Rozdział 26

5.5K 460 27
                                    

Daję sobie trochę czasu na ochłonięcie nim otwieram drzwi i staję w progu salonu. Na mój widok czterech mężczyzn w znajomych mundurach zrywają się na równe nogi. Rozpoznaję tylko jednego. Widok myskularnego ciała, gęstych ciemnych włosów i charakterystycznych wąsów dowódcy straży królewskiej sprawia, że odczuwam ulgę.
- Kapitanie Rodrick - dukam na powitanie. Wyglądam i czuję się okropnie ale żaden z mężczyzn zdaje się tego nie zauważać. Wręcz przeciwnie. Na mój widok rozpromieniają się.
- Panna Wonder! Czy nic pani nie jest?
Ta kobieta twierdzi, że jest tu pani z własnej woli. Czy to prawda?
Spoglądam na Margo. Gospodyni cała się trzęsie. Widać, że jest przerażona ale nie wiem czy boi się o siebie czy o Trevora. W jej spojrzeniu widzę nieme błaganie o potwierdzenie jej słów. Nie mogę postąpić inaczej jak to zrobić. Margo nie zasługuje na jakąkolwiek krzywdę. Była dla mnie miła i rozumiem jej zachowanie.
- To prawda. Ta kobieta okazała mi wiele życzliwości - zapewniam. Uśmiecham się do Margo pocieszająco. Nie zdradzę jej sekretu. Nie wydam Trevora. Chcę tylko żeby zniknął z mojego życia.
Nie kocham go.
Wydawało mi się. To nie jest miłość. Nie mogłam się zakochać w kimś takim.
- A co z mężczyznami, którzy pani towarzyszyli? - pyta kapitan.
- To strażnicy króla Ayaza Ramiresa. Pomogli mi tu dotrzeć. W pałacu nie byłam w pełni bezpieczna.
- Jego wysokość wszystko nam wyjaśnił. Tymczasem czas nagli. Powinnyśmy wyruszyć jak najszybciej.
- Jestem gotowa - szepczę. Im szybciej stąd wyjadę tym szybciej wrócę do rzeczywistości.

Przed dworem stoją dwa samochody. Do jednego wsiadają dwaj mężczyźni, a do drugiego podchodzi kapitan Rodrick aby odtworzyć mi drzwi.
- Jeszcze chwila - mamroczę. Odwracam się do Margo, która ociera łzy.
- Niech ci Bóg to wynagrodzi. Wiem, że Trevor wyrządził ci straszną krzywdę ale to dobry chłopiec - mówi. - Uważaj na siebie - tyle jestem w stanie powiedzieć. Odwracam się i wsiadam do samochodu. To koniec.

Przez ostanie dni tęskniłam za domem i bliskimi i nie sądziłam, że znajome rzeźby, obrazy na ścianach, moja sypialnia, Anna i cała reszta... staną się męczące i dołujące. Teraz, gdy leżę w łóżku, wpatrując się w sufit nie potrafię przestać myśleć o Trevorze. To moja pierwsza noc w domu. Powinnam być zadowolona. Wszyscy bardzo się ucieszyli na mój widok. Łzy i uściski nie miały końca. Hayden wielokrotnie przepraszał mnie za wplątanie w sprawy sojuszu. Obwinia się o to co mi się przydarzyło z Ravenem, a mama zapewne nie dawała mu spokoju. Z relacji Anny wynika, że robiła awantury Haydenowi czego skutkiem była poważna kłótnia z Sarą. Na szczęście teraz wszystko jest w porządku. Tylko czy rzeczywiście...
- Nie śpisz? - zaspany głos Anny przerywa ciszę i moje rozterki.
- Nie mogę spać - wyjaśniam.
Anna podnosi się żeby móc mi się przyjrzeć. Założę się o wszystkie moje suknie, że w tej chwili na jej twarzy widnieje wyraz zmartwienia.
- Śnią ci się koszmary? O tym... co ci zrobił Raven? - pyta.
Gdybyś tylko wiedziała, Anno.
- Pewnie nie możesz uwierzyć, że już po wszystkim - spekuluje.
Nie mogę uwierzyć, że Trevor jest taki sam jak Raven. Nie mogę uwierzyć, że chciał mnie wykorzystać żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Rozum mówi mi, że widocznie to rodzinne i że powinnam go wydać gdy miałam okazję, ale serce... głupie serce krwawi na myśl, że mógłby zostać aresztowany. Wiem, że kara, którą musiałby zapłacić byłaby bardzo surowa.
- Robin?
- Tak - dukam. - Mam wrażenie, że za chwilę się obudzę i to wszystko zniknie. Okaże się snem.
- Może... kiedyś opowiesz nam o tym co się wydarzyło - mówi. Jak dotąd nikomu nie powiedziałam jak udało mi się uciec Ravenowi. Mimo nacisków, głównie ze strony matki, uznałam, że nie chcę o tym mówić. Nie jestem gotowa. Chyba nigdy nie będę.
- Może - następuje chwila ciszy. - Chyba spróbuję zasnąć.
- Dobranoc Robin.
- Dobranoc.

