Rozdział 27

5.9K 458 27
                                    

Moje przygnębienie pogłębia się. Dochodzi do tego, że przestaję przejmować się tym jak widzą mnie inni. Prawdziwa dama potrafi się dopasować do sytuacji ale ja nie mam już na to sił. W mojej głowie wciąż tkwi tylko jedna myśl: TREVOR.
Myślę o nim, śnie o nim, tęsknię za nim, nienawidzę go. Widzę jego twarz za każdym razem gdy zamykam oczy. Po raz kolejny przyłapuję się na tym, że dotykam palca, na którym jeszcze niedawno połyskiwał zielony kamień zdobiący pierścionek. W przypływie złości, poczucia zdrady i krzywdy zapomniałam go oddać więc ukryłam go pod poduszką zaraz po powrocie do Hadbrige Palace. Mogłam rzucić mu go w twarz. Żałuję, że wtedy o tym nie pomyślałam. Żałuję, że choć przez chwilę myślałam, że może nam się udać. Ja naprawdę miałam za niego wyjść. A w zamian pozostało mi złamane serce i podeptana duma.

Na szczęście w Hadbrige Palace jakby wszyscy zapomnieli o ostatnich wydarzeniach. Życie stało się normalne i monotonne jak dawniej. Rodzice wrócili do swojego domu, choć mama zapewniła, że nie ustąpi w kwestii znalezienia idealnego kandydata na męża. Zanim dopnie swego minie sporo czasu, gdyż idealny mąż dla mnie to w jej mniemaniu bogaty, dobrze wychowany lord albo przynajmniej syn lorda. Sara i Hayden pławią się w szczęściu i miłości. Właśnie udało im się znaleść więcej wolnego czasu więc pojechali z dziećmi do Sindy i Maksymiliana. Anna tymczasem całymi dniami przesiaduje w bibliotece. Chyba naprawdę chce zostać guwernantką. Na myśl, że wyjedzie i nie będę już jej widywać ogarnia mnie smutek. Rozumiem jednak, że chce spełnić swoje marzeniach, choć mogła mi o nich wspomnieć nieco wcześniej.
Co do moich marzeń, to daję sobie z nimi spokój. Jedyne jakie mam wiążą się z szczęśliwą miłością. Póki co dążenie do spełnienia ich przyprawiło mi samych kłopotów.
Zostanę starą panną lub wyjdę za spokojnego mężczyznę, który zapewni mi godne życie. Tylko co ze szczęściem?

Przychodzi taka chwila, że mimo dostatku i wielu możliwości brak zajęć powoduje frustrację i zagubienie. Przemierzam korytarze posiadłości już chyba po raz setny, a może nawet tysięczny, oglądając te same obrazy na ścianach. Tu jakaś kobieta w bordowej sukni uśmiecha się od ucha do ucha, a dalej naburmuszony lord wypatruje się we mnie pogardliwym wzrokiem. Patrząc na nich nie mogę przestać zastanawiać się jak wyglądało ich życie. To członkowie rodu Hadbrige'ów. Ich życie było od dziecka ułożone i zaplanowane dzięki czemu udało im się zyskać szczęście.
Dlaczego ja nie mogę tego osiągnąć?

Podczas kolacji jesteśmy z Anną same. Atmosfera jest trochę dziwna ze względu na rewelację jaką się ze mną podzieliła. Mimo wszystko nie zamierzam się na nią złościć.
- Pamiętasz o przyjęciu w Dell? - pyta Anna.
Potakuję.
- Wybierzmy jakieś nowe suknie. Mogłybyśmy pojechać do Hassword. Podobno są tam najlepsze sklepy z materiałami.
Mam ochotę uściskać ją mocno. Widzę, że stara się poprawić to co ostanio zepsuło się między nami. I oczywiście jest gotowa zaciągnąć mnie siłą do miasta oddalonego od Hadbrige Palace dwie godziny jazdy samochodem po to żeby tego dokonać. Widzę to w jej oczach. Ta determinacja świadczy o tym, że nie odpuści. Taka właśnie jest Anna. Udaje chłodną i beztroską ale w rzeczywistości jest wrażliwa. I potrafi być naprawdę uparta jeśli zależy jej na czyimś dobru.
- To świetny pomysł. Szczerze mówiąc mam dość użalania się nad sobą.
Anna klaska wesoło się uśmiechając.
- Każę wszystko przygotować. Spędzimy cudowny dzień, zobaczysz.
- Przyjęcie w Dell jest pojutrze, a Hayden z Sarą i dziećmi wrócą jutro wieczorem... Czemu miałybyśmy wracać? Zostańmy tam na noc. Dawny przyjaciel i kuzyn Haydena ma tam dom. Zatrzymamy się tam - proponuję, obserwując jak w oczach mojej przyjaciółki pojawia się błysk ekscytacji.
- Gdybyś nie była moją przyjaciółką właśnie byś się nią stała - żartuje.
Bardzo się cieszy. Oczywiście chodzi jej głównie o to, że będzie mogła odwiedzić tamtejsze biblioteki. Kupowanie materiałów na suknie, pantofli i dodatków to nie dla niej. O wiele bardziej woli książki, stare pamiątki i sztukę.
- A więc postanowione. Jutro jedziemy do Hassword - obwieszcza Anna uroczyście i ostatecznie. Niech się mają na baczności ci, którzy spróbują zepsuć nam ten wyjazd.

