dłoni żeby pozbyć się kurzu. Rozlega się zniecierpliwione "proszę".
Jestem odrobinę zażenowana swoim wyglądem ale widok króla w podobnym stroju dodaje mi pewności siebie. Na szczęście siedzi za biurkiem co pozwala mi nie widzieć szczegółów jego ubioru.
- Moja droga Robin. Stało się coś czego najbardziej się obawiałem - mówi na wstępie.
Trzask za moimi plecami zwraca moją uwagę. Odwracam się i wytrzeszczam wzrok.
- Przepraszam za spóźnienie - mamrocze Trevor stając w drzwiach. Wciągam powietrze tak gwałtownie, że zaczynam się krztusić. Mimo iż jestem czerwona jak burak nie mogę przestać wpatrywać się w jego nagie ciało od pasa w górę.
- Cóż... nałóż coś na siebie chłopcze - karci go król. Chcę powiedzieć żeby tego nie robił. Jednocześnie nie mogę uwierzyć, że tak na niego reaguję.
- Skoro już tu jesteśmy, to czy ktoś mi może wyjaśnić o co chodzi? - burczę unikając patrzenia na Trevora, który zajmuje się zakrywaniem tych wspaniałych mięśni. Ten widok będzie mnie prześladował w snach. Co się ze mną dzieje?
- Dostałem niepokojące wieści - informuje król. Zarówno ja jak i Trevor skupiamy całą uwagę na słowach króla. Mam wrażenie, że nie spodoba mi się to co usłyszę.
- Raven był widziany w okolicy. Podobno skontaktował się ze swoimi sprzymierzeńcami. Nie wiem co planuje ale nie możemy ryzykować waszego bezpieczeństwa. Z pewnością zechce cię zabić Trevorze i zemścić się na tobie moja droga Robin.
Ciemność mnie oślepia, tracę grunt pod nogami.
- Robin! - Trevor rzuca się na ratunek i łapie mnie w samą porę. Jego uścisk działa na mnie kojąco. - Jest w szoku.
Nie jestem pewna czy mówi to do króla czy tylko mamrocze pod nosem. - To niemożliwe - dukam, modląc się żeby słowa króla okazały się być żartem.- Jak to się stało? Dlaczego nikt go nie powstrzymał?
- Nie mam dużej armii. Obawiam się, że sprzymierzeńcy mojego... syna są liczniejsi.
- Jakie mamy wyjście?
- Musicie wyjechać. Tutaj nie będziecie bezpieczni. Przydzielę wam moim najlepszych ludzi ale będziecie zdani na siebie.
- Ile mamy czasu?
- Najlepiej żebyście wyruszyli najszybciej jak się da. Przykro mi, że tak się stało. Jesteś dobrym chłopcem Trevorze. Chciałbym mieć takiego syna.
Odnoszę wrażenie jakbym tkwiła w innej rzeczywistości. Przysłuchuję się rozmowie dwojga obcych ludzi, od których zależy moja przyszłość. Jestem skazana na Trevora. Raven chce się zemścić. Król nie może zapewnić nam bezpieczeństwa. Musimy wyjechać. Nie mogę skontaktować się z rodziną. Nie wiem czy są bezpieczni.
Z drugiej strony...
Muszę zaufać Trevorowi. Będziemy bezpieczni gdy wydostaniemy się z Arthedain. Wtedy zobaczę Sarę, Haydena, swoich siostrzeńców i rodziców.
- Na co czekamy? - wtrącam. Odwracam się twarzą do Trevora. - Zabierz mnie do domu.O świcie wyjeżdżamy z pałacu starym, nie budzącym podejrzeń samochodem w towarzystwie dwóch ludzi z nielicznej armii króla Ayaza Ramiresa. Towarzyszy nam martwa cisza i obawa przed niepowodzeniem ucieczki.
Jeśli ktoś zauważył jakiś błąd niech da znać :-)