Mijają dni, a ja wciąż odnoszę wrażenie jakbym tkwiła w miejscu. Jem, śpię, spędzam dużo czasu z bliskimi, jeżdżę do Dell z Anną i uczestniczę w przyjęciach. Wszystkim zależy aby cała ta sprawa z porwaniem nie wpłynęła na relacje Gorllewin z Arthedain. Dzięki ciężkiej pracy Haydena udało się załagodzić sytuację. Pomaganie mu w tym, uczestnicząc w zebraniach Rady Królewskiej i przy wygłaszaniu oświadczeń, na jakiś czas odwraca moją uwagę. Staram się żeby wszyscy widzieli mnie uśmiechniętą i szczęśliwą. Do czasu gdy zostaję sama. Korzystam z każdej okazji by się wymknąć i płaczę. To dobry sposób na pozbycie się smutku i jedyny jaki znam na wyładowanie się.

Przemierzam ścieżkę wzdłuż pastwiska obserwując pasące się konie i parobków stajennych. Mimo przerażającego rozmiaru tych stworzeń myślę, że jest w nich coś pasjonującego, a patrzenie na ich leniwe poruszanie się wywołuje we mnie poczucie spokoju. Tak długo jak trzymają się zdala ode mnie nie mogę zaprzeczyć, że są piękne.
Słońce zbliża się ku zachodowi i wiem, że powinnam wracać. Za każdym razem gdy nie ma mnie dłuższą chwilę Sara i mama wpadają w panikę. Wcale nie mam ochoty wracać. Znów będę musiała udawać, że wszystko jest w porządku. Maska, którą nakładam przy bliskich powoli staje się częścią mnie i jeszcze trochę, a przestanę być sobą. Ale to dobrze. Bo jeśli utracę siebie utracę wszystko to, co sprawia, że cierpię.

- Tu jesteś - dobiega do mnie głos Anny idącej ścieżką w moją stronę. Tuż za nią biegnie Richard, za nim jego guwernantka i dwóch strażników.
- Chciałam tylko trochę odpocząć - przyznaję.
- Matka daje ci popalić, co?
Wzdycham. Myślałam, że tylko ja jestem w stanie dostrzec ukryte aluzje w słowach mamy.
- Uważa, że powinnam pozwolić jej zająć się szukaniem dla mnie męża. Może to dobry pomysł.
- Naprawdę chcesz wyjść za kogoś kogo wybierze ci matka? - niedowierza dziewczyna.
Spoglądam na siostrzeńca, który biega wokół panny Phops. Pragnę mieć męża i rodzinę i tego nic nie zmieni.
- To dobry pomysł. Jak dotąd moje wybory były złe. Może jej będą lepsze. - Posłuchaj - prosi Anna tak władczym tonem, że od razu spoglądam jej w oczy. - Wiem, że dużo przeszłaś. Masz prawo czuć się zagubiona, ale to nie powód by izolować się od wszystkiego. Zależy nam na tobie. Kochamy cię taką jaka jesteś, Robin. Przestań uszczęśliwiać swoją matkę i zacznij myśleć o sobie - przerywa. Spogląda na Richarda dokuczającemu swojej guwernantce z dziwnym wyrazem twarzy. Gdybym jej nie znała pomyślałabym, że również pragnie małżeństwa i gromadki dzieci. Coś w jej spojrzeniu mnie niepokoi.
- Musisz nauczyć się dbać o siebie, Robin. Wiesz... myślałam o wyjeździe z Gorllewin - oznajmia tym samym pozbywając mnie tchu.
- O czym ty mówisz? - chrypię między atakami paniki. Anna jest przy mnie od lat. Nie może mnie opuścić.
- To nic pewnego. Po prostu chciałabym zobaczyć coś poza Dell. Myślę o zostaniu guwernantką. Podobno w Dwyrain jest duże zapotrzebowanie na takie osoby.
A więc dlatego tak przypatruje się pannie Phops.
- Przecież Dwyrain jest na wschodzie. To inna część świata, inni ludzie?! Nie możesz wyjechać - krzyczę. Łzy napływają mi do oczu. Ze wszystkich nieszczęść jakie mnie spotkały utrata najlepszej przyjaciółki wydaje się najgorsza.
- Nie martw się. Zdążysz wyjść za mąż nim to się stanie - mówi.
Biorąc pod uwagę zapędy matki, która już szuka idealnego kandydata dla mnie stanie się to bardzo szybko.

Brak mi silnej woli. Tym razem następny rozdział pojawi się 16 marca i ani dnia wcześniej.

Myślę nad napisaniem osobnej historii o losach Anny. Mam nadzieję, że spodoba się wam tak jak ta o Sarze i Robin.

ZauroczonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz