Wpatruję się w poważną twarz króla w całkowitym milczeniu. Muszę wyglądać niezbyt elegancko z otwartą buzią ale nie potrafię wyjść z szoku.
- Ja... to... nie... przykro mi ale nie mogę - jąkam się. W odpowiedzi król posyła mi lekceważące spojrzenie. Moje słowa nie robią na nim żadnego wrażenia. To dla mnie zbyt wiele. Zrywam się z krzesła i wybiegam z jadalni. Biegnąc najszybciej jak mogę nie zwracam uwagi na Trevora wołającego moje imię. Echo jego głosu ściąga mnie przez całą drogę do sypialni.W nocy nie mogę zasnąć. Wyobraźnia podsuwa mi najgorsze scenariusze, które widzę za każdym razem gdy zamykam oczy. Ślub z Trevorem jest jak groźba wisząca nade mną, która ma się spełnić mimo mojego oporu. Widziałam to w oczach króla. Ayaz Ramires jest zdesperowany, za wszelką cenę pragnie zyskać dziedzica i zrobi wszystko żeby osiągnąć cel. I właśnie to mnie przeraża. Raven jest dokładnie taki sam jak jego ojciec. On mnie uprowadził. Co zrobi jego ojciec?
Przezwyciężam chęć zamknięcia się w sypialni, która teraz wydaje się być okropnie ciasna i nieatrakcyjna, decydując się dołączyć do króla i Trevora w jadalni.
Specjalnie włożyłam bardzo skromną suknię o ponurym szarym odcieniu idealnie odzwierciedlającym mój humor.
- Już się martwiłem, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością. A cóż to za okropna suknia!
Ignoruję uwagę króla i zajmuję swoje miejsce przy stole.
- Moja droga Robin, liczę iż nie masz mi za złe wczorajszych słów. Może to nie czas na tego typu rozmowy - mówi król łagodnie. Ignorując Trevora, który próbuje pochwycić moje spojrzenie, zajmuję się składaniem serwetki na kolanach.
Nie mogę dać się zwieść łagodnemu obliczu króla. Teraz wiem, że jest podstępny.
- Jeśli wasza wysokość pozwoli chciałabym skontaktować się z rodziną - mówię. Staram się aby mój głos brzmiał zdecydowanie. Jestem tutaj sama ale nie mogę okazać strachu. Choć w środku cała drżę i mam ochotę uciec to wiem, że muszę być silna i odważna.
- To zrozumiałe - odpowiada król. Nie da się nie zauważyć, że przemawia do mnie jak do dziecka. - Jednakże... nie mamy tu telefonów, a poczta nie jest tak rozwinięta jak w innych królestwach.
- To znaczy... że nie mogę się skontaktować z bliskimi? - pytam choć to oczywiste.
- W takim razie proszę o pomoc w powrocie do domu. To jedyne wyjście. - Moja droga...
- Wuju, pozwól, że ja to wyjaśnię - wtrąca się Trevor. Odzywa się po raz pierwszy choć odkąd przyszłam przez cały czas się we mnie wypatruje.
- Jego wysokości chodzi o to, że sprzymierzeńców Ravena jest wciąż zbyt wiele w Arthedain. Jesteśmy niemal pewni, że ktoś ze służby jest jego szpiegiem. Musimy zachować szczególną ostrożność. Dlatego na razie nie możesz opuścić pałacu.
- Czy Sara i Hayden o tym wiedzą?
- Nasz posłaniec przekazał im niezbędne informacje. Hayden zgodził się abyś tu została do czasu aż będzie bezpiecznie.
- Czy wiedzą o tym, że zamierzasz zostać następcą tronu w Arthedain? I o tym, że chcesz mnie zmusić do ślubu? - pytam drwiącym tonem.
- Cóż za nonsens! - wykrzykuje król z oburzeniem. Mam ochotę rzucić czymś o ścianę z frustracji.
- Więc to mi się śniło?! - warczę patrząc na Trevora z wyrzutem. - Napisałeś, że chcesz abym była szczęśliwa. Kłamałeś - mówię. Trevor krzywi się jakby go coś zabolało.
- Nigdy cię nie okłamałem - mówi.
- Więc pomóż mi wrócić do domu - proszę.
Trevor wygląda jakby się nad tym zastanawiał. Marszczy brwi, spogląda na króla i znów na mnie.
- To niemożliwe. Przykro mi - mówi.
- W takim razie... nie mam ci nic więcej do powiedzenia.Mija trzeci dzień. W tym czasie nie zamieniam z nikim ani słowa. Trevor kilka razy próbuje wciągnąć mnie w rozmowę lub namawia na spacery ale za każdym razem odpowiadam mu chłodnym spojrzeniem. Widzę, że go to męczy co stanowi dla mnie pewien rodzaj satysfakcji. Jego wysokość Ayaz Ramires natomiast zdaje się rozumieć moje milczenie gdyż nie nalega. Dał również spokój rozmowie o ślubie choć wiem, że jeszcze wrócimy do tego tematu.
- Zamierzasz się do mnie jeszcze kiedyś odezwać - pyta Trevor doganiając mnie na korytarzu. Udaję, że go nie słyszę jednocześnie niemal biegnąc żeby się go pozbyć. Jego towarzystwo źle wpływa na moje samopoczucie. W dodatku coś dziwnego dzieje się z moim ciałem gdy jest zbyt blisko.
- Nie ignoruj mnie, Robin - warczy. Chwyta mnie za rękę i jedynym szybkim ruchem przyciąga do siebie.
Sztywnieję, a płuca odmawiają mi pracy.
- Puść mnie - proszę.
- Więc jednak odzywasz się do mnie?
Ciepło jego ciała, jego gorący oddech i dłonie na moim ciele obezwładniają mnie. Co się ze mną dzieje?
- Nie odtrącaj mnie. Nie zniosę tego. Rozumiesz? - potrząsa mną. - Jestem twoim przyjacielem. Chcę dla ciebie jak najlepiej.
Jego dłoń gładzi mnie po policzku.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech...
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Czy to nie oczywiste? Naprawdę tak trudno zauważyć?
Kręcę głową. Najwyraźniej z Trevorem jest coś nie tak. Przecież to niemożliwe żebym budziła w nim jakieś uczucia.
- Puść mnie, proszę - mówię niemal szeptem. Trevor spełnia prośbę. Jestem przerażona jego bliskością, jego spojrzeniem i jego ustami które są tak blisko. Jeśli przesunę się o kilka centymetrów nasze wargi otrą się o siebie. Ciekawość nie daje mi spokoju. Czy byłoby tak jak za pierwszym razem? Podczas gdy rozważam za i przeciw poddania się pragnieniu poczucia jego ust na moich Trevor wypowiada zdanie, które niemal zwalają mnie z nóg:
- Wyjdź za mnie.Rozdział jest bardzo krótki. Chyba żadnego tak źle mi się nie pisało. Mam jakiegoś doła. Z trudem udało mi się napisać choć tyle. Dajcie znać o błędach.