Zgodnie z planem wyjeżdżamy o świcie. Towarzyszy nam czterech strażników osobiście wybranych przez kapitana Rodricka. Z początku był przeciwny tej eskapadzie. Nikt jednak nie jest w stanie powstrzymać Anny, która z resztą potrafi być czarująca, gdy czegoś bardzo chce.
Tak więc docieramy do Hassword w dwie i pół godziny. Zgodnie z moimi przypuszczeniami służba pracująca w domu Thomasa chętnie zgadza się nas ugościć. Gospodarza nie ma ale jak twierdzi jego lokaj, o dość dziwnym wyglądzie, Thomas nie miałby nic przeciwko naszej obecności.
- Zawsze mówił o pani siostrze same dobre rzeczy. Bardzo ceni sobie jej przyjaźń - zapewnia, prowadząc nas do jadalni na późne śniadanie.
Wymieniamy z Anną porozumiewawcze spojrzenie. Kilka lat temu opowiedziałam jej o Thomasie. Obie dobrze wiemy, że Thomas był zakochany w Sarze. Być może nadal jest. W końcu od ślubu Sary i Haydena ani razu nie pojawił się w Hadbrige Palace.
- Proszę mi wybaczyć tą śmiałość, ale jestem ciekaw co sprowadza panienki do Hassword. To, zdaje się, trochę oddalone miasto - zauważa mężczyzna.
- Dużo słyszałyśmy o tym mieście i chciałyśmy je zobaczyć - wyjaśniam zwięźle. Ten mężczyzna nie musi znać prawdziwego powodu. To nie jego sprawa.
- To piękne miasto ale i niebezpieczne. Dobrze, że towarzyszą panienkom strażnicy.
Potakuję.
- Mam nadzieję, że lubią panienki drób. Posiłek nie będzie wyszukany ale zapewniam, że jest smaczny.
- Dziękuję. Nie chcemy pana zatrzymywać...
- Gdyby czegoś było panienkom potrzeba proszę użyć tego dzwonka - wskazuje mosiężny dzwonek wielkości dłoni i wychodzi, zostawiając nas same w przestronnej jadalni.

Po skończonym posiłku nie tracimy czasu i w towarzystwie strażników idziemy do miasta. Dzień jest słoneczny. Na ulicach przechadzają się ludzie różnych klas społecznych. Od czasu do czasu tłum rozstępuje się żeby przepuścić przejeżdżający samochód.
- Tędy - woła Anna. Ruszam za nią w głąb jednej z ulic. Obyśmy nie zabłądziły.

Spędzamy cudowny dzień. Wieczorem idziemy na spektakl w teatrze i wracamy zmęczone ale też bardzo zadowolone. Nadmiar wrażeń sprawia, że ledwo przykładam głowę do poduszki i od razu zasypiam. Po raz pierwszy nie myślę i nie śnię o Trevorze.

- Szkoda, że musiałyśmy już wracać - mówi Anna. Wysiada z samochodu i rozciąga obolałe mięśnie. Idę w jej ślady. Ja akurat cieszę się z powrotu. Ten wyjazd dobrze mi zrobił. Dał nadzieję na to, że zapomnę o uczuciach i skupię się na tym co istotne. Szkoda tylko, że jest ktoś kto sądzi inaczej.

- Panno Wonder, jak dobrze, że już wróciłyście! - woła pan Jackobs, witając nas w drzwiach. Jest zdyszany. W dodatku towarzyszą mu dwaj strażnicy. O co chodzi?
- Coś się stało, panie Jackobs? Wygląda pan jakby zobaczył ducha - żartuje Anna.
- Nic bardziej mylnego. Jego wysokość prosi żeby natychmiast zjawiły się panienki w sali balowej.
- W jakiej sprawie?
Pan Jackobs skupia na mnie swój wzrok. Jego spojrzenie sprawia, że ogarnia mnie lęk. Dlaczego mam wrażenie, że znam odpowiedź?
- Krewny Ravena Ramiresa został schwytany gdy próbował dostać się do pałacu...

Trevor.

Następny 22 marca.  Chyba, że znów uda mi się dodać wcześniej.

ZauroczonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz